środa, 21 kwietnia 2021

Modowe szały dawnych lat

        Współcześni spece od szołbizu narzekają, że czerwone dywany przez pandemię stoją bezrobotne. Gwiazdy i lanserzy smętnie odkurzają bezrobotne szpilki i wyjściowe lakierki a opustoszałe ścianki już wyblakły z nudów. I tak sobie myślę, że dawniej jakoś bez tych reflektorów i trzaskających blaskiem fleszy moda wybuchała co jakiś czas nowymi hitami. Wybuchała i porywała bez reszty lud roboczy oraz inteligencję pracującą a nawet gospodynie domowe. A zwłaszcza głodne świata nastolatki.

        Rolę ścianek i czerwonych dywanów spełniały ważne wydarzenia wstrząsające Rzeczpospolitą Ludową. I tak w roku 1967 kraj nasz odwiedził francuski generał Charles de Gaulle. Polska Ludowa oszalała z radości i żądzy wzmacniania więzi Polsko – Francuskich co zaowocowało modą na generalskie czapki. Nastąpił bum w pracowniach czapników. Męska część Społeczeństwa zachwyciła się generalską czapką i zapragnęła nią nakrywać głowy. Cylinderek z daszkiem nazwano swojsko „degolówką”. Wszak zgodnie z ludowym porzekadłem „każdy wojak nosi buławę generalską w swym plecaku”. 

Z archiwum Eustachego Kossakowskiego

       W tymże samym roku 1967 koncertowali w Warszawie Rolling Stone’s. Szczyt popularności dotyczył zespołu The Beatles i wielu innych grup rockowych. Oprócz muzyki uwagę przyciągał strój i wygląd artystów. To oni dyktowali modowe trendy. Szybko zareagowała męska branża obuwnicza przystępując do masowej produkcji podpatrzonych u muzyków, butów zwanych „beatlesówkami” lub „rollingstonkami”. Charakteryzowały się one podwyższonym obcasem oraz dużą błyszczącą klamrą dla ozdoby. Polscy młodzieńcy oszaleli na ich punkcie za nic mając sobie sarkanie rodziców, że to strój sceniczny i nieodpowiedni na ulicę! Zaraz, zaraz… Podwyższony obcas u mężczyzny, nadchodząca moda na kolorowe i wzorzyste koszule nawet zdobne w żaboty, długie włosy… Czy już wtedy jakiś mały gender próbował swoich sił? 

        Panie miały swoje obuwnicze fascynacje gdy nastała moda na kolorowe, połyskliwe kozaczki z elastyczną cholewką bez zasuwanego zamka. Buty te, wciągnięte z niemałym trudem bo uszyte ze sztucznej materii musiały ciasno opinać stopy i łydki, pozostawały na nogach długie godziny w ciągu dnia.  Więc nazywano je „konserwami”.

        Nikt wtedy nie słyszał jeszcze o oszczędzaniu plastiku ani ekologii ale kobiety zrzuciwszy „konserwy” obuły się w drewniaki!  Stuk, stuk, klap, klap - drewniaczki mieć to był modowy mus. Nawet drewniane szpilki produkował ktoś:) Niełatwo było w nich chodzić, oj niełatwo.

        A teraz – od stóp do głów! Skąd się wzięła moda na dziewczęce czapki wzorowane na lotniczych i wojskowych pilotkach? Dokładnie nie wiem. Podejrzewam, że to wynik fascynacji serialem Czterej Pancerni i Pies, a zwłaszcza głównym bohaterem tego filmu. Każdy chciał być wtedy Jankiem Kosem lub co najmniej Gustlikiem lub Marusią. Tak czy siak samodzielnie wydziergane szydełkiem „pilotki” nosiły solidarnie niemal wszystkie kobietki i kobiety pomimo, że zbyt twarzowe to one nie były.

        Z filmów, głównie sensacyjnych, zaczerpnięto chęć do okrywania się lekkim płaszczem zwanym prochowcem, z postawionym w górę kołnierzem. Tak prezentowali się tajni detektywi i agenci wywiadu ścigający złoczyńców co czyniło z nich wzór do naśladowania. Przynajmniej w kwestii konfekcji. Popularność postaci występujących w czwartkowych spektaklach Telewizyjnego Teatru Sensacji „Kobra” też miało spore znaczenie:)

 Prochowce, z czasem zastąpione zostały przez podobne w kroju lecz wykonane z nowoczesnej tkaniny płaszcze-ortaliony. Włoskie ortaliony kupowane chętnie przez handlowych turystów w Czechosłowacji. Były nieprzemakalne a tajemniczy szelest tej niezwykłej tkaniny był jak powiew życia zza żelaznej kurtyny. Atrakcyjny i pociągający.

