niedziela, 20 września 2015

Kim chcesz zostać jak dorosniesz?



        To obowiązkowe pytanie zadawane dzieciom w ramach prezentacji latorośli w gronie znajomych, często u cioci na imieninach po wygłoszeniu przez dziecię wierszyka. Dzieci chętnie udzielały odpowiedzi w tej fundamentalnej kwestii. I tu dokonywał się równie fundamentalny podział na odpowiedzi żeńskie i męskie. Chłopcy deklarowali  chęć zostania górnikiem, strażakiem, kierowcą, maszynistą. Bardziej ambitni wybierali lotnictwo oczywiście w roli pilota lub budowę domów w roli murarza. Dziecięca wyobraźnia rzadko sięgała dalej niż otaczające ich bezpośrednio środowisko. Wzorem do ich zawodowych deklaracji była praca ojca, ukochanego wuja lub emisja lubianego filmu. Dowodzi tego wysyp kandydatów na kosmonautów po kosmicznej podróży Gagarina oraz czołgistów w czasie emisji serialu „Czterej pancerni i pies”.
       
kolaż Bet, zdjęcia z sieci
Dziewczęta miały znacznie trudniej bo oferta damskich zawodów była mniejsza. Ich marzeniem najczęściej był zawód nauczycielki, pielęgniarki, krawcowej lub fryzjerki. Pracę w tych zawodach mogły obserwować najczęściej. Obserwowały też doniesienia prasy oraz pierwsze seriale telewizyjne. W dniu 8 marca ówczesne skromne media  pokazywały kobiety, które osiągały sukcesy w męskich dotychczas zawodach. Pierwsza kobieta Kapitan Żeglugi Wielkiej, pani Danuta Walas-Kobylińska stała się idolką wielu dziewcząt, które wybierały zawód marynarza. Odwaga pierwszej w świecie kosmonautki Walentyny Tierieszkowej i popularność serialowej lekarki na prowincji „Doktor Ewy” rozbudziły dziewczęce ambicje. Wkrótce wzrosła ilość kandydatek na kosmonautki, pilotki, lekarki, a nawet milicjantki… Milicjantki tak ładnie wyglądały w mundurach kiedy z gracją kierowały ulicznym ruchem… Najsłynniejsza polska milicjantka nazywała się Ewa Bek i była angażowana do produkcji filmowych właśnie z powodu wykazanej na skrzyżowaniach ulic gracji i urody. Dziewczynki wołały więc ochoczo: „Ja też tak chcę! Ja też”!

Dziewczęce priorytety lokowały się także w zawodach artystycznych. Być aktorką lub piosenkarką albo baletnicą to marzenia z wyższej półki i występowały często u najmłodszych dziewczynek zaraz po etapie bycia księżniczkami. Och i ach! Z wiekiem marzenia stawały się bardziej prozaiczne ale i tak na ogół nie słychać było o chęci pracy w zawodzie tramwajarki albo suwnicowej – skąd miały dzieci wiedzieć, że to może być start do kariery politycznej na wzór Henryki Krzywonos i Anny Walentynowicz? Hi, hi, hi…

A skąd miały te dzieci bez tabletów i internetów czerpać wiadomości o szerokim świecie i funkcjonujących w nim zawodach? Obserwowały ludzi w swoim otoczeniu, a że życie było wtedy proste to i zawody obsługujące to życie były proste: malarz, hydraulik, rolnik, „doktór”, nauczyciel, a także tajemniczy inżynier. Ten ostatni był bardziej określeniem awansu społecznego niż konkretnym zawodem. To też było marzenie.  

Dzieci rosły ze swoimi marzeniami. Polska Ludowa rosła w siłę i ludziom żyło się dostatniej. Na karoserii popularnego Malucha można było przeczytać żartobliwą sentencję: „Jak dorosnę będę autem”. Co raz więcej było prawdziwych inżynierów. To najzdolniejsze dzieci, te z czerwoną odznaką „wzorowy uczeń” po ukończeniu studiów zostawały lekarzami i inżynierami.

Inne, często bardzo zdeterminowane w wyborze zawodu rozpoczynały pracę już po ukończeniu techników lub zawodówek. W tej grupie znajdowali się górnicy, murarze i kucharze z dziecięcych deklaracji.

Mniej więcej w tym czasie nastała moda na „upięknianie” nazw prostych zawodów. Wtedy mieliśmy konserwatora powierzchni zamiast sprzątaczki, producenta rolnego zamiast rolnika, gospodarza domu zamiast dozorcy.

Rozwój cywilizacji sprawił, że już nic nie jest proste i nic nie nazywa się prosto. W miejsce krawcowej mamy konstruktora odzieży, fryzjer został stylistą fryzur, a kierownik managerem. Szewca nie ma wcale bo zepsute buty się wyrzuca i kupuje nowe.

