Wesoło i skocznie śpiewali eleganccy Starsi Panowie (wcale nie tacy bardzo starzy) w swoim Kabarecie, dodatkowo dziarsko wymachując gustownymi laseczkami:
…”Tu biuścik zachwyci, tam nóżka, choć nie ten już wzrok…”
Dla kontrastu - Zespół Pieśni i tańca „Śląsk” lansował sentymentalną pieśń o emerytowanym górniku:
„Pyk, pyk, pyk z fajeczki.
Duś, duś, duś gołąbeczki.
Fajeczka, gołąbeczek,
Ławeczka, ogródeczek
I w kadłubku kos, to starzyka los”
No cóż, życie to nie kabaret ani miła biesiada więc jak zatem naprawdę wyglądał los seniorów w Polsce Ludowej? Przyznam, że moje osobiste doświadczenia w tym temacie są dość nikłe gdyż wzrastałam bez obecności dziadków, którzy pomarli przed moim narodzeniem. Większość własnych wspomnień dotyczy dzieciństwa i młodości – losem seniorów nie miałam okazji za bardzo się zajmować. Teraz nadrabiam te zaległości z dużą nawiązką bo na obecnym etapie życia mam w otoczeniu seniorów aż nadmiar i problemów z tym związanych obserwuję także nadmiar. Pomimo dość rozbudowanej oferty państwowych i prywatnych Domów Opieki, Agencji Opiekuńczych zawsze największym pozostaje dylemat moralny.
Z młodzieńczych obserwacji wynika mi, że dawnymi czasy, dziadkowie byli bardzo cennym elementem rodzin. Babcie znakomicie wywiązywały się z funkcji opiekuńczych nad wnukami umożliwiając tym samym aktywność zawodową młodym mamom. Dziadkowie zaś nadawali się do pomocy w bieżących remontach, reperacjach i ewentualnie do chodzenia z wnukami na ryby. Seniorzy wiejscy byli wręcz drogocenni w kwestii zaopatrzenia w żywność oraz przechowywania dzieci podczas wakacji. Dziadkowie mieli cierpliwość i czas na opowiadanie bajek, czytanie książeczek, nauczanie robótek ręcznych lub majsterkowania. Latorośle chętnie z tego korzystały bo nie miały wtedy internetu a często nawet i telewizji. Seniorzy byli źródłem wiedzy, tradycji i nierzadko autorytetem moralnym. W najbardziej ponurym okresie PRL Dziadkowie dzielnie stawali w kolejkach po wszelkie reglamentowane dobra. Taki to był prawdziwy program: „Aktywny Senior” w służbie rodziny.
A co gdy nadchodził kres tej aktywności? Jak upływała ta najmniej miła starość? Kto pielęgnował staruszków i towarzyszył im u kresu życia? Jak to właściwie z tą starością dawniej bywało? Jak liczne i powszechne bywały transfery Dziadków ze wsi do miastowego M-3 w blokowisku? Na ile chętnie młodzi podejmowali trud opieki nad rodzicami poświęcając część własnego, może już wygodnego, życia? Czy funkcjonował jakiś system państwowej opieki senioralnej oprócz owianych złą sławą placówek pod straszną nazwą Dom Starców?
Przyznaję ze wstydem, że niewiele wiem. Zapewne można gdzieś na ten temat sporo wyczytać, ale skoro ten blog opiera się na doświadczeniach i wiedzy „żywych ludzi”, a jak głosi motto „każdy wnosi to coś nowego” więc pomóżcie Towarzysze!
Gdyby pominąć kwestie polityczne to emeryci, a także renciści chorobowi, żyli w PRL jak pączki w maśle. Opieka zdrowotna i leki - darmowe (lekarz przyjeżdżał do domu). Pełny socjal (wycieczki, aprowizacja, doradztwo prawne, zaplecze kulturalno naukowe, itd., itp.) realizowany przez b. zakład pracy. Oczywiście znajdą się malkontenci, ale najlepszym dowodem na to co napisałem wyżej, są wypowiedzi maluchów z przedszkoli i pierwszaków, którzy na pytanie; Kim chciałbyś być, odpowiadali: EMERYTEM!!! ;)
OdpowiedzUsuńW sprawie emeryckiego pączkowania dodam łyżkę dziegciu bo zmagaliśmy się z problemem "emerytur starego portfela" a czy leki były darmowe to też nie jestem pewna.
