Nie było
internetu, telefonów komórkowych, a stacjonarne stanowiły rzadkość, telewizji…
Dramat? Niekoniecznie.
Bo zawsze było czytanie! Chyba po to
umiejętność składania liter była jedną z pierwszych umiejętności
intelektualnych kształtowanych u małego człowieka. A przyswajanie treści
czytanych przez dorosłych piastunów było znane nawet niemowlętom. Dzieci
ululiwało się do snu czytaniem bajeczki zamiast odtwarzania filmów na ekranach
wszystkiego co takowy ekran ma. Dzieci szkolne zaczytywały się lekturami i
popularną literaturą młodzieżową. Większość szkół wymagała od ucznia nie tylko
czytania, ale też dokumentowania swego czytelnictwa w „Dzienniczkach lektur”
gdzie opisywano treść i wykonywano ilustracje. To chyba była skuteczna metoda
na uczenie „czytania ze zrozumieniem”. Szkoda, że zanikła… Niektóre książki
drukowane były fragmentami w codziennej gazecie - takie czytanie było dość
popularne, bo "książka" łatwa do zdobycia w każdym kiosku.
Co bardziej ambitni młodzi ludzie
snobowali się na ilość czytanych książek spoza oficjalnej listy lektur.
Niektórzy przeżywali prawdziwe fascynacje bohaterami i ich przygodami. Przez
wiele lat razem z najlepszą przyjaciółką odtwarzałyśmy w zabawach perypetie Ani
z Zielonego Wzgórza przyjmując na siebie główne role. Ja byłam Dianą… A Zielone
Wzgórze miałyśmy w zagajniku leśnym obok osiedla:) Do dziś to wspominamy.
Dzieciom sporo czasu zajmowało wymyślanie sposobów
komunikowania się. Karteczki, liściki, stukanie w kaloryfer za pomocą
wymyślonych szyfrów. A wszystko po to, aby spotkać się „na polu” lub „na
dworze” i szaleć grając w klasy, w piłkę, w chowanego lub fikać na trzepaku. A w
czasie deszczu dzieci nie zawsze się nudziły bo grały w Warcaby, Szachy albo
Chińczyka. Albo po prostu w karty! Atrakcyjną i bardzo rozwijającą propozycją
było uczestnictwo w zajęciach organizacji młodzieżowych – głównie harcerstwa.
A kiedy się dorosło…
Swego czas zostałam wcielona do rodziny, która
szczęśliwie rozproszona we własnych mieszkaniach, ochoczo praktykowała
„chodzenie do…”. Tak roboczo nazywałam ich sposób spędzania wolnych od zajęć
zawodowych godzin. „Chodzenie do…” polegało na wzajemnym odwiedzaniu się prawie
każdego dnia. Popołudnia wtedy były jakoś dziwnie wydłużone gdyż pracę zawodową
ustawowo można było zakończyć około godziny piętnastej i zgodnie z zasadą: „Za
pięć trzecia bierz kapotę, pieprzyć szefa i robotę” rozpocząć prywatną część dnia. Wtedy właśnie, trzej bracia pakowali swoje
żony, dzieci, narzeczone, a czasem nawet teściowe, do trabantów lub maluchów i
pomimo braku telefonicznych uzgodnień, spotykali się u Stasia, u Jacka, Marka
lub u Ojca nieomal zawsze w komplecieJ). Godziny
upływały na rozmowach o wydarzeniach dnia, planach na przyszłość, wymianie
przepisów kulinarnych i prezentowaniu własnoręcznie szytych lub dzierganych
kreacji. Atrakcją tych spotkań było asystowanie przy kąpieli nowo narodzonych
potomków, wyświetlanie przezroczy z wakacji w Bułgarii. Często ktoś znajomy
spoza rodziny „wpadał” na pogawędki będąc w pobliżu. Nie było problemu aby
przemieścić się na odległy kraniec miasta nawet korzystając z transportu
publicznego. Brak uczestnictwa w „chodzeniu do…” był dotkliwie krytykowany i
skazywał na rodzinne wykluczenie. Teraz często nie mogąc nadążyć z domowymi
pracami zastanawiam się jak i kiedy wspominana rodzina zdążała „obrabiać”
siebie i swoje domy. Brak udogodnień i niedostatki w zaopatrzeniu mnożyły
czynności do wykonania. Bo na przykład chcąc żeby odżywić włosy, trzeba było
najpierw nazbierać pokrzywy albo kory dębowej. Żeby zjeść pasztet, trzeba było
zdobyć mięso, przemielić 6 razy, upiec itp. Żeby upiec kurczaka, trzeba było go
oskubać i wypatroszyć.... itd... itp... Nie mówiąc już o praniu bielizny,
prężeniu firan, pastowaniu podłóg. Ach, ach, trudno nawet wymienić wszystko. A
i tak znajdował się czas na zorganizowanie prywatki z tańcami lub
skompletowanie czwórki graczy w brydża.