Jako dziecko marzyłam aby zostać listonoszem. Marzenie było skryte, nigdy nie wypowiedziane, bo od „grzecznej dziewczynki” z odznaką wzorowego ucznia wymagano więcej niż noszenie listów. Tak oto presja rodziny i otoczenia stłumiła marzenia. Chyba nawet mam uszczerbek na psychice z tego powodu. Dziś tłumaczę sobie, że to nie była zła wola rodziców, oni chyba przeczuwali zmierzch epistolografii i zanik korespondencji papierowej. Kto wie, może jako listonosz nie dosłużyłabym się emerytury z braku pracy?


61 komentarzy:

  1. Ja w dzieciństwie - jak tylko nauczyłam się czytać -chciałam być pisarką. potem chciałam być pielegniarką a potem dziennikarzem. Zadnych marzeń nie zrealizowałam hi,hi ...Za to zawodów wykonywanych móglby mi London pozazdrośćic...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i piszesz, Reniu! Marzenia się spełniają:))

      Usuń
  2. Odżyły stare wspomnienia. Ja praktycznie chciałem być bohaterem każdej przeczytanej książki a, że pochłaniałem je w olbrzymich ilościach, zanim jeszcze poszedłem do szkoły, więc marzenia się nie spełniały. ;)
    Trochę mnie zaskoczyło stwierdzenie, że "... najzdolniejsze dzieci, te z czerwoną odznaką „wzorowy uczeń” po ukończeniu studiów zostawały lekarzami i inżynierami ..." Prawda była nieco inna, w PRL, tak jak dzisiaj, także oceny dostawało się za jajka, albo sprzedaną krowę. Najprościej było jednak mieć "elastyczny kręgosłup" i dobre plecy. Ale faktem jest, że zdolni przebijali WSZYSTKIE pułapy i szklane sufity. Mimo wszystko były wtedy równe szanse, nie tak jak dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja piszę na podstawie własnych przeżyć i nigdy nie zetknęłam się z kupowaniem dyplomu za jajka. Zapewne zdarzało się to, podobnie jak zdarza się i dziś. O wiele gorsze było według mnie mianowanie dyrektorów przedsiębiorstw drogą "awansu społecznego" czyli wg zasług partyjnych bez względu na kompetencje. Takim dyrektorom nadawano tytuły inżyniera z urzędu lub kierowano na odbywanie studiów "drogą przyspieszoną".

      Usuń
    2. "Jajka i krowy" to tylko skala wartości dyplomu. Ja "w bulu i bez nadzieji" znam kilkanaście osób, które w czasie studiowania robiły po kilka błędów ortograficznych w jednym zdaniu, a pomimo tego dyplom humanisty otrzymały. Znam też trzech inżynierów, którzy nie potrafią wykonywać działań na ułamkach, i procentach, a robią doktoraty u Stanforda ...
      Myślę też, że większą szkodę robi lewy dyplom niż lewy dyrektor, bo tego dyrektora weryfikuje życie, a fałszywy absolwent z realnym życiem może nawet nie mieć nic wspólnego.

      Usuń
    3. Wpadłeś w złe towarzystwo:)))
      Wszystko co "lewe" jest niepożądane. Jedynie prawdziwa Lewica jak najbardziej godna poparcia.

      Usuń
    4. Oj, Bet. Spodziewałem się silniejszej riposty, np. w postaci wykładu o dysortografii i dyskalkulii, a Ty "załatwiłaś mnie jak chłopa w sądzie". A może to jednak Ty masz niewłaściwe, mało reprezentatywne towarzystwo? :)

      Usuń
    5. Aj, przykro, że Cię rozczarowałam:)) Te wszystkie dys...fie to nowoczesny wynalazek Za naszych czasów pojęcia nieznane i bardzo dobrze, że nieznane. Nadmiar wiedzy czasem szkodzi:))

      Usuń
    6. Do jednej z głównych przyczyn "tych wszystkich dys...fii" zalicza się głównie psychofizyczne zaburzenia organizmu kobiety w okresie ciąży, wynikające ze stressu, i wpływów środowiskowych. Logicznie wynika z tego wniosek, że nie służy nam ta piękna III RP.

      Usuń
    7. Problem nie dotyczy tylko III RP ani IV RP - to problem ogólnoludzki i ogólnoświatowy. Cywilizacja nas degeneruje. Popatrz ile dzieci teraz nosi okulary - dawniej były to pojedyncze osoby nawet szykanowane przez rówieśników z tego powodu. Szykanowane i wyśmiewane bo inne czyli ze szkłami na nosie. A ile było dawniej "grubasków"? Nieliczne osobniki. Dziś występuje problem otyłości dzieci. O sprawności fizycznej już nie wspomnę. Przecież te zjawiska nie występują jakoś szczególnie często tylko w PL.