UsuńPrzyznam, że mnie chodziło głównie o ten najgorszy etap starości kiedy to korzystanie z "socjałów" było już niemożliwe i samodzielna egzystencja także.
Tak na marginesie: dlaczego mówimy "pączek w maśle" skoro pączki pławią się z rozkoszą w oleju lub smalcu? O specjalnych cukierniczych fryturach już nie wspomnę:))
Leki na receptę dla emerytów były darmowe, wyjątkiem był zakup leków poza receptą (np. słynny Biseptol na handel), albo tanie środki higieniczne nie objęte receptą jak np. wata, gaza, różne płyny, itd., ...
UsuńPRL nie był jednoznaczny, a to co piszę odnosiło się wyłącznie do końca t.zw. "Złotej Epoki Gierka".
Ten "ostatni etap starości" faktycznie się nie udał, cała nadzieja była w rodzinie.
A pączki smażone w maśle to drogi luksus, ale b. smaczny. :)
Ten "ostatni etap starości" chyba nigdy nie będzie komfortowy, z natury rzeczy.
UsuńPączki smażyć na takim zwykłym maśle czy klarowanym? Chciałabym zapytać takiego pączka jak naprawdę się czuje:))
Paczek to pewnie niespecjalnie się czuje, w przeciwieństwie do konsumującego.
UsuńPowinien się czuć wyśmienicie w myśl omawianego porzekadła:))
UsuńTak naprawdę niewiele wiem o losie emeryta czy to w PRL-u czy po roku 1989. Kilka lat przed "upadkiem komuny" mój ojciec, wojskowy przeszedł na rentę, z której żyła po jego śmierci moja matka. Zamieszkała z Nią moja siostra, więc opiekę miała zapewnioną(tak jak ja dzisiaj). Gorzej było z moim dziadkiem, który gospodarstwo przepisał na jedynego syna, z którym mieszał, a od wnuków słyszał "matka chowaj zupę staruch idzie". Wszystko chyba zależy od tego jak wychowane są dzieci i wnuki, gdy w szacunku do drugiej osoby(bez względu na wiek), to starość w tym końcowym okresie jest godna. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA więc raczej wszystko było w rękach rodziny. Zgadzam się z też, że jakość opieki nad staruszkami zależała i zależy chyba nadal od wytworzonych w rodzinie więzi i wyrobienia w dzieciach poczucia odpowiedzialności za wspólny los.
UsuńMam wrażenie, że obecnie te więzi są słabsze bowiem sporo rodzin jest rozrzucona po świecie. Większa mobilność młodych źle odbija się na losie seniorów.
Wiem, o czym piszesz. Po pierwsze primo ludzie w PRL-u (upłynęło prawie pół wieku!) żyli znacznie krócej. 75 lat, a 85 ... to był już ewenement.
OdpowiedzUsuńTo kwestia wprowadzenia nowej generacji leków, ogromnego rozwoju kardiologii, neurologii, geriatrii (z tą - to już nieco gorzej, ale niech tam!) i innych nauk medycznych. Średnia przeżycia wzrosła o ~dziesięć lat.
Tyle, że wielu staruszków (a również i ja - jeszcze nie staruszka 😉) nazywa ten fakt po imieniu: jest to wydłużenie umierania (agonii).
Bez osobistych wtrętów dalszy wywód się nie obędzie...
Przez wiele lat opiekowałam się, a potem pielęgnowałam moją mamę, odeszła w wieku 96. lat. Była w życiu pogodna i towarzyska.
Miała zapewnione urozmaicone posiłki, była czyściutka, "ustawiona" lekami, mieszkała w swoim słonecznym pokoju (z radiem i tv), ja byłam przez całą dobę do dyspozycji. "Na kawkę" wpadali często jej znajomi, ciotki i wujkowie - rówieśnicy mamy... trwało to latami i było bardzo wesoło.
Nadszedł jednak czas, że towarzystwo zaczęło się wykruszać, życie dokonywało błyskawicznej selekcji.
Mama nadal miała wszelkie wygody, ale... zaczęła być bardzo, bardzo samotna. Tęskniła za rówieśnikami, za rozmowami z nimi, za wspólnymi wspominkami i... gasła w oczach - dopadła ją (tak! tak! - jest taka jednostka w psychiatrii!) starcza depresja.