No tak. Osoby prowadzące bardziej osiadły i mniej
towarzyski tryb życia dużo czasu przeznaczały na majsterkowanie, robótki
ręczne, pielęgnowanie kolekcjonerskich zbiorów chętnie przy tym słuchając
audycji radiowych. Rytm dnia miłośników radia wyznaczały godziny emisji
popularnych słuchowisk takich jak „Matysiakowie” lub „W Jezioranach”. Prawdziwe
tasiemcowe radionowele słuchane przez dziesięciolecia. Melomani z upodobaniem
delektowali się koncertami muzyki poważnej - młodzież słuchała Radiowej listy
przebojów lub Radia Luksemburg a czasem… O zgrozo, Radia Wolnej Europy!
Oryginalnym i wymagającym sporej wiedzy sposobem na
organizację wolnego czasu było zajmowanie się fotografią, w tym samodzielne
wywoływanie zdjęć i zdobywanie materiałów do tego potrzebnych!
Niektórzy dorośli uczestniczyli z zajęciach różnych
Stowarzyszeń i Organizacji oraz Zespołów gdzie można było rozwijać swoje
zainteresowania. Na wsiach królowały Koła Gospodyń Wiejskich doskonalące
umiejętności kulinarne, taneczne i rękodzielnicze.
Osobliwą pasją „nie dla wszystkich” było nawiązywanie
łączności za pomocą krótkofalówek. Znawcy tematu i praktykujący to zajęcie
buszowali w świecie krótkofalowców prawie tak jak teraz my w internecie:):)
Czy można się zatem dziwić, że kiedy już wynaleziono
telewizję i odbiorniki trafiły „pod strzechy” z razu nazwano je „złodziejem czasu”?
ps.
Prezentowana notka jest 401 wpisem na tym blogu i tym samym rozpoczyna dziarski
marsz ku okrągłej pięćsetce. A może nawet do pięćset plus:)) Dzięki za owocne
towarzyszenie w dotychczasowych 400 i proszę o pozostanie ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Niestety ten świat umarł, leży w pięknych sarkofagach naszych wspomnień i nie da się już go ożywić, bo ludzie są inni, czasy inne, potrzeby inne, charaktery inne, i wszystko jest inne, tylko żal jest ten sam...
OdpowiedzUsuńLutro świat nie umarł, świat się zmienił. My też zmieniliśmy się, przystosowali do nowego, ale nie zapominamy. Ja zapisuję, właśnie po to aby został ślad. Uśmiechnijmy się do wspomnień:))
UsuńUśmiechem się do wspomnień o książkach, czytaniu dzieciom,bez tego nie chciały iść spać.W szkole książki były nagroda za dobre oceny ,a nawet pamiętam po drugiej klasie pisanie pamiętnika z wakacji.I dzieci chętnie czytaly i pisały.Teraz tez pisza a owszem w telefonach aż" zeby bola" jak się to czyta,bo to nie jest juz język polski .Tak TV to potężny zjadacz czasu niestety,jak tez internet w którym utonelam.Bardzo lubię Twoje wspominki i zdjęcia mojego miasta.Pozdrawiam i trzymaj się zdrowo.Marta uk
OdpowiedzUsuńOj tak, pisałam pamiętnik na wakacjach po skończeniu drugiej klasy:)) Pamiętnikarstwo zostało u mnie na długie lata, zwłaszcza w okresie nastoletnim było bardzo intensywne. A teraz piszę bloga... Hmm, jak się złapie bakcyla to nie ma rady.