      Usuń
    8. To prawda co piszesz, ale myślę, że najszybciej degenerują nas warunki ekonomiczne skłaniające młodych ludzi do emigracji zarobkowej, często powiązanej z przerzuceniem obowiązków rodzicielskich na dalszą rodzinę (pomijam skrajności, gdy rodzice mordują swoje dzieci i potem popełniają samobójstwo także z przyczyn ekonomicznych). Nie ma chyba silniejszego negatywnego bodźca od rozłąki rodziców z dziećmi, no może tylko bezradność w zabezpieczeniu im przyszłości. Tu zresztą nie ma co dywagować do czasu aż np. Anglicy, Szwedzi, czy Szwajcarzy nie zaczną emigrować do nas ... :)

      Usuń
    9. Absolutnie się nie zgodzę, że warunki ekonomiczne degenerują ludzi i absolutnie się nie zgodzę z tym, że emigracja zarobkowa to mus. Wiem, że w tym temacie nie przegadam cię więc pozostańmy przy swoim :-)
      Emigranta przygarnę, zarówno Szweda jak i Araba:-)

      Usuń
    10. Anzai, często demonizuje się u nas emigrację zarobkową. Moi przodkowie dwa wieki wstecz przemieszczali sie w poszukiwaniu pracy i żon na odległość nie przekraczającą 20 km, sto lat temu już 100 km, moi rodzice - kilkaset km. Wyjazd do pracy w GB czy NL to tylko dalszy ciąg tej tendencji. A jak ktoś ma tendencje do degeneracji to zdegeneruje się też kończąc podstawówkę, liceum i zamiejscowy wydział niepublicznej uczelni w swym powiatowym miasteczku, siedząc plackiem na miejscu i troskliwie opiekując się dziećmi.
      allensteiner

      Usuń
    11. Też uważam że się demonizuje.

      Usuń
    12. @Bet
      Spróbuj pozbawić kogoś pracy, mieszkania, telefonu komórkowego, samochodu, komputera i dostępu do sieci (a więc tych dóbr, które posiadał) to zobaczysz, że degeneracja następuje z szybkością światła, i najczęściej kończy się samobójstwem.
      Ja też bym przyjął emigranta ze Szwecji, ale na takiego musimy pierw - jako naród, czy państwo - solidnie zapracować.

      @Allensteiner
      W rozważaniach z Bet doszliśmy do degeneracji, ale nie cech osobowościowych (np. t.zw. autorytetu), tylko defektów psychofizycznego rozwoju, a to ZUPEŁNIE CO INNEGO.
      Natomiast zgadzam się z tym co piszesz, co zresztą wcześniej zostało poparte ludowym przysłowiem, że: "Dobrego knajpa nie zepsuje, a złego Kościół nie naprawi".

      Co do demonizacji, to nie wiem, czy można bagatelizować sytuację, gdy na ponad 57 mln. Polaków rozsianych po całym świecie tylko niecałe 67% (gł. emerytów, starców pozaprodukcyjnych i dzieci) mieszka w Polsce, a t.zw. "zdrowa tkanka narodu" jest na emigracji ekonomicznej.

      Usuń
    13. Nie znam statystyk dotyczących innych krajów, ale wiem, że wyjeżdżają i Szwedzi, i Amerykanie i Brytyjczycy, choć we własnych krajach mają tak dobrze. Z PRL nie emigrowano, bo było lepiej? Kto wie, czy sam być nie wyjechał, gdyby to było tak proste, jak dziś. Czy ci, co zamiatają ulice, myją gary, zmieniają pampersy za granicą to jest ta zdrowa tkanka narodu? A czegóż by oni dokonali w Polsce?
      allensteiner

      Usuń
    14. W rozważaniach z Bet temat emigracji pojawił się wyłącznie jako bodziec determinujący psychofizyczny stan młodych ludzi, równie dobrze zamiast emigracji można użyć alkoholizmu, czy przemocy w rodzinach.
      Wracając jednak do emigracji, to uważam, że wyjątkowo zdrową tkanką narodu jest magister legalnie szorujący gary, jeżeli porówna się go do tysięcy bezrobotnych (lub pracujących na czarno) pobierających zasiłki lub po prostu polskich kloszardów i złodziei. Rozmawiałem z kuzynką, nauczycielką j. rosyjskiego, która zamiast ciągłego poniżania w Polsce w 1997 r. zdecydowała się właśnie zmieniać pampersy niemieckim emerytkom. Mówi, że jest zadowolona, bo widzi efekty swojej pracy, jest szanowana, i ma stałe dochody. Ma również wiele koleżanek po studiach (polonistyka, bibliotekarstwo, pedagogika, filozofia, organizacja i zarządzanie, marketing, archeologia, itp.), które, tak jak to słusznie piszesz w "Polsce niczego by nie dokonały", bo przecież tu tylko "h... d... i kamienie".