Tysiąc razy stawiam sobie pytanie, czy nie byłoby dla niej lepiej, gdyby końcówkę życia spędzała między swoimi równolatkami, którzy mieli podobne wspomnienia, przeżycia, poczucie humoru, podobne choroby (którymi starsi ludzie lubią się "licytować"), mieliby podobne poczucie czasu, podobny refleks, zbliżone obrazy z dzieciństwa (do którego chętnie po tysiąckroć wracają), rozumieliby swoje słabości, wynikające z wieku itd, itd...
..............................
Tak. Marzy mi się taki (nie wiem, jak to nazwać?) ośrodek? osiedle? "skansen"?
W pełni wyposażony we wszelkie wygody - parki, bibliotekę, kluby, fryzjerów, sklepy, może nawet w basen, salę gimnastyczną (rehabilitacja!), a także przychodnię z lekarzem, psychologiem, aptekę itp.
..............................
Wiesz, co zaobserwowałam przez te minione lata?
Kiedy jeszcze mogłyśmy chodzić do przychodni, lekarzy specjalistów, na różne badania, spotykałyśmy podobne "pary" - podstarzałe córki towarzyszące mamom (tatom)-pacjentkom.
Okres opieki nad coraz mniej sprawnymi rodzicami przypada bowiem na też trudny czas ich córek - klimakterium, menopauza, pierwsze oznaki starzenia, dolegliwości... no nie jest łatwo!
Często te córki były zmęczone, rozdrażnione, niecierpliwe... i trudno się dziwić, bo starzy ludzie różne miewają charakterki (i te roszczenia!)...
Podsłuchałam kiedyś wywód pewnej pani, jednej z takich córek-opiekunek:
starość matki nie pozwala mi zacząć się godnie starzeć, bo nie mam czasu dla siebie, a kiedy przyjdzie ten czas, że będę już miała, to - zmęczona tą opieką- długo nie pożyję
Ojej, rozpisałam się! Czas kończyć😧🤭
Oj, jak ja wiem o czym piszesz! Może jesteśmy jakimiś siostrami?
UsuńWszystkie Twoje przemyślenia są moimi a nawet osobista sytuacja "Wypisz-wymaluj" to samo:)) Z tym, że ja nadal trwam w roli opiekunki i czuję dokładnie to o czym piszesz w końcowych akapitach. No, ale zaraz przychodzi myśl, czy samopoczucie może być inne mając świadomość, że rodzic dożywa swoich dni, może i w dobrym towarzystwie, ale jednak poza swoim domem?
Też mi się marzy takie "osiedle" dla seniorów. Powoli takie zaczynają się pojawiać. Może następne pokolenie będzie mieć ich pod dostatkiem.
Dzięki, Lilko, za Twoje spostrzeżenia.
Acha, bardzo trafnie zauważasz, że w dawnych czasach, w tym w PRL, ludzie żyli krócej. Może dlatego młodsze pokolenia nie odczuwały tak mocno problemu opieki nad sędziwymi rodzicami?
UsuńTeż o tym nie raz myślałam.
Domyślam się.
UsuńStarałam się dobrać słowa w miarę ostrożnie, bo sytuacja w jakiej postawiło nas życie jest też niezwykle delikatna.
Bo czy można kochać staruszkę-matkę, a jednocześnie wyć ze zmęczenia i marzyć o uwolnieniu się od tego obowiązku?
Kiedy zaczynasz całkowicie żyć jej życiem, oddychać jej oddechem, ograniczać swoje potrzeby, do jej potrzeb... przychodzi taki czas, że to złości i załamuje
Miotają tobą wtedy różne emocje - a może powinnam być bardziej cierpliwa? może nie powinnam podnosić głosu? może mogłam wysłuchać po raz pięćdziesiąty tych samych narzekań, może nie zrobiła tego złośliwie? może... może...
Ja popełniłam wiele błędów - nie miałam dużej pomocy, ale też nigdy nie umiałam o nią stanowczo poprosić. Nie byłam też w stanie opłacić przyzwoitego domu opieki (siostra nie miała zamiaru współfinansować), chociaż mama (kiedy była jeszcze świadoma) twierdziła, że chętnie się tam przeniesie (zawsze lubiła... pobyty w szpitalach, bo ze względu na moją pracę czuła się tam, jak "Alexis" 😉).
