niedziela, 28 listopada 2021

Zapalam pierwszą, adwentową świecę

 

Czerwone świece trudno było kupić. W pobliskich sklepach oferowali białe, srebrne albo złote. Czerwień w odwrocie? Ale udało się i choć produkt nazwano „świece wotywne” – u mnie będą jako adwentowe i w prawidłowym kolorze:) Trach… Trzask zapałki, świeca płonie, a ja zanurzam się w nastroju oczekiwania… Raczej przygotowywania… A właściwie to już świętowania bo dla mnie zawsze najfajniejsze to co tuż przed:)

        I tak oczyszczając kolejne zakamarki ( bo podłoga już załatwiona w poprzedniej notce) niezbyt rozległego, ale zacnie zagraconego (ach, wszak to dorobek życia oraz poprzednich pokoleń!) mieszkanka plącze mi się po głowie:

„Niech na całym świecie wojna,
Byle polska wieś ( mój dom*) zaciszna,
Byle polska wieś ( mój dom*) spokojna”

*Dopisek mój

        Egoistyczne myślenie, prawda? A jednak, niech rzuci kamieniem kto nie pomyślał choć przez chwilę podobnie. Ale nadal nie jestem pewna czy karpiowa ość nie utkwi w podniebieniu mym na wspomnienie o tych Koczujących w Lesie… I o tych co walczą o każdy oddech w szpitalu i o tych co im szpitalnego łoża brakło… I o tych co łzę samotności łykną wraz z czerwonym barszczem…

        Ach, skoro nie można uszczęśliwić całego świata postanawiam celebrować adwentowy i świąteczny obyczaj na użytek tych co obok żyją i raczej oczekują mojej aktywności. Bo jakże to, barszczu nie ukisić? Miodu do piernika nie kupić i suszonymi grzybami z bliźnim  nie podzielić się? 

Aniołkami (TU KLIK - koniecznie!) nie nacieszyć? 

         „Nie uchodzi, nie uchodzi…” – podpowiada klasyk! Więc do dzieła! Rodowe srebra czyść, porcelanę oraz szkła wszelakie myj i błyszcz i zapalaj każdej niedzieli kolejną świecę, aby było tak jak trzeba.

        Dobrego Adwentu dla wszystkich :)


 

poniedziałek, 15 listopada 2021

Mój jest ten kawałek podłogi.

     Jakby nie patrzeć i zaklinać kalendarz – zbliża się czas przedświątecznych porządków domowych. Wiem, że to staromodne, niepopularne i może nawet dziwne, ale… Czym skorupka za młodu nasiąkła tym na późną młodość trąci! Ach, jak mi się udało zgrabnie zmodyfikować to powiedzonko:)

        Skoro za oknem mglisto i szaro jest od rana, wczesny zmrok nie zachęca do wyjścia „na pole” – próbuję jakoś zorganizować domowe pielesze tak, aby uniknąć nudy i ożywić ten czas pożytecznym działaniem. I przywołać atmosferę radosnego oczekiwania na Święta, która jakoś uleciała, zużyła się, czy coś…

        Trzeba by odsunąć zalegającą w rogu pokoju kanapę i zlikwidować kurz minionego lata. Jak dobrze, że wystarczy miękki mop myjący drewnopodobny panel! Jak dobrze, że nie trzeba szorować parkietu preparatem czyszczącym „Agata”, używać pasty do podłogi marki „Buwi” albo „Erdal” i froterki ręcznej lub mechanicznej? Ach, tylko tego zapachu pasty do podłogi brak…  Jakież to było budujące świąteczny nastrój!

        Dawna pielęgnacja podłóg wymagała sporo czasu i wysiłku więc starano się zachować efekt sprzątania jak najdłużej. Dlatego wymyślano przeróżne ochraniacze na obuwie odwiedzających (wtedy dość licznie) wypucowany dom gości. Hmmm… Można było akceptować panujący gdzie niegdzie obyczaj zdejmowania butów przed wkroczeniem na pokoje lub zgromadzić odpowiednia ilość „gościnnych” kapci. Można było przygotować też kawałki grubszej tkaniny, najlepiej z koca w kratkę, które podkładało się pod obuwie gościa, zmuszanego w ten sposób do poruszania się w sposób posuwisty… I nie był to krok zapraszający do Poloneza. Jak nazywano ten wynalazek? Łatki, łapcie, szmatki… A może jakoś jeszcze inaczej? W celu poprawy estetyki takich kawałków tkaniny o wielkości ludzkiej stopy często obrabiano brzegi szydełkiem lub obrębiano ściegiem ręcznym albo maszynowym, dbano o kolorystykę, choć najważniejszy był odpowiedni „poślizg” oraz grubość materiału. Uzdolnione manualnie Panie Domu wyrabiały szydełkiem bardzo estetyczne i praktyczne podkładki ochraniające parkiety wykorzystując resztki wełen lub zużyte pończochy. U nas, rodzinny żart zakładał wyuczenie domowego psa dostojnego poruszania się na owych „szmatkach”.

Hmmm… Obowiązek ślizgania się po wyglansowanym pracowicie parkiecie był uchylany w szczególnie uroczystych okolicznościach. Ważne przyjęcia towarzyskie dopuszczały wejście w kościółkowym obuwiu, w tym damskie szpilki! Cieniutkie obcasy eleganckich pantofelków bywały wyposażane w metalowe końcówki co odbijało się boleśnie i nieodwracalnie na parkietowych klepkach. Ale czegóż się zniesie dla gościnności…

Mopując współczesny kawałek panelowej podłogi pozdrawiam spoczywający podeń stareńki, peerelowski parkiet. Wspominam jego mozolne szorowanie, ale również przyjemne i swojskie skrzypienie, klekot rozeschniętych i odeszłych od podłoża klepek oraz pragmatyczną diagnozę podłogowego speca: „Pani! Cyklinowanie, ponowne ułożenie i lakierowanie klepek będzie dużo droższe niż położenie nowego parkietu. A już położenie paneli to w ogóle najlepsze!”

stare na nowym:)

No i położyłam. A teraz mam co wspominać i stukać obcasami można u mnie do woli i bez szkody
:)

 Ach, w trakcie obiadu, o wspomnienie upomniała się ukryta pod płytkami z terakoty kuchenna podłoga z prostych desek! Deski szorowane ryżową szczotką i na czas wysychania zabezpieczone płatami gazety. Hop, hop z nogi na nogę aby z gazetki na gazetkę hycać. Takie to były ongiś domowe atrakcje. 

nowe na starych deskach :)

 

Inteligentny odkurzacz z funkcją mopowania. Phiii… też coś!