      Usuń
    15. Anzai, z przyjaciółmi Sowy mnie nie mieszaj. Podam Ci inne przykłady. Absolwent jednego z wymienionych przez Ciebie niechodliwych kierunków podjął byle jaką pracę na infolinii, bo innej nie mógł znaleźć. Ponieważ chciał i nie jęczał, więc awansował, a po szkoleniach, po studium podyplomowym ma dziś pewnie ze trzy średnie krajowe. Inny absolwent, niewarszawskiej uczelni, dostał pracę zgodną z wykształceniem w rodzinnym mieście, ale się zawziął, by pracować w Warszawie. Bez protekcji, bez znajomości pracę tam znalazł. W rok kupił samochód, w dwa lata mieszkanie i ma się dobrze. Są ludzie i ludziska. Dziwię się, że politycy pytani "jak żyć za dwa tysiące, panie premierze?" nie odpowiadają "a co żeś pan zrobił, żeby mieć więcej. Jeśli ktoś jest sfrustrowany tym, że mimo jego wysokiego magisterskiego tytułu każą mu się najpierw nauczyć roboty, jeżeli wyobraża sobie, że tysiąc funtów to jest pięć razy tyle, co tysiąc złotych, to cóż zrobić...
      allensteiner

      Usuń
    16. W olbrzymiej większości zgadzam się z Tobą, ale powtarzam degeneracja użyta w "sporze" z Bet to czynniki środowiskowe, które moim zdaniem, w końcowym efekcie, wywołują m.in. dysortografię i dyskalkulię. Nie chodzi o degenerację człowieka "w całości" tylko o tę jego sferę, która odpowiada za powstanie w.wym. zaburzeń rozwojowych dzieci. W tym kontekście także nie chodzi o emigrację, tylko o skutki jakie wywołuje ona dla dalszej rodziny. Nie upieram się, że tylko emigracja może wywoływać takie skutki, bo - jak piszę wyżej - może to być też alkoholizm, narkomania, i t.p. patologie.

      Usuń
    17. Ja myślę, że wszyscy po trosze mamy rację. Rozważamy tu problem złożony i nie ma jednoznacznej recepty na jego rozwiązanie. Nie można popadać w skrajności i widzieć tylko "kamieni kupę" bo to nie jest cała prawda. Są badania, które wskazują, że poziom szczęśliwości narodu rośnie. Często jest tak, jak pisze allensteiner, że kto chce sobie poradzić to sobie radzi. Są też ludzie, którym jest źle w każdych warunkach i szukają winnych wokół zamiast wziąć się w garść. Raju nie ma na ziemi nawet za funty czy franki a do dobrobytu dochodzi się latami a nawet pokoleniami.
      Dla obu Panów uznanie za piękną dyskusję.

      Usuń
    18. A jednak w mojej wypowiedzi dostrzegłaś tylko "kamieni kupę".
      Poziomu szczęśliwości nie mierzy się badaniami sondażowymi, bo o wiele prawdziwszym wskaźnikiem jest zakładanie rodzin i prokreacja. Wiadomo przecież, że na ugorze tylko chwasty rosną, o kwiaty szlachetne trzeba zadbać, bo inaczej urosną gdzie indziej. Może mamy złych ogrodników?

      Usuń
    19. Anzai, są badania sondażowe dotyczące szczęśliwości. Nie wiem na ile są wiarygodne ale skoro się je wykonuje to o czymś świadczą. Zakładanie rodzin i prokreacja to w części sprawa zmiany obyczajowości obserwowana na całym świecie. Zjawisko "singli" to nowoczesny wynalazek i moim zdaniem po części bierze się z wygodnictwa i uleganiu modzie. Wiem, że mnie za to zlinczujesz ale tak myślę.
      Podobnie ryzykowne mam zdanie dotyczące emigracji. Uważam, że to dobrze, że człowiek może żyć w kraju jaki sobie wybierze. Przez lata marzyliśmy o takiej możliwości. Czy to dobrze dla gospodarki to inny problem ale rekompensowany przez globalizację gospodarki. Nasi rodacy płacą podatki w krajach EU a my czerpiemy hojnie ze wspólnej kasy EU na inwestycje w kraju. Może to naiwne myślenie "baby od garów" ale jakąś logikę w tym widzę. Nikt nikogo do emigracji nie zmusza. Nie potępiam emigrantów, dziwię się tylko tym co pozostawiają w kraju eurosieroty. Trudno mi znaleźć usprawiedliwienie w takich przypadkach.
      Dalej, sprawa degeneracji poprzez warunki środowiska objawiającej się poprzez występowanie dysfunkcji w ortografii, liczeniu itp. Takie dysfunkcje występowały zawsze ale nigdy dotąd nie były tak diagnozowane, nazwane i brane pod uwagę przy ocenianiu osiągnięć w przyswajaniu wiedzy. Spora część dysfunkcji jest diagnozowana aby uzyskać ulgi w ocenianiu. Spora część - nie wszystkie. Podobnie jak spora część zwolnień lekarskich z zajęć WF jest orzekana aby dziecko miało wygodniej i wcześniej wyszło do szkoły albo dłużej spało rano. To jest nagminna praktyka.
      Ufff... Ale się naprodukowałam:))

      Usuń
    20. Anzai, Dziś u Tomasza Lisa dyskusja o szczęśliwości, ja posłucham. Może się przyłączysz?