UsuńDziękuję za odwiedziny i niech Ciebie także zdrowie nie opuszcza. Pozdrowienia dla uk:))
Jako dzieci, a był to przełom lat 50/60 ub.w., potrafiliśmy się bawić byle czym. Pamiętam, że w drodze ze szkoły do domu (a droga ta zawsze była kilka razy dłuższa) niezłą zabawą było znalezienie i kopanie pustej puszki po konserwach. To była fajna piłka, którą z zacięciem i ogromnym hałasem toczyliśmy po "kocich łbach". Grało się też w guziki (albo na monety) odbijane od ściany, zwycięzca zbierał wszystko. Zwykła gra w "chowanego" (raz, dwa, trzy - szukam!), szczególnie, gdy się zaczynała przed zmierzchem, przynosiła wiele atrakcji. Mieliśmy też wiele pomysłów na zabawę w długie zimowe wieczory, bo faktycznie byliśmy o wiele bardziej kreatywni.
OdpowiedzUsuńAnzai, a toczyłeś fajerki przy pomocy pogrzebacza?
UsuńHoola hoop! Drewniana obręcz do kręcenia na biodrach nadawała się także do toczenia za pomocą patyka:))
UsuńCzemu Ty ciągle podsłuchujesz moje myśli? Miałem napisać o tym pogrzebaczu, ale pomyślałem, że większość Czytelników nie będzie wiedziała o co chodzi. No jasne, że toczyłem fajerki, ale nie każdy pogrzebacz nadawał się do tego. Ten właściwy musiał mieć końcówkę w kształcie litery "U" i wtedy tym uszkiem "poganiało" się fajerkę. Ale prawdziwa "męska" zabawa to specjalnie wygięty drut, a zamiast fajerki stare obręcze od beczek, (jeszcze lepiej), albo od rowerów. Zrewanżuję się pytaniem: Grałaś w "Zośkę"?
UsuńA jakbym grała w szyfonowych falbankach? Toż majteczki mogłyby się pokazać chłopcom podczas podkopywania "Zośki" do góry. ;) :)
UsuńDlatego to była chłopięca gra i grzeczne dziewczynki z falbankami tylko patrzyły na wyczyny młodych mężczyzn.
UsuńUwielbiałam grzebać w pudełku z guzikami! Guziki odcięte od zużytej odzieży były gromadzone i przechowywane bo mogą się jeszcze przydać. I przydają się do dziś!
OdpowiedzUsuńCo się stało z guzikami? Jakoś mało ich we współczesnej garderobie a umiejętność ich przyszywania zanika.
Witaj Bet:)
UsuńPoruszyłaś sprawę guzików :) Mam ich ponad 360 :) Różne, różniste. Niektóre pewnie mają ponad pół wieku. Leżą w dwóch szufladkach, oryginalnej maszyny Singer :) Najlepiej operuje igłą Andrzej .... maszyną także :)
Wracając do wspomnień z dzieciństwa. "Państwa i miasta" wszyscy pamiętają.
Przypomniałam sobie, że w rubrykach pionowych, zapisywaliśmy obok państwo, miasto takze góry, rzeki, imię, rzecz. Może ktoś pamięta, czy były jeszcze inne rubryki?
Elżbietka53
Liczyłaś te guziki??? Hi, hi, hi... Powiedz, kto dziś wypruwa guziki przed wyrzuceniem odzieży? Albo zamek błyskawiczny, albo zapięcia "haftkowe" od biustonosza? Miałam cały zbiór takich skarbów:)) Z obserwacji mam kilka wniosków:
Usuń- Współczesne guziki nie urywają się
- odzież wyrzuca się w całości bo idzie to do pojemników PCK lub zbiórek różnych organizacji więc zapięcia muszą być na miejscu
- Odzież obecna zawiera mało guzików i zamków. Większość jest wciągana przez głowę.
- na niewiele zda się wyuczona w szkole lub u mamy umiejętność przyszywania guzików "na nóżce". Po co w ogóle teraz igła z nitką?
Nie pamiętam rubryk i kategorii w tej grze. Wydaje się, że na odpowiedzi był ściśle określony czas? Chyba kto pierwszy wymyślił wszystko mówił "Stop"?
