poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Wody! Wody dla ochłody!



        „Uch jak gorąco, puf jak gorąco”. Stoję i sapię, dyszę i dmucham jak ta sławna lokomotywa, ale znikąd pomocy. Współpasażerowie w tramwaju popijają z butelek ukrytych w torbach, torebkach lub trzymanych w rękach. Jeden pan toczy niemą bitwę na poszturchiwanie z panią, która zawładnęła wspólną ich butelką. Phiii… Zapomniał, że„Kto z sobą nosi nikogo nie prosi”. Łykam i ja z podręcznej buteleczki i myślami przywołuję z pamięci uliczne saturatory z wodą sodową często zwaną „gruźliczanką”. Kolorowa i smaczna gazowana woda miała licznych amatorów pomimo uchybień higienicznych dziś dyskwalifikujących taki sposób sprzedaży napojów. Metalowy wózek na kołach wyposażony w urządzenie spłukujące szklanki wielokrotnego użytku i wodą także wielokrotnego użytku był oblegany w upalne dni.

       
foto z net
Grzeczne dziewczynki miały zakaz spożywania takiej wody, ale i tak kupowały ukradkiem bo kolorowe soki wiele smaku w sobie miały… Nędzną podróbkę tego smaku można było uzyskać rozpuszczając w wodzie garść landrynek. To taki sposób stosowany na harcerskich biwakach. W dorosłym już życiu poznałam jeszcze jeden biwakowy sposób produkcji smacznego napoju. Wystarczyło do kociołka z wrzącą wodą nawrzucać zebranych przed chwilą ziół rozmaitych. Powinna się tam znaleźć leśna mięta, listki młodej brzozy, płatki dzikiej róży, rumianek, babka, kilka szpilek sosny i co tam jeszcze było w okolicy. Powstaje aromatyczny, smakowity napój, który dobrze jest sączyć kontemplując płomienie wieczornego ogniska.

        Słowo „pić” kojarzy mi się nieodmiennie z wodą. Dużą ilością czystej i zimnej wody. Najlepiej zaczerpniętej z głębokiej studni sfatygowanym i pokrzywionym wiadrem. Albo nabieranej dłońmi z górskiego źródełka, krystalicznej i zimnej jak z lodówki. Ach, jak taka woda smakuje! 

        Teraz w myślach robię przegląd buteleczek i puszek na sklepowej półce. Czego tam nie ma! Wytęskniona przed laty i owiana dziwną tajemnicą legendarna Coca Cola w puszce wygląda marnie w towarzystwie kolorowych puszek-koleżanek cytrusowych, porzeczkowych i egzotycznie papajowych albo nawet kokosowych… Kilka rodzajów Pepsi Coli przywołuje na myśl debiut tego napoju w naszym peerelowskim świecie jako jeden z pierwszych zwiastunów zmian. To ona, Pepsi Cola w firmowych szklanych, kapslowanych butelkach, wyparła z naszych stołów poczciwą Oranżadę w butelkach zamykanych szklanym czubem na zatrzask. Wyparła także Polo Cocktę oraz Owoc w Płynie reklamowany jednym z pierwszych sloganów: „kup dziewczynie Owoc w płynie”.

        A tak najczęściej pragnienie gasiliśmy zwykłą herbatą lub kompotem ze świeżych owoców. Kto dziś gotuje i pija kompoty? Kto zamyka w słoiki sezonowe owoce, aby zimą delektować się smakiem truskawkowych i wiśniowych napoi? No kto? Przyznaję, ja też nie…

        Tramwajowa podróż kończy się, podobnie jak inni pasażerowie spijam w milczeniu ostatnie krople z własnej buteleczki i trochę żałuję, że nie stanę w kolejce do ulicznego saturatora. Nie posłucham rozmów i żartów ludzi popijających wodę z niedomytych szklanek. Teraz jest  indywidualnie i sterylnie, ale anonimowo, ze słuchawkami w uszach i wzrokiem wbitym w ekran telefonu. Tylko gorąc taki sam.  

Uzupełnienie z dnia 4 sierpnia 2015
Uwaga, uwaga! Ciekawe zdjęcie wyszukała dla nas alElla. 
Oooo, takie!

http://img.interia.pl/biznes/nimg/f/j/Woda_saturatora_5343951.jpg




       

62 komentarze:

  1. Woda, którą nazywasz "gazowaną" nazywała się wodą sodową. Dobrze, że choć na końcu wspomniałaś, że ten "wózek" to był saturator. No i była do wyboru woda z sokiem lub bez (z sokiem około trzykrotnie droższa). Była nawet na tę okoliczność piosenka, której strzęp plącze mi się po głowie: "ona chce tylko z saturatora, różowy drink, o Lady Pink".
    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieuważnie czytałeś, nu, nu, nu... Słowo "saturator" padło w pierwszym akapicie:)))
      Woda gazowana - masz rację, to była woda sodowa. Poprawiam!

      Usuń
    2. A guzik! Nie poprawiam bo jest tam napisane, że to była woda sodowa. Słowo "gazowana" użyłam w następnym zdaniu aby styl był gładki...
      A piosenki o saturatorze nie znam. A te soki były naprawdę pyszne, warto było przepłacić:)))

      Usuń
    3. Nie tylko stylistycznie, ale i "chemicznie" bardzo dobrze napisałaś. W wodzie sodowej buzują bowiem pęcherzyki CO2, dlatego nazywa się ją także gazowaną.

      Usuń
    4. Dziękuję za pochwałę. To buzowanie było najbardziej ekscytujące:)

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Pamiętasz naboje do syfonów z wodą sodową?

      Usuń
    7. Pewnie, że pamiętam. Były specjalne punkty nabijania nabojów.

      Usuń
    8. To były takie miniaturki tych butli ze sprężonym gazem w opisywanycm przez Ciebie wózku ulicznym.

      Usuń
    9. Tak, naboje trzeba było nabijać albo wymieniać na nabite. Początkowo nosiliśmy szklane syfony do punktu napełniania ich wodą sodową. Naboje i syfony na naboje to już druga, lepsza generacja syfonów.

      Usuń
  2. Ja pamiętam jeszcze takie czasy, gdy saturatory stały tylko w bardziej uczęszczanych miejscach. Na bocznych uliczkach pragnienie gasiło się z ulicznych studni/pomp, i to była sztuka, jedną ręką pompować, a drugą nabierać. Można było też "podstawić się" pod taką pompę.
    Nie wiem tylko dlaczego teraz taka moda nastała, że ludzie nawet na pół godziny nie mogą się rozstać z buteleczką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jedenaste przykazanie: około dwóch litrów dziennie należy dostarczyć organizmowi. A ja wciąż o tym zapominam.

      Usuń
    2. Anzai, ja też się dziwuję tej modzie na ciągłe popijanie. Niby to zgodne z zaleceniami ale dawniej tego nie było i jakoś nikt z nas nie wysechł na wiórek. A może jesteśmy trochę zasuszeni i dlatego tak dobrze się trzymamy?

      Usuń
    3. Akwamarynko, to przykazanie jest uzasadnione ale... obowiązuje od niedawna. Wcześniej żyliśmy w nieświadomości i niedowodnieniu całkiem zdrowo. Więc, zaczynam podejrzewać, że te 2 litry dziennie to po części działanie jakiegoś wodnego lobby?
      Ja nie pamiętam aby dawano nam, dzieciom, cokolwiek do picia w czasie pobytu w szkole. Dziś każdy uczeń sączy coś z termosików, butelek, a młodzież okupuje automaty z napojami na każdej przerwie.

      Usuń
    4. Pamiętam, że podczas przerw w szkolnych ubikacjach poza kolejkami do kabin były też kolejki do kranów. Piło się, piło. Natomiast to co teraz widzę, to wygląda na jakąś gadżetomanię, to nawet nie jest moczenie ust, tylko defilowanie z butelką.
      Akwamarynka ma rację, należy płukać organizm, i najlepiej czystą wodą, to zabezpiecza przed wielu poważnymi chorobami, które wcześniej nam nie szkodziły, bo świat był spokojniejszy.

      Usuń
    5. Nigdy nic nie piłam w szkole...
      Wiem, że Akwamarynka ma rację, ale jak my przeżyliśmy bez tego jedenastego przykazania?

      Usuń
    6. Gonimy, to zupełnie odmienne czasy od "tamtych" te wyciskają z nas siódme poty, niedobór należy uzupełniać, stąd ..

      Usuń
    7. @ Bet
      Myślę, że chłopcy jako bardziej "ruchawi" od dziewczynek wydalali więcej potu na przerwach (a i na lekcjach trzeba było dziewczyny za warkocz pociągnąć) to i potem uzupełniali. Piliśmy jak smoki, prosto z kranu.
      @Akwamaryna
      To fakt, inne czasy, więcej potu w pracy, i więcej buteleczek. No i mniej zgonów na zawały, wylewy ...

      Usuń
    8. @ Akwamaryna i @Anzai / hi, hi, hi, fajnie że można bezkarnie nazwać kogoś "małpą"/ Wasze argumenty przekonują mnie tylko w jakiś 70-80 procentach Nadal węszę działalność lobby od mineralnych wód. Podobnie jak ze zdrowotnością margaryny wobec złowrogiego masła swego czasu.
      Ale co tam, picie wody nie zaszkodzi!

      Usuń
    9. Picie z ulicznych kranów i studzienek jest popularne powszechne w innych krajach. Spotykałam i korzystałam chętnie z takich wodopojów we Francji i Hiszpanii oraz Niemczech. Urocze są takie miejsca z wodą, nie dość, że przynoszą ulgę to stanowią bardzo miły element dekoracyjny gdyż zazwyczaj bywały pięknie zaaranżowane. Może kiedyś pojawią się takie uliczne pijalnie w PL? Woda "kranówka" ma już całkiem niezły smak i nie grozi zatruciem bez przegotowania więc... Budujmy studzienki i kraniki dla ludu!

      Usuń
  3. Chwalić się, nie chwalić... moja babcia miała w posiadaniu saturator. Szklanki myte przez naciśnięcie metalowego guzika (cały był metalowy), z sokiem, czy bez, niejednemu pragnienie ugasiła ta moja babcia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że chwalić! Babcia wykonywała bardzo dobrą i smaczną robotę!

      Usuń
    2. W białym wykrochmalonym fartuchu podawała ten upragniony napój.
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    3. Tym bardziej zasługuje na pochwałę:)) Pamiętam, że woda z saturatora była przyjemnie zimna. Jak osiągano ten efekt pomimo braku chłodzenia? A może jakiś system chłodniczy był w saturatorze?

      Usuń
    4. Coś jak przez mgłę, może dowozili lód, a babcia układała go wzdłuż przewodów doprowadzających wodę. Bo zdaje się saturator podłączony był do kraniku umieszczonym w ścianie budynku przy którym stał saturator... ale nie dam sobie głowy uciąć...;)

      Usuń
    5. Koło saturatora był gumowy wąż i zazwyczaj kałuża wody. Musiało to być podłączone do wodociągu. Może woda miała temperaturę "wodociągową"? A maże faktycznie były okłady z lodu? Może ktoś nam podpowie jak było naprawdę.

      Usuń
    6. Także do hydrantu przeciwpożarowego podłączano.

      Usuń
    7. Hydrant jako źródło wody? W razie potrzeby gaszenie ognia wodą sodową:))) Ale bez soku!

      Usuń
  4. Klik dobry:)
    O! Dobry temat na upały. W najbliższym tygodniu tylko pić trzeba będzie.

    Powiadasz, że teraz sterylnie? Hmmmmm... Sanepid co innego mówi o niektórych wodach butelkowanych. Podobno ta z kranu sterylniejsza jest.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od samego słowa "woda" robi się chłodniej. To jest takie mokre i zimne słowo.
      Powiadam "sterylnie" w sensie, że brak picia ze wspólnych szklanek byle jak płukanych.
      Kranówka jest co raz lepsza. Dlatego powyżej w komentarzach lansuję budowę ulicznych wodopojów.

      Usuń
  5. A w bratnim ZSRR to kompoty/soki ze dzbanków na ulicy się piło. Nie pamiętam, czy to był kompot czy woda z sokiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... nalewanych ze dzbanków do szklanek.

      Usuń
    2. Nie, myślę o kranikach i fontanienkach, z których cieknie woda pitna.

      Usuń
    3. Ja widziałam dzbanki z kompotem w ZSRR, nie widziałam kraników i fontanienek. W innych krajach tak.

      Usuń
    4. Kompot z dzbanka to też niezły pomysł, ale to ktoś musi produkować, rozlewać, sprzedawać i rozliczać sprzedaż itp... A woda z kraniku cieknie sobie na wspólny koszt podatników, którzy mogą do woli raczyć się napojem.

      Usuń
    5. Toż ja nie neguję kraników. Po prostu przy okazji wspomnień o piciu, wspominam, jak było w ZSRR, bo widziałam.

      Usuń
    6. Tak też zrozumiałam. Niech będą i dzbanki i kraniki.

      Usuń
  6. Słyszałam, że w Łodzi przywrócono do życia saturatory. Tyle tylko, że kubeczki muszą być jednorazowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Halo Łódź! Czy to prawda?

      Usuń
    2. Zgłasza się Łódź. Te kubki jednorazowe pojawiły się już pod koniec lat 70' ub.w. Pierw coś się dopłacało, potem były za darmo, ale zawsze kubki trafiały do domu, do wielokrotnego użycia.
      Saturatory są, ale głównie w miejscach uczęszczanych przez turystów i stanowią niezłą atrakcję.

      Usuń
    3. Bo takie kubeczki to była ogromna atrakcja. Pamiętam, jak w 1972 roku nie wyrzucałam, tylko zbierałam we Francji dla swojej bratanicy pojemniczki po jogurtach i różne tacki po jedzeniu typu makdonaldowskiego. Siostra dorzuciła jej w prezencie "zestaw obiadowy" s samolotu do Bułgarii. Bratanica z takim wyposażeniem była najważniejsza na osiedlu w zabawie w dom.

      Usuń
    4. Dziękujemy za raport z "Centrali" czyli z miasta Łodzi. Podeślij zdjęcie współczesnego saturatora:)))

      Usuń
    5. alEllu, kubeczki to była podobna atrakcja jak kolorowe reklamówki, prawda? Albo puszki po napojach:)))
      Ja do dziś zbieram niektóre opakowania jednorazowe. Tacki styropianowe to doskonałe podkładki do zamrażalnika. Pojemniki po jogurtach, masłach itp także wykorzystuję do mrożenia resztek jedzeniowych. Taki domowy recykling:)

      Usuń
    6. Puszki po napojach to zdobiły nawet salony. Ustawiano kolekcje puszek w regałach.
      Z reklamówką natomiast szło się szpanować na deptak.

      Usuń
    7. Tak, tak reklamówka to był szpan!

      Usuń
  7. Znowu przyszłam na ten chłodzący post. :)
    Przypomniałam sobie nieco późniejsze saturatory samoobsługowe na wrzucane monety. Szklanki w nich były na wężyku. Czy może to nie u nas, a gdzieś w innym kraju widziałam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pamiętam takie automaty na trzy biegi. Po wrzuceniu monety w pierwszej wnęce można było opłukać szklankę, w drugiej nalać soku, a w trzeciej wody gazowanej. Problem w tym, że sok wylewał się na tyle długo, że bardziej niecierpliwi przestawiali szklankę pod wodę, a wtedy sok wylewał się do spłuczki, a czasem na rękę. Potem zmieniono szklanki na jednorazówki, dodano instrukcję i było O.K.

      Usuń
    2. A gdzie te automaty widzieliście? Ja żadnego z tych, tu opisanych nie pamiętam. Pierwszy automat jaki ujrzały moje oczy był w Budapeszcie i sprzedawał gorące kakao niebiańskiego smaku. Ten smak to efekt zachwytu automatem jak teraz sądzę:))

      Usuń
    3. O! Ciekawe zdjęcie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.

      Usuń
    4. "Niebiański" smak tych automatowych napojów to wynik stosowania "poprawiaczy smaku". Piłem już parę razy espresso i mleko z t.zw. "mlekomatów" i faktycznie niebo w gębie. Ale więcej jednak nie ryzykuję. Podobno w małych ilościach można nawet arszenik ... ;)

      Usuń
    5. Taaak? A ja myślałam, że to siła sugestii z powodu zachwytu:)))

      Usuń
  8. I ja mam co wspominać w temacie saturatora. Wiek w końcu upoważnia
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upoważnia. Łyknijmy na miłe wspomnienia.