      Usuń
    21. Wśród kilkudziesięciu typów chorób odstressogennych prawie wszystkie wskazują na znaczne pogorszenie warunków życia, najpopularniejszy nowotwór atakuje już nienarodzone płody, a pamiętasz chyba, że dawniej na raka chorowały tylko osoby bardzo dorosłe - a więc nie da się obronić tezy, że coś się jednak poważnego i złego stało po 1989 r. .
      Autorzy sondaży o "szczęśliwości" już się sami przyznali, że chodziło głównie o sprawy konsumpcyjne. Polak jest zadowolony skoro za kilkaset złotych może odkupić samochód przeznaczony na złom, a za "złotówkę" może mieć laptop, plazmę na ścianie, wypasioną komórę, i co tam dusza zapragnie. Jednak szczęśliwym można być nawet po wypiciu kufla piwa, a rodzinę się zakłada mając poczucie stabilności przez minimum 20-30 lat, i "single" nie mają tu znaczenia, tak jak i związki homo.
      Globalizacja gospodarki to reakcja władzy na zwiększające się roszczenia pracownicze, dlatego lepiej szyć polskie ubrania rękami niewolników z Bangladeszu.
      Dysfunkcje poruszyłem w kontekście zarzutu o "wpadnięciu w złe towarzystwo", i tak myślę sobie teraz, że może Twoje towarzystwo nie miało do Ciebie zaufania i nie zdradzało się z takimi doświadczeniami (n.b. "nauka za jajka i krowy"), bo przecież to zjawisko istnieje od początków powstania relacji uczeń /nauczyciel. Zresztą obniżeniu jakości polskiego szkolnictwa nikt nie zaprzecza poza Tobą.

      Usuń
    22. Rozmawiamy o jakości szkolnictwa?
      No, nie - stawiasz tezę, że wzrost zachorowalności na raka to efekt transformacji w PL?
      Przyznam, że nie wiem co powiedzieć.
      Przyznaj się, czy zakładając swoją rodzinę analizowałeś swoje poczucie stabilności w perspektywie 20-30 lat? Naprawdę? Ja i większość moich koleżanek szukaliśmy miłości i partnerów do zakładania rodzin bo taki był naturalny bieg życia. Przecież nie mieliśmy mieszkań, pracowaliśmy za marne pieniądze bo to początki zawodowej kariery były, woziliśmy słoiki od babć i pielęgnowaliśmy dzieci w kiepskich warunkach bez dostępu do pieluch i kaszek. Pieluchy praliśmy ręcznie i suszyli na sznurkach w pokoiku i... Długo by wymieniać trudności. Ale nikt nie kalkulował, że dziecko to za kilka lat, że wpierw kariera, dom i samochód itp... Czy to nie jest zmiana obyczajowości? Zmiana wyznawanych wartości?
      O jajkach i krowach zamilczę bo i tak nie uwierzysz, że nie spotkałam tego zjawiska w swoim otoczeniu.

      Usuń
    23. Nie da się dalej dyskutować skoro przeinaczasz to co napisałem. Efektem transformacji Polski nie był rak tylko cyt.: "...kilkadziesiąt typów chorób odstressogennych...". Wymieniłem raka, ale równie dobrze mógłbym wymienić dziesiątki chorób charakterystycznych dla środowisk żyjących w biedzie i nędzy (np. nawroty gruźlicy i chorób układów odpornościowych).
      Zakładanie rodziny to nie tylko związek małżeński, ale dzieci, dom, i t.zw. "ognisko domowe". Dowodem na moją tezę - że planujemy dzieci dopiero, gdy mamy pewność bytu - jest fakt znacznego statystycznego przesunięcia granicy poczęcia dzieci nawet o ponad 20 lat. W PRL każdy miał pracę, nawet jak nie chciał, dzisiaj chce, a pracy nie ma.
      Mogę uwierzyć, że w PRL zjawisko "nauki za jajka i krowę" mogło umknąć Twojej uwadze, ale chyba widzisz co się dzisiaj dzieje? Jeżeli tego też nie chcesz dostrzegać mimo, że sami rektorzy uznają to za największą wadę polskiego szkolnictwa, to pozostaje mi tylko zapytać: Jaka u Ciebie pogoda? Bo u mnie zimno i nieprzyjemnie. :)
      Pozwolisz, że w tym układzie wyłączę się z dalszej dyskusji,

      Usuń
    24. Oczywiście, że pozwolę. Wczoraj opuściłam "pole walki" dla programu Lisa. Niestety, nie rewelacji nie było.
      Wiesz, każda dyskusja dochodzi do punktu gdy obie strony obstają przy swoim i dalsza wymiana zdań staje się bezcelowa wtedy trzeba zapytać o pogodę. Bardzo dobrze się zachowałeś.
      ps Ja obserwuję szkolnictwo na poziomie technikum i tu o żadnych "jajkach" nie ma mowy. Czasem dochodzi do sytuacji, że to raczej rodzice żądają "krowy" od nauczycieli. Takie czasy nastali.
      Miłego dnia, który u mnie zaczął się słonecznie.