Dziś wiem jedno: nie można pozwolić na to, by miłość do matki i poczucie obowiązku doprowadziło opiekunkę- córkę do sytuacji prawie "samounicestwienia się", bo może się zdarzyć, że odejście matki będzie jednocześnie uczuciem wielkiej ulgi... a wtedy wyrzuty sumienia gryzą okropnie.
Myślę, że wyrzuty sumienia gryzą w każdym przypadku bo zawsze są jakieś wątpliwości moralne. Jedynie czysta sytuacja jest wtedy gdy senior potrzebuje specjalistycznej opieki medycznej. Wtedy decyzja jest dość prosta.
UsuńZnam też jeden przypadek gdy kobieta na własne i stanowcze życzenie została pensjonariuszką Domu Opieki. W takiej sytuacji także decyzja jest prosta choć wymaga sporego wysiłku finansowego.
Znam też kilka przypadków , a właściwie wszystkie mi znane, że pobyty w Domu Opieki trwały relatywnie krótko, do kilku miesięcy zaledwie. Pensjonariusze umierali. Nie żeby jakoś specjalnie im w tym pomagano, broń Boże, ale po prostu odchodzili. Czasem z powodu nagłej infekcji a czasem tak po prostu i po cichu. To oczywiście niczego nie dowodzi ale daje do myślenia, niestety.
...co złego jest w tym (jak piszesz), że rodzic dożywa swoich dni, może i w dobrym towarzystwie, ale jednak poza swoim domem?
OdpowiedzUsuńJeżeli ma fachową opiekę, nie dzieje się jej krzywda, nie jest głodzona ani zaniedbana... to w czym tkwi problem?
Że rodzina oceni negatywnie? Oburzy się - co to za córka?!
Ta rodzina, która pozornie niezwykle się interesuje stanem mamy, ale nie skora jest, by Cię choć trochę odciążyć?! Daruj sobie...
Wiesz, obecnie nie ma już takiej presji otoczenia na opiekę domową "za wszelką cenę". Ja najczęściej spotykam się raczej ze zdziwieniem niż wsparciem. To jest dodatkowy dyskomfort psychiczny.
UsuńTeoretycznie nie ma nic złego w korzystaniu z Domów Opieki, ale gdy przyjdzie się na to decydować to "gula w gardle rośnie". Trzeba być na to tlub już totalnie wykończonym.
Dzięki za przejęcie się tematem.
To jest temat, który ciągle jeszcze "na świeżo" przerabiam.
UsuńWspieram Cię myślami i życzę podjęcia mądrej, przemyślanej decyzji.
😘
(dodam jeszcze, że na takim wymarzonym przez nas Osiedlu Seniorów miałam przyjemność być ugoszczona kawą przez moją ciocię, pensjonariuszkę. To było w Danii, niestety. Dech mi zaparło, ech.)
Takie osiedle buduje się gdzieś na Dolnym Śląsku, o ile się nie mylę. A może nawet już działa?
UsuńSą takie osiedla w Anglii i zapewne w innych krajach zachodnich także. My też do tego rozwiązania dorośniemy kiedyś:)
W oryginale tekst piosenki z Kabaretu Starszych Panów brzmi : Tu biuścik zachwyci, tam nóżka Bo nie ten, bo nie ten już wzrok. To radykalnie zmienia kontekst. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, wiem. Użyłam skrótu bez zastanowienia, że zmienia kontekst. Masz rację, zmienia:)
UsuńNie przejmuj się, to tylko takie starcze czepianie się. Pozdrawiam
UsuńHi,hi,hi... Posyłam seniorskie pozdrowienia:))
UsuńPodpisuje sie obu rekami pod komentarzem Lilki.
OdpowiedzUsuńWspomnienie PRL - minimalne - jedna bliska nam osoba spedzila ostatnie lata zycia w domu starcow - byla calkiem zadowolona.
Pozdrawiam
Lech
Z Lilką trudno się nie zgodzić bo argumentuje racjonalnie, rozsądnie i logicznie.
UsuńZauważyłam, że jak dotąd wszyscy komentujący przyznają się do nikłych wspomnień w sprawie starości. Chyba byliśmy wtedy zbyt młodzi aby wnikać w ten temat lub... Seniorzy umierali na tyle wcześnie, że nie stwarzali dzieciom problemu swą przedłużającą się egzystencją.
