Antoni - ten tekst odkurzyłam dla Ciebie
Czerwiec to dobry czas na Ślub. Nazwa miesiąca zawiera magiczną literkę „r” przynoszącą szczęście. Ciekawe co takiego wróżącego nieustającą miłość, zgodę i szacunek aż po grób ma w sobie to „r”? Współczesne „wierzenie ludowe”, a może wynik jakiegoś lobbingu? Hmmm… pewne jest, że w czerwcu przypada noc świętojańska zawsze kojarzona z miłością i płodnością… Gorące noce pełne zapachu jaśminu, tajemniczy kwiat paproci… nie ma nic bardziej romantycznego. Jak się żenić to w czerwcu. Wesele też musi być.
Moje dziecięce wspomnienie w sprawie ślubów oraz wesel to dźwięk szklanych butelek z oranżadą klekoczących w drucianych skrzynkach. Taki hurtowy zakup tego napoju zwiastował zbliżające się w sąsiedztwie wesele. Oranżada była napojem raczej ekskluzywnym, uwielbianym przez dzieci, których nie rozpieszczano tym specjałem na co dzień. Napój był uważany za niezdrowy, kupowano go w pojedynczych egzemplarzach na szczególne okazje. Weselny stół wymagał takiego luksusu. Nie pasował tu zwykły owocowy kompot / zdrowy, jak mówiła mama/ towarzyszący na co dzień obiadowym daniom.
Oranżada - musująca gazem landrynkowa słodycz w charakterystycznych butelkach zamykanych szklanym kapturkiem za pomocą drucianej dźwigni. Tych butelek nie wyrzucano bo były obciążone kaucją zwrotną przy oddaniu pustych opakowań. Służyły wielokrotnie, aż do utraty szczelności zamykania. To była ekologia! Nie rosły gigantyczne góry śmieci…
Wracamy do organizacji wesela. Gdzie zaprosić gości, nieraz bardzo licznych? Szczęśliwi mieszkańcy wsi gdzie salą weselną były obszerne podwórka, ogrody, nawet stodoły! Tak, stodoły były wyjątkowo przydatne. Tam ustawiano stoły kryte papierowymi obrusami, a i miejsca do tańca nie brakowało. Takie urocze garden party…
A cóż miały począć blokowe mieszczuchy ? Niestety, trzeba było wykosztować się wynajmując salę gimnastyczną w pobliskiej szkole lub zaprosić gości weselnych do mieszkania! Wesele w M-3 nie było rzadkością. Na powierzchni około 50 kwadratowych metrów mieściło się czasem nawet 50 osób! No cóż, meble trzeba przenieść do sąsiadów, do piwnic i strychów. Stoły i krzesła wypożyczyć w pobliskiej szkole, świetlicy, domu kultury… i gotowe. Goście byli zobowiązani do ograniczonego ruchu. Przyjęcie musi być siedzące. Tańce wykluczone. Chociaż… przy dużej fantazji i kreatywności i to stawało się czasem możliwe. Pod warunkiem, że sąsiedzi cierpliwi lub profilaktycznie zaproszeni na wesele.
Wcześniej, w czas zaślubin, pod blok zajeżdżał sznur taksówek. To ślubny środek transportu dla Młodej pary oraz gości. Bo jakże inaczej do ślubu jechać? Tramwajem?
Panna młoda, cała w śnieżnych welonach i falbanach dumnie stąpała osiedlowym chodnikiem odprowadzana wzrokiem sąsiadów przyczajonych za firankami własnych okien. Niekiedy, gdy rodzina miała gest, przygrywała Kapela Podwórkowa lub inny swojski Zespół Muzyczny. Wtedy już całe osiedle, a już na pewno wszystkie dzieciaki wiedziały kto i z kim się żeni. To działało jak słup ogłoszeniowy.
W późniejszym okresie PRL, tak zwanym „octowym”, przygotowania zacząć należało od wyłudzenia od rodziny i znajomych kartek na alkohol. Ślubny przydział wódki to wynalazek schyłku ery kartkowej. Wcześniej trzeba było sobie radzić skupując trunek systematycznie, miesiąc po miesiącu i podobnie jak pozostałe składniki weselnego menu składować w szafach, tapczanach oraz specjalnie na tę okoliczność zdobytych /kupionych, pożyczonych?/ zamrażarkach.