      Usuń
    25. Kilkadziesiąt chorób odstressogennych zaprowadzono w wyniku transformacji? A w PRL ich nie było? Nonsens. Medycyna odkrywa się coraz to nowe przypadłości. Kiedyś dzieci umierały "po prostu", teraz umierają z wiadomego, konkretnego powodu. Albo i nie umierają, bo znaleziono sposoby leczenia. Kiedyś uczeń nie kończył szkoły po prostu z głupoty. Dziś nie kończy z powodu autyzmu czy dys...coś tam. Albo i kończą, bo znaleziono sposób na te przypadłości. Nie tylko po transformacji, zaczęto diagnozować wcześniej nie znane przypadłości, również po wybuchu pierwszej bomby atomowej a nawet wcześniej.
      A co do poziomu szkolnictwa - niestety - jakość przeszła w ilość. Wyższa szkoła jest w prawie w każdym powiecie i nie ma co dalej komentować.To nie jajka! Czesne, Anzai! Czesne!
      allensteiner

      Usuń
    26. Też mi się wydaje, że jajka są już nieaktualne a ilość zmiotła jakość całkowicie.

      Usuń
    27. Jakie jajka?!!! Przecież ja wyraźnie piszę: "nauki za jajka i krowę", a tam fruwają ptaszki. Nie widać ich? Dla mnie jest to bez znaczenia, czy naukę pobiera się za te "jajka", za czesne, za państwowy wikt, lub za: fundacje, stanowiska w rządzie, czy po prostu za kasiorę wręczaną w łapę. To po prostu są "jajka"!
      Co do tych nowo odkrywanych chorób, to przecież już za czasów Faraona ludzie chorowali na choroby kręgosłupa, nie dlatego, że brodzili w Nilu, ale siedzieli przy komputerach. To nieprawda, że de Gaulle odkrył "kawalerię taksówkową", bo przecież polska husaria już za Sobieskiego ruszała do boju "Polonezami, i "Fiatami 126p", od czego się nabawiła wielu chorób "dyrektorskich". Także Piłsudski nie dlatego zwyciężył w Bitwie Warszawskiej, że udało się zdobyć radiostację wroga, ale dlatego, że firma "Orany" w porę dostarczyła promocyjne zestawy telefonów komórkowych, i potem tysiącom ludzi popierdaczyło się w głowach i w organizmach. Nieprawda też, że tylko nasza Marysia Skłodowska zmarła w wyniku choroby popromiennej, bo przecież wszyscy chodzimy napromieniowani tak, że nawet nie zauważamy tego jako odchylenia od normy, itd., itd. ...
      Mógłbym na bezdechu wymienić dziesiątki chorób, które skosiły Polskę po nieudanej transformacji, ale wystarczy pomyśleć dlaczego facet w przeddzień sukcesu, udziela wywiadu w TV, a potem wynajmuje pokój hotelowy, aby się w nim powiesić? Może właśnie zobaczył to czego Wy nie widzicie? W Polsce po transformacji samobójstwa popełniło prawie ćwierć miliona osób (!), i to oni są naprawdę szczęśliwi.
      No cóż wypada nadal zapytać jaka pogoda u Was? U mnie wyszło słońce.

      Usuń
    28. Fakt, niekiedy trudno mi Ciebie zrozumieć pomimo latających ptaszków:)) Aluzje i przenośnie są na zbyt wygórowanym poziomie - no ale jakie mają być skoro są "ptaszki"?
      Dobrze, słońce świeci jak szalone ale stopni jest tylko ledwo 9.

      Usuń
    29. Przepraszam za ten żartobliwy komentarz, ale często się zastanawiam dlaczego my starsi wiekiem Polacy tak mamy, że TE SAME SŁOWA I ZDANIA odbieramy zupełnie inaczej, gdy wymawia je ktoś znany, albo taki "Anzai". Nie odpowiadamy na pytania wprost ale zastanawiamy się - tak jak nas uczono w szkole - co autor miał na myśli.
      Jestem krytykiem obecnego rządu, to fakt, ale za chwilę będę równie mocno krytykował następny. Nie ma bowiem innego wyjścia, rząd nie da jak mu się nie wydrze z gardła. Tylko pierdołowate rządy miały Balcerowicza od zaciskania pasa i Kuronia od dokarmiania zupkami. Potrzebne są zwykłe mechanizmy funkcjonalne, działające niezależnie od opcji politycznej. A do tego nam daleko. :)

      Usuń
    30. Anzai, przecież my się ładnie kłócimy:))
      Pomyślę nad tym co piszesz o naszym stylu myślenia. Teraz pędzę do pracy.

      Usuń
    31. Słuchałaś od wczoraj wiadomości, głównie na "Polsacie"? Zamówiłem informację o nawrocie gruźlicy jako choroby odstressowej. Jutro będzie coś o "nauce za jajka i krowę". ;) :)

      Usuń
    32. Nie słucham Polsatu, jakoś mi ta stacja nie po drodze:)) Dajesz im jakieś krowy skoro nadają na zamówienie? Hi, hi, hi...

      Usuń
    33. Warto w tym miejscu wspomnieć, że krowy rozdawała kiedyś ciocia UNNRA
      allensteiner

      Usuń
    34. Fajne określenie tu powstało: "dawać komuś krowy". Ciekawe czy jest czytelne dla wszystkich czy tylko dla uczestników tej dyskusji

      Usuń
    35. No właśnie rozkręciliśmy dyskusję w której - poza nieporozumieniami - posługujemy się skrótami z lat powojennych. Kto jeszcze pamięta dary opatrzone logo UNRRA, i sens jakiemu miały służyć?

      Usuń
    36. Niestety, nic nie wiem na ten temat. Pamiętam, że rodzice wspominali w rozmowach, że cośtam było z UNRY....

      Usuń
    37. Chyba za mocno zeszliśmy na te manowce. W każdym razie wyjaśniam:
      "Faraon" to uzależnienie od komputera, nie muszę chyba tego rozwijać Medycyna już zdefiniowała kilkanaście NOWYCH chorób.
      "Husaria" to przesiadka na fotel samochodu, wśród kilkunastu chorób "dyrektorskich" najważniejsze to: układ krążenia, wylewy, zatory, otyłość, cukrzyca, itp.
      "Piłsudski" to kilka chorób spowodowanych promieniowaniem radiowym i uzależnieniem od internetu.
      "Skłodowska" to GMO, skażenia środowiska, itp.
      Widać więc WYRAŹNIE, że są to choroby ostatnich 2 dekad i - zdaniem lekarzy - te wszystkie dys...ofie są nimi wywołane.

      Co do tych "dys...ofi" to nawiązują one chyba dość wyraźnie do mojej tezy o nie łączeniu zdolności ucznia z jego wynikami w nauce (geniusze miewali marne wyniki w nauce). Pomiędzy jednym, a drugim jest przepaść z rzadka wypełniona pracowitością, ambicjami, zabiegami rodziców, lub tp. nieformalnymi działaniami.

      Usuń
    38. Pierwszy raz słyszę te nazwy.... Naprawdę tak się określa te choroby?

      Usuń
    39. Nazwy (te w cudzysłowie") wymyśliłem naprędce, wkurzając się, że zaczęliście z Allensteinerem negować powstawanie chorób cywilizacyjnych. A ponieważ mój dowcip "nie zajarzył" więc teraz wyjaśniam. Chociaż nie wiem, czy to jeszcze bardziej nie zamula tak jak w tym słynnym skeczu pomiędzy Michnikowskim i Dziewońskim "Kuuuba ...?"

      Usuń
    40. Ana "nie zajarzył"... Zamula, zamula albo ja jestem zamulona? Za daleko prowadzisz na manowce bo tematem rozmowy nie były choroby cywilizacyjne tak szeroko pojęte jak to Ty zrozumiałeś.

      Usuń
    41. W poście napisałaś m.in., że "...najzdolniejsze dzieci, te z czerwoną odznaką „wzorowy uczeń” po ukończeniu studiów zostawały lekarzami i inżynierami...", czemu ja zaprzeczyłem przytaczając m.in. znane sytuacje windowania ocen za łapówki. Tak doszliśmy do dystrofii, które moim zdaniem są właśnie wynikiem chorób cywilizacyjnych, dalej już wiadomo...
      Fakt, skrótów i manowców była za dużo, ale przecież po to są komentarze, aby to wyjaśniać. :)
      Jeżeli nadal uważasz, że dystrofie nie mają wpływu na wyniki uczniów, i tylko najzdolniejsi odnoszą sukcesy, to pozostaniemy przy swoich ocenach.

      Usuń
    42. W poście napisałaś m.in., że "...najzdolniejsze dzieci, te z czerwoną odznaką „wzorowy uczeń” po ukończeniu studiów zostawały lekarzami i inżynierami...", czemu ja zaprzeczyłem przytaczając m.in. znane sytuacje windowania ocen za łapówki. Tak doszliśmy do dystrofii, które moim zdaniem są właśnie wynikiem chorób cywilizacyjnych, dalej już wiadomo...
      Fakt, skrótów i manowców była za dużo, ale przecież po to są komentarze, aby to wyjaśniać. :)
      Jeżeli nadal uważasz, że dystrofie nie mają wpływu na wyniki uczniów, i tylko najzdolniejsi odnoszą sukcesy, to pozostaniemy przy swoich ocenach.