Odpozdrawiam:)
Zauważ, Bet, że wiele się zmieniło od czasów PRL-u. Wtedy na jednym mieszkaniu "gnieździły się" najczęściej rodziny wielopokoleniowe. Tak było u mnie - na 3-pokojowym mieszkaniu żyli dziadkowie, rodzice i dwie dziewczynki. Zorganizowana rodzinka: babcia zajmowała się domem, dziadek zaopatrzeniem, my grzecznie uczęszczałyśmy do szkół 😁, a rodzice do pracy. Ale. Praca zajmowała im osiem godzin (raz po raz rodzice brali dodatkowe "prace zlecone") i ok. 16:00 wszyscy zwykle zasiadali do obiadu.
UsuńW domu zawsze KTOŚ był.
Dzisiaj wielu seniorów mieszka samotnie (pisałyśmy o tym "wystawaniu w oknach") i nierzadko się zdarza, że o ich odejście rodzina zauważa po czasie.
Powtórzę się: samotność jest w dzisiejszych czasach najbardziej bolesnym problemem ludzi starych (brzydko to brzmi - seniorów! 😉 ). Samotność i brak opieki. A jeżeli już - to opieka spoczywa na... sama to wiesz, jak wyżej opisałyśmy.
Oj tak, wszystko to prawda. Dodatkowo, obecnie wiele młodych rodzin urządziło sobie życie na innych kontynentach. W tym urządzaniu kibicowali a nawet pomagali, młodzi wówczas, rodzice. Nikt nie myślał jeszcze o starości. Teraz te wyemigrowane dzieci mają podwójny problem z seniorami, a seniorzy podwójny problem z samotnością.
Usuńo właśnie! masowa emigracja! sama o mały włos wyjechałam 😄
UsuńBo już było można (paszporty leżały w domu!), bo Polacy byli chętnie przyjmowani w innych krajach (podobno postrzegano nas, jako sumiennych pracowników 😉), bo u nas było bezrobocie...
Wielu moich znajomych wtedy dało dyla. I faktycznie rodzice sekundowali młodym, nikt nie myślał wtedy jeszcze o starości.
hi hi... łapię się na tym, że zaczynam powtarzać Twoje zdania! 🤣
UsuńL.
Bardzo ładnie, możesz powtarzać. Bierz jak swoje:))
UsuńA jeszcze wcześniej ucieczki z Polski Ludowej do obozów w Austrii i jeszcze gdzieś tam aby dostać się do Australii albo Kanady lub innego USA... Rodzice sekundowali: "aby dzieci miały lepiej niż my i były jak najdalej od komuny".
Skutki teraz odczuwają obie strony.
Moja mama umierała pięć lat. Czworo nas było, zmienialiśmy się co kwartał. Jeden brał ją do siebie, inny wynajmował osobę do mieszkania Mamy. A lekarstwa - za PRL-u na najcięższą chorobę kosztowały tyle, co ćwiartka gorzałki, a teraz na lekkie przeziębienie tyle, co butelka szkockiej... (Mareczek)
OdpowiedzUsuńŁadny przykład solidarności rodzinnej. Tego sobie należy życzyć zawsze. Niestety dziś obserwuję osłabienie takich więzi gdy przychodzi trudny czas. No i rodziny bywają mało liczne, rozrzucone po świecie często.
UsuńKomentarz dotyczący cen leków bardzo trafny. Może po części wynika to z tego, że obecne leki są bardzo zaawansowane technologicznie a więc droższe?
Z rozrzuconymi po świecie też różnie bywa. Znajoma chciała swoją mamę zabrać na Antypody - mama wolała dom opieki w Polsce. (Mareczek)
UsuńWłaśnie dlatego "Rozrzuceni" mają podwójny problem bo trudno oczekiwać aby Seniorzy chętnie emigrowali.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa od dzieciństwa znam życie seniorów. W jednym domu były z nami dwie babcie i dziadek. Bardzo zgodne i wesołe towarzystwo. Przede wszystkim byli potrzebni. Myślę, że dobre życie na starość jest wtedy, gdy człowiek czuje się potrzebny.
Pozdrawiam serdecznie.
Na pewno poczucie przynależności i przydatności jest niezwykle ważne. Przychodzi jednak czas, że obie te funkcje przestają działać.
UsuńMoże być wesołe życie staruszka, pod warunkiem, że on jest zdrowy...
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności