wtorek, 10 kwietnia 2012

Poświąteczne remanenty


       
        
       Tulipany zachowały się z godnością.

Zwiędły dziś rano. Rozsypały swoje płatki na żółtym obrusie i cichutko pozwoliły na przeprowadzkę do śmietnika. Och… los…



        Co innego taka baba!

 Obrażona, ledwo dała się upchnąć w zamrażalniku. Powinna być wdzięczna, że wkrótce otrzyma swoja drugą szansę. Prawda? 

  Jaja nie zdążyły nawet zaprotestować gdy znikły w ostatnich łyżkach tłustego żurku.

    
 
  
     W telewizji było cudnie! 

Ani śladu polityków i topornie dowcipnych komentatorów. Ufffff… jaka ulga. Głupawe, ale za to nasze, polskie, komedyjki to prawdziwa ulga i świąteczna rozkosz.



     Wyśmiana w poprzedniej notce zaschnięta pod balkonem choinka, której przez litość nie pokażę, przeżyła chwilę tryumfu gdy posypał ją wielkanocny śnieg. Jej żywa, zielona i wysoka koleżanka pękała ze śmiechu strosząc pobielone gałązki.



      

       Największym przegranym tegorocznych Świąt była jednak ta niewielka osiedlowa studzienka.

 Stoi sobie na tym placyku od ponad pół wieku. Dawno, dawno, temu gdy wodociąg miejski miewał awarie napełniano tu wodą ocynkowane wiadra. Woda była zdatna do picia. Często nawet bardziej zdatna niż ta wodociągowa. Wrażliwi na chlor i tym podobne uzdatniające chemikalia czerpali stąd wodę na herbatę. Latem stąd podlewano osiedlowe ogródki. W upalne dni studzienka pełniła rolę miejskiej fontanny z bieżącą, chłodną wodą. Chlapały się tu dzieciaki, czerpały wodę do swych piaskowych budowli na okalającym studzienkę placyku pełnym piachu.

        Największe powodzenie miała studzienka w Wielkanocny Poniedziałek. Już od świtu słychać było klekot pompy, śmiechy dzieciaków i tupot uciekających małych nóżek. Wokół tworzyła się ogromna kałuża. Pompa pracowała cały dzień napełniając dziecinne wiaderka, plastikowe sikające jajka, pistolety wodne i co tam kto miał pod ręką. Roześmiane, mokre buzie oblepione kosmykami wilgotnych włosów , czerwone z emocji policzki. Zagniewane, pokrzykujące z okien  na osiedlowych łobuziaków, kobiety-matki. Gwar, śmiech, chlupot mokrych bucików.

        Teraz mamy ciszę. Studzienka stoi samotna, nikomu niepotrzebna, nawet nie wiem czy jeszcze jest w niej woda. Dzieci nie ma. Lania wodą też nie ma. Można bez obawy wyjść z domu ale… jakoś smutno jest. Nawet jak słońce wreszcie zaświeci.


2 komentarze:

  1. lUBIĘ tWÓJ LEKKI DOWCIP BET, dzisiaj niewiele osób ma taki.
    Moje tulipany zachowały się całkowicie bez godności i raczyły zwiędnać tuż przed śniadaniem wielkanocnym
    do babeczek było wielu chętnych do zamrażalnika więc nie dotrwały
    co do polityków to Januszko szalał w Wielki Czwartek ale potem nastał błogi spokój aż do , no wiesz sama do czego, nie będę w tak miłym miejscu na ten temat pisała
    moje pisanki przezornie dały się sfotografować, wiedzą, że wkrótce pomaszerują na śmietnik
    Święta spędzałam u braciszka, kilkanaście kilometrów za moim miastem, braciszek tam wybudował wymarzony dom , dojazd do miasta to 15 minut więc nie problem
    jak jechałam tam pierwszego dnia Świat to po drodze złapała mnie śnieżyca , fajnie, na Wigilię śniegu tam nie uświadczyłam chociaż to Góry Sowie.
    Za to wielkanocna niespodzianka była - do okna podeszła swrenka i ciekawie nam się zaczęła przygladać - ale była sympatyczna !!!
    oj - rozpisałam się, pewnie to miejsce tak działa i wspomnienia o świętach

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komplementy. Miłe te Twoje wspomnienia a tulipanom za karę proponuję "embargo". Nie kupować do końca sezonu.
    Góry Sowie....hmmmm nigdy tam nie byłam. To błąd niewybaczalny i wymaga naprawy.

    OdpowiedzUsuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.