Twój Andrzej to człowiek uniwersalny, wielu talentów i w ogóle skarb jakiś? Teraz już takich "nie robią":))
Bet, ten mój skarb potrafi zaśpiewać wszystkie piosenki z "Kabaretu Starszych Panów" :) Poczekaj na zakończenie pandemii i na pewno dostaniesz zaproszenie do "Stowarzyszenia Przyjaciół i Absolwentów IV LO". Tam też działa ten uniwersalny osobnik :):)
UsuńGuziki policzyła i posegregowała Aga :)
Elżbietka53
W takim razie specjalne pozdrowienia dla Agi-Liczydełka, dla Ciebie oraz Stowarzyszonego Osobnika z IV LO :))
UsuńDzisiaj sobie przypomniałam grę w muchy :) Jedna osoba rzuca piłkę w stronę osoby, która ma złożone dłonie. Zbieramy w dłonie muchy :) Jeśli osoba rzucająca piłkę zamarkuje ruch, ale nie rzuci piłki, a osoba łapiąca muchy otworzy dłonie .... muchy odleciały :) Wygrywa ten, co złapie najwięcej much:) I jeszcze jedna zabawa:) Dwie drużyny stają naprzeciw siebie w odległości kilku metrów. Każda drużyna ma swojego króla. I zaczynamy - królu, królu daj wojaka. Jakiego? Dzielnego. Kto nim jest? Teraz wybieramy wojaka, który leci w naszą stronę. Jak przerwie nasze splecione dłonie, zabiera naszego wojaka i wraca do swojej drużyny. Jak nie przerwie naszej obrony, zostaje i zwiększa naszą liczebność. Tak się bawiłam na koloniach w Maniowej :)
UsuńElżbietka53
Tak, pamiętam muchy i wojaków:))
UsuńPamiętasz grę "w pomidora"?
Pamiętam grę "w pomidora". Tutaj zawsze byłam na straconej pozycji, bo nie umiałam zachować powagi :)
UsuńElżbietka53
Nikt nie umiał:-)
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńU mnie na pierwszym miejscu oczywiście było czytanie i opracowywanie przeczytanych książek w "Dzienniczku lektur". Da drugim - szycie ubrań dla lalek.
Pozdrawiam serdecznie.
Lektury oraz inne książki czytałam sumiennie i z ochotą podobnie jak czasopisma dziecięce a potem młodzieżowe. Czytania prasy uczono od przedszkola bo to przecież jedno z głównych źródeł wiedzy wtedy było.
UsuńSzycie ubranek dla lalek to wyjątkowo przyjemne i kształcące zajęcie. Z tego brała się późniejsza umiejętność szycia ubrań dla siebie i koleżanek:))
Widywałam, jak chłopcy grali w "coś", do czego używali małe grzebyki i monety. Nie pamiętam, jak się ta gra nazywała i na czym polegała?
OdpowiedzUsuńTo był chyba cymbergaj. Monety miały trafiać w coś lub gdzieś. Teren gry to ławka szkolna podczas przerw.
UsuńA podrzucanie stopą pomponika obciążonego ołowiem to była gra "w Zośkę". Też męska gra.
Dziewczyny, jesteście niesamowite. Ten cymbergaj to taka pseudo piłka nożna, a ławka to boisko. Na krańcach tych ławek zaznaczało się bramki i jazda ... To już była wyższa szkoła jazdy, bo decydował nie ślepy los, ale zręczność, przewidywanie i orientacja.
OdpowiedzUsuńMojej wnuczce czytamy książki od..urodzenia. W szkole w której niedawno pracowałam była w klasie tablica na której uczniowie wpisywali co czytali, i były tam pozycje niekiedy bardzo odbiegające od obowiązkowych lektur.
OdpowiedzUsuńW sprawie odwiedzin - w mojej rodzinie nadal można "wpadać" bez zapowiedzi bo utrzymując z sobą kontakt wiemy czy ktoś będzie w domu. I masz rację, czasem u mnie było 10 i więcej osób i dało się to ogarnąć a nawet przenocować! Może dlatego, że byliśmy młodzi. Bez automatycznej pralki, bez zmywarki, ile to pranie i zmywanie zajmowało czasu! A dzieciaki goniły po domu i ogrodzie do nocy, wpadały coś zjeść i z powrotem na pole.
Nieustannie mam wrażenie, że dni były dłuższe:))
Usuń"Wpadanie" bez umawiania znikło do zera. Nie ma "całowania klamek" bo nawet bliskie sąsiadki wpierw dzwonią aby upewnić się że zastaną kogoś w domu. Prowizoryczne noclegownie domowe były nie tylko normą ale wręcz koniecznością. Niewielu stać było na hotel, tanie nocowanie nie było wcale dostępne. Dlatego w domu należało mieć materac dmuchany, łóżko polowe i zapasowe kołdry:)) Z radością witaliśmy nie wymagającą prasowania pościel z kory - dla gości właśnie.