      Usuń
  9. Oj Bet,oi Bet! (j/w)..Nie pijcie tego draństwa,na litość boską! Polecam soki "tłoczone",sprzedaje się to w kartonach 3-litrowych,zdarzają się też 5-litrowe,w marketach,w zwykłych sklepach nie widziałem. Bez konserwantów,bez innych świństw,samo zdrowie! Można pić sam sok,można rozcieńczyć wodą niemoralną,ale w sumie PYCHA! Cena za 3-litrowy pojemnik to troszkę ponad 12 zł. Łoj,jeszcze mnie tu ktoś zahaczy za reklamę..A kij mu w tego..no..oko,o!

    OdpowiedzUsuń
  10. Pamiętam saturator.Stał w Giiwjcach niedaleko dworca..Jakoś nigdy nie miałam az takiego pragnienia,żeby z niego korzystać.Widok oblepionych,klejących się do rąk szklanek i tłumu os latających nad głowami jakoś sam skutecznie gasił mi wszelkie pragnienie.
    Te syfony na naboje już były dla mnie bardziej strawne.Woda ze studni, albo ze żródełka to było to!
    Bąbelki toleruje tylko w szampanie no ale wtedy będąc dzieckiem -wolałam oranzade w proszku:))

    OdpowiedzUsuń
  11. P.S Wy się smażycie,ociekacie potem w upałach a ja w wiecznej wiośnie. Madera jest śliczna.Pijam soki z maracuji,zjadam dziwne banany z galaretka i ani śnie o saturatorach!Wszystko pięknie tylko czemu tak górzyście!!Zapomniałam kabelka, dopiero jak wrócę pochwalę się świeżo zdobytą wiedzą na temat Madery..

    OdpowiedzUsuń
  12. Zagadka (dla ułatwienia: starsza niż PRL). Co to za zwierzę - siedzi na Maderze, orzechy chrupie i wszystkich ma w nosie?
    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Allensteiner - właśnie to,że ten ktos jest starszy od PRL upowaznia go go "macia wszystkiego w nosie"...
      Poza tym orzechy orzechami ale ten pałasz głebinowy no to ja prosze - wygląd okropny ale niebo w gębie .On sie tu nazywa espada..

      Usuń
  13. Napisałaś, Bet, - Kto dziś gotuje i pija kompoty? - Otóż gotują i piją. W pierwszych dnia lipca, jadąc DK5 (Poznań- Wrocław), zatrzymałem się w fajnym miejscu, by się posilić. Zajazd "U Jagi" podaje nie tylko dobre jedzenie, ale do tego serwuje kompot, taki domowy. Z wisienkami w szklance. Pychawy był.
    .

    OdpowiedzUsuń
  14. Gdy czytam komenty purystów higieny popadam w dyskomfort poznawczy. Jakoś inaczej wspominam tamte czasy.
    Kubek nie był wypraną pieluchą a saturator kupą. Złomu. Korzystało się z obu bez obawy zainfekowania jakimś urwisem. Bo też niebo było wówczas jasne, woda czysta, zieleń bujna-jak śpiewał Pietrzak. Nasze układy immunologiczne niezawodne. Żołądki mieliśmy azbestem wyłożone, gardła zaimpregowane nalewką babci...itd., itp.
    Co tam saturator i szklanki do picia z jednego źródła przez wielu. Panowie ze starszymi peselami. Pamiętacie, jak z braku szklanki (chociażby niezbyt cnotliwej) piło się zdrowie dam z...bucika damy? Zagryzało się surowym śledziem otrzepanym o cholewę buta po wyjęciu z beczki?
    A pierwsze czerpanie męsko-damskie ze źródeł miłości. Czy prosił ktoś partnera/partnerkę o certyfikat higieniczny? I z jaką łapczywością podchodziliśmy do źródła.
    Czemuż to jedno ma być ,,fe'' a drugie ,,cacy''?

    Puryści higieny przypominają mi nieodżałowanego Kazimierza Rudzkiego w anegdocie.
    Mówi pan Kazimierz do pana Zygmunta;
    -Zygmuś. Czy ty się myjesz?
    -Ależ, Kaziu. Nawet się kąpię-uspokaja Kałużyński.
    Po obejrzeniu rozmówcy od stóp do głowy Rudzki zaleca;
    -To chociaż zmieniaj wodę.
    Scyzoryk

    OdpowiedzUsuń
  15. Fakt. Przepłynąłem kajakiem pół Wisły żłopiąc litrami wodę ze środka rzeki i do dziś mam się dobrze.
    allensteiner

    OdpowiedzUsuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.