Potem to już tylko siedzenie, jedzenie i picie. Okrzyki „gorzko, gorzko”, rodzinne wspominania, śpiewy biesiadne z obowiązkowym hitem „góralu czy ci nie żal…”
Oj żal, ale sąsiadów, gdy takie Wesele się odbywało się nad ich głowami. Czasem do rana białego, aby doczekać świeżych butelek z mlekiem pod drzwiami. Nikt jednak specjalnie nie interweniował wiedząc, że na niego też wkrótce przyjdzie kolej… peerelowski wyż demograficzny tak się żenił.
I ja na takim weselu byłam, wódkę „przepalankę” piłam, a co zapamiętałam to opowiedziałam...
1.Flasze z tem zamknięciem porcelanowem także i z piwem były, a wołano je "krachla"
OdpowiedzUsuń2.Z experiencyi własnej pomnę, że okrom na okowitę kwitu, zakup hurtowy umożliwiającego, podobnego wydawano na obrączki...
Kłaniam nisko:)
Witam pięknie Waszmości!Tak, "krachla" jest mi znajome ze słyszenia ale zapewne używano tego słowa w określonym rejonie kraju. Kwit za obrączki...hmmm bywało i tak.
UsuńPiwa zamykane w ten sposób można jeszcze spotkać w niektórych bratnich krajach ale zawsze są to gatunki ekskluzywne.
Zapraszam Wachmistrzu do częstych wizyt w krainie peerelu.
Dziękuję.
OdpowiedzUsuńJa to mam z głowy. Lokal zapewni, posprząta a potem podliczy. Pozdrawiam
Tak przypuszczałam, Antoni, dlatego przypominam tą opowieść dla porównania. Życzę odwagi przy podliczaniu....no i dobrej zabawy.
UsuńFajnie się czytało, też mam takie wspomnienia :-)
OdpowiedzUsuńByły wesela oj były i na wszystko starczało,
i sąsiedzi życzliwi, bo nie mieli wyboru ...
Pozdrawiam
Witaj Jasna! Miło Cię poznać i zapraszam częściej.
UsuńButelki z oranżadą znajome, ale powiększyłem obraz i ... żadna nalepka niczego nie przypomniała. I tak sobie myślę, że faktycznie Polska była podzielona na wiele stref gospodarczych. Pomijam już te butelki, zwane gdzie indziej flaszkami, ale i to co było w nich różniło się znacznie. Na początku "Złotej Epoki Gierka" pijąc np. "pod Coca Colę" można było mieć pewność, że znajdujemy się gdzieś w południowo-wschodniej części Polski, jak była to "Pepsi Cola" to raczej północny-zachód.
OdpowiedzUsuńNo i wreszcie wódka. Sprawę ratował także "Pewex", bo tutaj za jedyne 98 centów można było kupić 0,5 l. spirytusu. I wtedy na stołach pojawiały się butelki zatkane używanymi korkami, albo nawet skręconymi gazetami (taki Mołotow do gardła"). Tak, tak się bawił "lud pracujący miast i wsi".
Polska wysokich dygnitarzy jednak była jeszcze ciekawsza, bo wiadomo, że nasi władcy lubią się żenić i chować na Wawelu ... Ale to już może na inny temat.
Anzai
anzai, spodziewałam się, że więcej emocji wywoła wspomnienie "przepalanki" a widzę, że jak dotąd uwagę przyciąga oranżada...hi,hi...
UsuńTak, racja Pewex ratował sytuację pod warunkiem posiadania waluty lub bonów walutowych. Ale o to wcale nie było trudno.
Pamiętasz "polo koktę"? Nawet nie pamiętam jak pisownia tej nazwy obowiązywała, przez "K" czy bardziej z angielska przez "C" ??? Bo miało to udawać coca colę.
Pamiętam jakąś podłą lurę, coś ze skrzyżowania kawy zbożowej z gazem. Co do nazwy to raczej kojarzy mi się z filmem Machulskiego. Ale uwielbiałem za to "Podpiwek" czyli piwo ciemne własnej roboty. To była atrakcja, szczególnie jak zaczynały butelki strzelać w nocy.Pachniało to drożdżami, ale było pyszne.
UsuńAnzai
a kwas chlebowy???
UsuńTo chyba to samo, tylko zamiast przypalonego ziarna zbożowego dawało się skórki chleba żytniego? Moja babcia dawała do tego jeszcze rodzynki i skórkę od cytryny. Pycha, ale tego nikt nie potrafił powtórzyć, bo proporcje składników nie były stałe. Ale ten Ronaldo szaleje, jak na drożdżach.
UsuńAnzai
Nigdy nie robiłam kwasu chlebowego, nie znam receptury ale to było pyszne.
UsuńPatrzę na Ronaldo i widzę lalkowatego paniczyka robiącego miny i pozy ekstra do kamery. Jest bardzo przereklamowany. Przecież nawet się nie spocił...żadem włos nie stracił swojej pozycji na jego głowie.
Ale swoje zrobił ...
UsuńAnzai
Nie miał wyjścia, w końcu jest najdroższym piłkarzem świata, więc "bez łaski" coś zrobić musiał. Jak na tą sławę to jednak cieniutko...jedna bramka? Phiiiii...........
UsuńA po co więcej? Jedna wystarczy, resztę zaaplikuje w półfinale. ;))) Miło się z Tobą oglądało ten mecz.
UsuńAnzai
Mnie też było miło, ale Ronaldiego i tak nie lubię.Dobranoc.
UsuńWitaj Bet, pamiętam te wszystkie napoje, polo cocta pisana była "z angielska", kwas chlebowy to było coś wspaniałego i nawet próbowałam kiedyś go zrobić ale nie wyszło. Dziś to raczej niemożliwe z racji tego, że trzeba by było gdzieś znaleźć (albo upiec samemu) prawdziwy chleb razowy, bez żadnych spulchniaczy itp. współczesnych wynalazków. A pamiętasz taki napój z serwatki, który szumnie nazywał się "szampan mleczny"? można go było dostać w budkach w których można było kupić różne mleczne przetwory. Wracając do kwasu chlebowego - można czasem trafić w jakimś hipermarkecie, ale nie umywa się do tego prawdziwego kwasu, jaki piłam w Kijowie na targowisku prosto z beczki. Można też znaleźć na portalach aukcyjnych, parę razy kupiłam kwas z Białorusi - był bardzo smaczny.
OdpowiedzUsuńhaniafly, prawdziwy chleb bez spulchniaczy na zakwasie piekę sama.Kwasu chlebowego jednak nigdy nie robiłam nawet dawnymi czasy. Kupowałam niedawno w markecie ale to takie "nic".
OdpowiedzUsuńOstatnio zachwyciłam się zwykłym kompotem z rabarbaru. Kto dziś gotuje kompoty do codziennego obiadu?
Po wypisaniu hasła "kwas chlebowy" w necie pojawiają się setki przepisów. Ale nie o przepis tu chodzi. Problemem jest fermentacja, a właściwie utrzymanie jakiejś tam w miarę stałej temperatury. Kwas jest dobry w zależności od kilku czynników: a/ zaczyn drożdżowy powinien składać się głównie z t.zw. drożdży górnych, b/ zasadnicza fermentacja powinna się zakończyć pomiędzy 2, a 3 dniem, i c/ końcowy smak jest uzależniony od rodzaju: drożdży, wody, wsadu i stosowanych przypraw. Prawidłowo wykonany kwas jest klarowny, i gazuje jak szampan. Jednak cała sztuka to ten zaczyn i rozpoczęcie fermentacji, i to nam wychodziło bardzo różnie, ale prawie zawsze gorzej od babci.
UsuńAnzai
No widzisz, przynajmniej jest co wspominać i dobre słowo o Babci wypowiedzieć. Kwas nieważny, Babcia i o niej wspomnienie najcenniejsze.
UsuńNie, nie będę eksperymentować z kwasem - idę napić się Muszynianki.
Witaj Bet, pamiętam te butelki z oranżadą. I w tym moja babcia była bardziej tolerancyjna, choć też nie była jej entuzjastką, bo jednak częściej się oranżadę piło.
OdpowiedzUsuńKwasu chlebowego nigdy nie piłam. Paradoksalnie kartki na alkohol wspominam dobrze, bo miałam zapasy wódki na imieniny jeszcze po 1989 r. Często, jak cała butelka nie poszła na imieniny, to się resztę zużywało do ciast, żeby nie zwietrzała. No, ale wina na imieniny to kupowałam za bony w Peweksie, bardzo lubiłam francuskie wermuty Kora, również wytrawne Cinzano. Można było też kupić węgierski Tokay i nie był tak drogi jak dziś.
Wtedy opłaty mieszkaniowe były bardzo niskie i nie trzeba było się tak ze wszystkim skubać, można było sobie pozwolić na kupno bonów i dobrego wina lub czekolady, zresztą i nasza wedlowska była lepsza niż dziś.
Nie wiem, czy to dziś odczuwasz, Bet, tę niemożność do przywiązania się do jakichś konkretnych produktów, bo ciągle wkraczają nowe.
Mario, mam jeszcze gorsze odczucia... gdy jestem za granicami Polski czasem brak mi tego dreszczyku podniecenia jaki miałam gdy Polska wyglądała biednie i szaro na tle zachodniego dobrobytu. Dziś w Berlinie widzę te same sklepy, firmy i nawet te same automaty do kawy jakie mamy w Polsce. Czym się tam zachwycić???
UsuńMoże nam się tylko wydaje, że wiele produktów było lepsze dawniej?
Bet, było po prostu inaczej. Poza tym, jak zbadano, nasze wzorce smaku kształtują się we wczesnym dzieciństwie, co zresztą jest dość zrozumiałe, gdyż dziecko musi się nauczyć odróżniać to, co jest jadalne.
UsuńZmieniła się też struktura cen. Kiedyś np. ryby były o wiele tańsze, kurczaki za to były stosunkowo drogie. sposoby hodowli wpływają na ceny, a to zmienia zwyczaje.
Czy to tak dobrze, że wszędzie są te same produkty, że nie ma regionalnych lodów, kiełbasy itp. Nie można spróbować czegoś nowego? Jeszcze w latach 70-80 lody w innym mieście to była trakcja, a teraz niemal wszędzie takie same. I jeszcze piszesz, że tak samo zagranicą.
Na szczęście nie wszystkie różnice w asortymencie artykułów spożywczych się zatarły. Na przykład lody w Nowym Targu są niepowtarzalne a jakością i smakiem biją na głowę nawet prawdziwe lody włoskie. Ale różnorodność regionalna dotyczy małych firm rodzinnych - wielkie sieciowe - są jednakowe na całym świecie i to jest zgroza.
UsuńDrogie Panie. "Świat schodzi na psy i trudno o rodzime dobre jedzenie. Wszystko chińskie" - tak powiedziała mi w ubiegłym roku Ukrainka na Krymie, kiedy chciałam kupić kawior, którym w dawniejszych czasach łyżkami się tam zajadano. Otóż ten kawior obecny - to chiński wynalazek - chemicznie wyprodukowane kuleczki odpowiednio zabarwione i dosmakowane zapachem glonów i wodorostów morskich. Fuj!
UsuńTak więc, wcinaj Bet lody z Nowego Targu, ile się da, zanim Chińczycy z lodami tam dotrą i rodzinne firmy z torbami puszczą.
Witaj Bet ! Na obrzeżach Krakowa znana była nazwa "krachla".
OdpowiedzUsuńWesele bez piwa beczkowego z reguły nie było udane,pamiętam że,
urządzenie do nalewania zwane było nie wiem dlaczego "pipą".
I oczywiście zespół muzyczny z harmonią zwaną akordeonem.
Zdrowie młodej pary!
Weselnie pozdrawiam.
Jakoś słowa "krachla" nie zanotowałam w pamięci. Smak oranżady za to jak najbardziej. Niestety - żadne wesele mi "nie grozi" w najbliższym czasie.
UsuńNatomiast "pipa" to chyba bardzo fachowe określenie w branży piwowarskiej. Piękne słówko:))))))))
WITAM W NOWYM MIEJSCU chyba lepiej się tu będzie "dogadywało"
OdpowiedzUsuń------------
oj przypomniałaś mi szczęśliwe dzieciństwo Uwielbiałam te oranżady, u nas były czewrwone i żółe, po wypiciu pokazywaliśmy sobie języki, czyj bardziej kolorowy. Fakt - za często to się ich nie piło za to oranżada w proszku robiła furorę, kosztowała 50gr , wysypywało się na rękę i zlizywało czując przyjemne bąbelki ... jakoś nikt od tego nie umarł
TO TEŻ JA - Malina M* tylko przez google
OdpowiedzUsuń---------
ja pamiętam swoje zdziwienie kiedy usłyszałam zdanie "daj dziecku pipę" okazuje się, że na wschodzie pipa to smoczek