Uwielbialam gre w gume w czasie przerwy w szkole! Przyznam sie tez, ze z kolezanka kladlysmy monety, najczesciej zlotowki na szyny tramwajowe. Rozplaszczone monety trzymalam u babci w pokoju I kiedys mama znalazla woreczek. Mialam kare, tydzien bez telewizora I wychodzenia na podworko. Nie przejmowalam sie tym bardzo, przeciez mialam ksiazki!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Beata
A feee! Niebezpieczna zabawa z tym monetami. Ale bywały takie fatalne pomysły. Chłopcy kopali dołki na ścieżce i zakrywali czymś a nadzieją, że ktoś tam wpadnie jedną nogą. To bardzo naganna praktyka i na szczęście trwała niedługo.
UsuńPozdrawiam również:))
Pamiętając swój dziennik lektur, próbowałam tego nauczyć także mojego syna, choć nauczycielka tego nie wymagała. Niestety pomimo,tego, że czytałam mu bajki od najmłodszych lat i zbierałam księgozbiór dziecięco-młodzieżowy, nie miał chęci czytać. Wynik jest opłakany, bo moje dziecię, charakteryzuje się ubogim słownictwem i nieciekawym sposobem wypowiadania się. Zazdrościłam koleżankom możliwości kręcenia hoola hop, grania w gumę czy w klasy. Czasami grywałam z chłopakami w wyścig pokoju, a z koleżankami w kamienie: pięć niewielkich kamyków rozrzucało się na ziemi i potem jeden brało w dłoń, by podrzucając go w górę, zebrać te z ziemi i złapać ten zlatujący. Najbardziej jednak lubiłam grać w bierki. W młodości rodzice nauczyli mnie grać w brydża, ale robiliśmy to tylko w rodzinnym gronie, bo znani mi rówieśnicy nie posiadali tej umiejętności. Dawniej pomimo braku udogodnień, była lepsza organizacja zajęć domowych, bo miało się świadomość, że i tak wykonać je trzeba. Dzisiejsza młodzież trwoni czas na "nic nie robienie", bo najmniej męczące. Gratuluję wspaniałej 400-tki i trzymam kciuki nie tylko za pół tysiąca ale i za drugie tyle. Usciski.
OdpowiedzUsuńBierki! Bierki! To był swego czasu prawdziwy hit. A pamiętasz "pchełki"? Też wymagały sporo zręczności.
UsuńTwój syn jest przykładem, że nie na wszystkich magia czytania działa podobnie jak nie każdy lubi i potrafi śpiewać choć w dzieciństwie wysłuchuje kołysanek:))
Gra w Brydża była i jest nadal grą elitarną a nawet dyscyplina sportową więc nie dla każdego. Bardzo chciałam być brydżystką, uczyłam się, pojęłam zasady ale prawdziwym graczem nie zostałam nigdy zostałam. Brak talentu.
Gra w kamienie, którą opisujesz jest mi znana pod nazwą "srulki". Też mi się nigdy nie udawało zdążyć zebrać kamyki zanim spadł ten podrzucony. Taka fajtłapka byłam:))
Dziękuję za gratulacje i mam nadzieję, że zostaniesz z nami w kolejnej setce notek:))
Do poklikania!
Znowu wspomnienia radosne z dziecinstwa. W czasie swiat gralismy w karty, makao, remik, kierki. A pamietacie wspolne rozwiazywanie krzyzowek?
UsuńBeata
Tak, krzyżówki były zadawane czytelnikom w wielu gazetach. Moi rodzice pasjonowali się rozwiązywaniem krzyżówki w Przekroju. Mówili, że to wyjątkowo "inteligentna" krzyżówka bo hasła były bardzo wyrafinowane. W odgadywaniu hasła uczestniczyła cała rodzina:))
UsuńNawet w pisemkach dla dzieci zamieszczane były proste krzyżówki i różne inne zabawy logiczne, rebusy, składanki itp.