      Usuń
    43. Nazwy (te w cudzysłowie") wymyśliłem naprędce, wkurzając się, że zaczęliście z Allensteinerem negować powstawanie chorób cywilizacyjnych. A ponieważ mój dowcip "nie zajarzył" więc teraz wyjaśniam. Chociaż nie wiem, czy to jeszcze bardziej nie zamula tak jak w tym słynnym skeczu pomiędzy Michnikowskim i Dziewońskim "Kuuuba ...?"

      Usuń
    44. Czepiasz się:)) Ale niech ci będzie. Cytowane przez Ciebie zdanie z mojego tekstu można potraktować jako skrót myślowy - przecież nie jest to poważny traktat naukowy gdzie podaje się udowodnione tezy. Piłujesz mnie bez litości:))
      To co napisałam uważam za wyrażenie tego co zdarzało się najczęściej. Może faktycznie zabrakło tam tego słowa "najczęściej lub często lub niekiedy zostawały lekarzami itp...
      Teraz będzie OK?

      Usuń
    45. Zawsze było O.K. Masz rację skrótowo pisząc, że w PRL zdolne dzieci osiągały sukces. I gdyby nie to, że obecna koalicja i rząd udowodniły, że jest inaczej, to naszego sporu by nie było. Ale podobno, kto się czubi ... :)

      Usuń
  3. Klik dobry:)

    Ja chciałam mieć kawiarnię z pianistą. Nie mam do dziś. :((( Nazwać profesji nie umiałam.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to nie wiesz jak nazwać. To proste: kawianka z piankiem.

      Usuń
    2. Piękna nazwa. Tak mi się podoba, że znowu chcę być kawianką z piankiem. :)

      Usuń
    3. Zwłaszcza ten "pianek" jest intrygujący, prawda?

      Usuń
  4. Każdy ma jakieś marzenia w stosownym wieku. Nie dziwię się dzieciom, że wyrwane do odpowiedzi odpowiadały co im akurat przyszło na myśl. Za to bodajże przed opuszczeniem gimnazjum [dawniej Sz.P.] pytanie to było obowiązkowe, aby poznać zamiary dzieci co do wyboru zawodu. Pamiętam- chciałam koniecznie dostać się do technikum Ekonomicznego, bo wydawało mi się, że jestem dobra z matematyki. Na szczęście marzenie się nie spełniło, bo z charakteru nie nadawałam się do zamknięcia się w kręgu cyferek, wśród ekonomistek, księgowych i różnych profesji przywiązujących na 8 albo i więcej godzin do stołka. Nie tylko dzieci ale też i małolaty nie są w stanie trafnie dokonać wyboru zawodu. Marzenia się zmieniają podobnie jak apetyt czyli w miarę jedzenia; pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli miało być: "Marzenia się spełniają jak apetyt w miarę jedzenia" to widzę tu głęboką myśl: im więcej robisz tym łatwiej spełnić marzenia.
      Dobrze to interpretuję?

      Usuń
  5. Do archiwum ginących zawodów zajrzałem. Ale tam nie ma napełniacza wkładów do długopisów przypominam - wypisanego wkładu do długopisu się nie wyrzucało, tylko się niosło do specjalnego zakładu, gdzie fachowiec napełniał wkład na poczekaniu. Nie ma tam też naprawiacza parasoli - były takie zakłady, które parasole naprawiały, interes taki prosperował (podobnie jak z wkładami do długopisów) z powodu wysokiej ceny i marnej jakości parasoli.
    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie zauważasz. Napełniacze długopisów byli, podobnie jak napełniacze zapalniczek wpierw benzynowych a potem gazowych. Były także zakłady naprawy parasoli - a pracujący tam nazywali się parasolnicy.

      Usuń
    2. Oprócz parasolników pisanych małą literą i w liczbie mnogiej, był też Parasolnik występujący wyłącznie w liczbie pojedynczej, który był jedną z atrakcji Sopotu
      allensteiner

      Usuń
    3. Opowiedz o sopockim Parasolniku.

      Usuń
    4. Ja go widziałem z daleka. Ale jest w Wikipedii https://pl.wikipedia.org/wiki/Czes%C5%82aw_Bulczy%C5%84ski

      Usuń
  6. No, wybacz, Bet, ale benzynę do zapalniczek to już każdy sam sobie nalewał...
    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Wiem, że taką zapalniczkę miał mój ojciec ale jak ją napełniał to nie pamiętam. Jeszcze wtedy nie byłam "zapalniczkowa":)))

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.