Dawno, dawno temu, koleje jeździły
punktualnie, a zawód kolejarza był szanowany. Prawdziwie zacny był to zawód dający wysoki status społeczny. To
było przed wojną… Podobno zegarki regulowano według gwizdów przejeżdżających
składów lub na widok kolejarza idącego
na swoją zmianę. Kolejarskie rodziny żyły spokojnie i dostatnio.
Kolejarze byli cenionymi kandydatami na mężów. Mundur kolejarski noszono więc z
dumą nie bez powodu. Było to w czasach gdy kolej była wyznacznikiem nowoczesności,
a ludzie cenili punktualność i solidność wykonywanej pracy.
Nadeszła era motoryzacji i kolej straciła na znaczeniu? Już
nie jest symbolem postępu technicznego i dlatego traci po wszystkie swoje pozytywne
atrybuty? Dworce kolejowe zarastają brudem,
wagony stają się coraz bardziej obskurne, kolejarze pogrążeni w sporach i
strajkach, punktualność i obsługa podróżnych… ech, sami wiecie jak to obecnie
wygląda.
Odkąd pamiętam, na każdym dworcu można było bez problemu
sprawdzić rozkład jazdy wywieszany na ogromnych podświetlanych tablicach w
centralnym jego punkcie. Można było kupić bilet do każdej stacji w dowolnej
kasie i ten bilet, często drukowany na tekturce, odpowiadał żądanej relacji
pociągu. Perony i wagony były przepełnione, toalety brudne, korytarze ciemne od
tytoniowego dymu i ochlapane piwem. Dworcowe bary oraz wagonowy WARS podtruwały
konsumentów. Można jednak było podróżować w miarę bezpiecznie nawet nocą.
Z biegiem lat, z wolna, ale jednak kolej zmieniała się na
lepsze. Wars przystrojono w czyste obrusy i jadalne menu. Jeszcze nie tak
dawno, z początkiem XXI wieku, jechałam zwykłym pociągiem PKP, czyściutkim, z
pachnącą toaletą błyszczącymi szybami i serwisem kawowym dojeżdżającym do
przedziałów, z obsługą w śnieżnobiałych koszulach.
Co się teraz, w erze powszechnej cyfryzacji, zmieniło?
Peron kolejowy w królewskim mieście - pusty. Pociąg
oczekujący na podróżnych wygląda jak za najgorszych peerelowskich czasów.
Strach usiąść na kanapie i dotknąć czegokolwiek. Nie ma dymu tytoniowego i
knajpianego smrodu, konduktor uśmiechnięty, ale… posłuchajcie:
Internetowa
wyszukiwarka połączeń działa jak należy. Bez trudu odnalazłam interesujące mnie
połączenie z bardzo odległą miejscowością na zachodzie Polski. Dokładna
informacja o przebiegu trasy pociągu, punktach przesiadkowych, cenie biletu…
Pociąg objęty jest rezerwacją miejsc więc zapobiegliwie kupuję bilet dzień
przed datą podróży. Dworzec kolejowy w mieście królewskim Krakowie jest w
ciągłej przebudowie. Kasy biletowe upchane w różnych zakamarkach.
Bilet udaje się kupić przy
trzecim podejściu do różnych okienek oznaczonym napisami: „tu kupisz bilet do
każdej stacji”. Hmmm… brzmi dumnie ale nie jest prawdziwe. W jednym z okienek
brak połączenia z systemem rezerwacji, w kolejnym, żądają od podróżnego
objaśnień miejsca przesiadki i relacji pociągów na koniec zawyżają opłatę za przejazd. Najlepsze czeka
nas w kasie Hallu Głównego. Tam oferują sprzedaż biletu tylko do Poznania
informując, że dalszą podróż opłacimy w kasie poznańskiej… bo brak podpisanej
umowy z kimś tam.
Na
tablicy informującej o odjazdach pociągów widnieją dwa, jednakowe pociągi na tę
samą trasę, o jednakowym czasie odjazdu i przyjazdu. Hmmm… Lepiej więc zapytać
konduktora czy wsiadamy do właściwego. Pokazuję bilet, który zostaje
zaakceptowany z jednym tylko zastrzeżeniem: Pani Biletowa nie wypisała numerów
miejsc… drobiazg.
- nie ma problemu – pociesza konduktor - miejsc jest dużo, proszę spokojnie siadać.
Uff…
rodzina upakowana w przedziale, dworcowy megafon ogłasza odjazd pociągu. Tego
jednego pociągu. Długo machamy rękami na pożegnanie. Spokój podróżnych
zakończył się przy pierwszej kontroli biletów. To nie ten pociąg! Bilet
wypisany jest na ten drugi, bliźniaczy, którego jednak na peronie nie było!!!
Pozwolono jednak podróżować bez zmiany pociągu kasując dopłatę 12,00 zł za
rzekomy brak rezerwacji miejsc.
Czy
ktoś zrozumie współczesną kolej? Ja, nie.