Graliśmy też w "państwa- miasta" i nie tylko. To była bardzo mądra gra. Dziękuję za miłe wspomnienia. Czytam Ciebie już dawno. Halina
UsuńBardzo mi miło, że jesteś z nami, Halino! Oczywiście, że pamiętam "państwa-miasta". Bardzo kształcąca zabawa i wymagająca niewiele rekwizytów. Kartka papieru i ołówek!
UsuńNo pięknie wspominając, dodam, że na Mazurach graliśmy w "Pikiera" w latach 50-tych.. To był puszka po czymś tam stojące w pewnej odległości od linii z której się rzucała kijami by ją strącić. Ten który dokonał tego biegł szybko, stawiał ją na powrót i bronił podjęcia lezących wokół niej kijów starając się dotknąć kijem kogoś i ponownie strącić puszką. Zwyciężał ten kto najdłużej utrzymał się na "pikierze", broniącym "puszkę" przed innymi.
OdpowiedzUsuńTo gra strategiczna była! W moich stronach raczej nie znana. Nasi chłopcy grali "w noża". Na ziemi rysowali dość duży okrąg, koło dzielili na jakieś części, w które należało trafić rzuconym nożem tak aby ostrze wbiło się w ziemię. Dość makabryczna zabawa i nie akceptowana przez większość rodziców, ale kto nastolatkom zabroni robić to po kryjomu? Nie wszystkie dzieci były aniołkami choć przyznać trzeba, że żadnemu łobuzowi nigdy nie przyszło do głowy nożem rzucić w kolegę. Okaleczeń też nie było.
UsuńPamietam gre w noza, a bylam kiedys slodka dziwewczynka ;)
UsuńJeszcze raz pozdrawiam
Beata
O, ty łobuzie:))
UsuńGralam jeszcze w "panstwa/miasta.
OdpowiedzUsuńOkręty... Z tej gry zostało do dziś powiedzenie "trafiony-zatopiony".
UsuńGra w inteligencję /wspominana w jednej z piosenek Wojciecha Młynarskiego/ polegała na tworzeniu słów z liter zadanego słowa głównego. Wygrywał ten kto wymyślił najwięcej nowych słów. Chyba podobne to do obecnie popularnych scrabli?
Gratulacje z okazji "400" i podziękowania za przypominanie
OdpowiedzUsuńlat młodości w wielu dziedzinach.
Dzięki Bet!
Nostalgicznie pozdrawiam.
A ja dziękuję za odwiedziny i gratulacje. Jesteś na liście stałych gości więc zapraszam na kolejną setkę. Ale to zabrzmiało, prawda?
Usuńw kolarzy się grało!
OdpowiedzUsuńguzikami lub kapslami, wprowadzanymi "pstrykiem" w ruch.
po wytyczonych drogach - na piachu lub asfalcie
najczęściej w maju (w trakcie lub tuż po Wyścigu Pokoju)
Gratuluję jubileuszu, Bet.
Fajowy blog!
aha! dziewczynki pstrykały do wykopanych dołków korale. Szklane kulki- kto je miał, był burżujem w towarzystwie. Całe podwórka przy blokach były "usiane" małymi dołeczkami - księżycowy krajobraz :)
UsuńPotem... wysiano trawę i trzeba było się przenieść na inny piaszczysty teren...
Och, Lilko niezawodna! Wspominasz gry, których nie znałam. Kolarstwo było mi obce podobnie jak pozostałe sporty choć Wyścig Pokoju śledziłam jak wszyscy:))
UsuńDziękuję za gratulacje i zapewniam, że masz swój niemały wkład w treści notek. Dziękuję za to i za czytelnictwo:))
jaaaaa mam wkład...?
UsuńMój Boże, nawet jeśli to kurtuazja z Twojej strony, to i tak miło mi się na serduchu zrobiło:)))
Buziaki! Ale się poczułam ważna!
Oczywiście, że jest wkład! Komentarze pod tekstami są ważniejsze od notek! A inspiracje w sprawie tematów? A dobre słowa poparcia dla autora? To są wkłady:)))
UsuńDołeczków tez nie kopałam....Buuu... Ominęły mnie takie fajowe zabawy:((
OdpowiedzUsuń...ale przynajmniej Twoja mama nie musiała pilnować swoich korali, a nasze mamy nieustannie ubolewały nad znikającymi sznurami, które podkradałyśmy...
UsuńHi, hi, hi... Za to mam teraz cały kuferek korali gromadzonych przez mamę całe życie:))
Usuń:)))
OdpowiedzUsuń