        Na zakończenie zostawiam odzieżowy hit wszech czasów za jaki uważam spódnicę „bananówkę”. Skąd się wziął i kto to zaczął? Nie wiem. Bajeczna, kolorowa, przecudnie układająca się w ruchu spódnica w wijące się pasy. W sklepie tego nie było a wiosenne ulice pełne bananowych dziewcząt! A jak? A tak: wykroje dostępne w magazynie mody Burda rodem z NRD. Wszelkie zapasy materiału „z metra” w ostateczności narzuta lub zasłona z okien na stół – nożyczkami ciach, ciach, ciach i maszyna do szycia w ruch. Szycia sporo, tych kilka krętych pasów zszyć i obrębić nie było łatwo ani szybko. Ale efekt wart zachodu. Uuuuu… Cudo! Frrr… Aż się chciało podskakiwać i wirować radośnie.

        Modowe szały ulotne były jak wiosenne motyle. Były i mijały. Z jednym wyjątkiem: Ostał nam się jeno dżins… Kto go przywlókł do socjalistycznej krainy? Może wraz ze stonką ziemniaczaną był to dywersyjny z nieba zrzut?  Na stonkę był DDT - na dżinsy nie pomogło nic. Rozpleniła się ta tkanina, rozrosła w asortyment i fasony… Choć dostępna trudno, drogo i nie dla każdego. Przemysł tekstylny polski uratował sytuację produkując wyroby dżinsopodobne. Nawet nieźle to wychodziło. Do tego stopnia, że z polskiego dżinsu szyto nawet fantazyjne, różnobarwne kapelusze z falującym rondem. Ale zanim polskie szwalnie tak się rozkręciły trzeba było nauczyć się szanować każdą sztukę dżinsowej odzieży i w razie potrzeby samodzielnie przerabiać znoszone spodnie na spódnice i obcięte nogawki na torebki.

        Przemijanie mody to jej urok i czar. Czasem martwię się, że entuzjaści obecnej mody na tatuaże nie doświadczą tej ulotności. Ich chwilowe fascynacje pozostaną z nimi do końca życia wyryte ostrą igłą w żywej skórze.

 


 

  
    
       

 

       

       

       

       

 

środa, 7 kwietnia 2021

Co z tą wiosną i w ogóle?

        Ba! Wiosna mija zgodnie z kalendarzem i już wkrótce gładko przejdzie w lato, potem nasyceni słońcem i gorącem zaczniemy utyskiwać na brązowiejące liście, snujące się babie lato i nastanie złota a zaraz po niej błotna jesień…

        Normalny cykl przyrodni i biologii. Bardziej zasadne jest chyba pytanie: Ale co z tym naszym życiem? Już dawno nikt nie śpiewa: ”jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie…”. Ludzie nie tańczą na balkonach. Może przestali już marzyć? Może stracili nadzieję?

        Podobno ludzie już nie chcą powrotu do szklanych biurowców. Chcą pracować zdalnie. Bo skądkolwiek można współtworzyć nowe projekty, wypełniać cyframi tabele, być na konferencjach w trybie wideo realnie siedząc na wyciągu narciarskim albo rajskiej plaży.

A co z biurowymi rytuałami: kawo-herbatkami, pielęgnowaniem paprotek i zwisających dekoracyjnie trzykrotek, alkoholem chowanym w segregatorach, biurowymi garsonkami, ploteczkami, romansami i złowrogim wezwaniem „do szefa”?

        Podobno dzieci już nie tęsknią za pobytem w szkole. Po co, skoro większa część życia i tak mieści się w smartfonie?

A co ze szkolnymi psikusami, graniem w „Zośkę” albo cymbergaja, przyspieszonym biciem serca na widok nadchodzącego „Dyra” i pospiesznym przebieraniem na WF w zimnej szatni bez prysznica?

        Podobno spora część wiernych zadowala się transmisją religijnych obrzędów w telewizji i przestaje tęsknić za dymem kadzidła w świątyni i "czystością konsekrowanych rąk kapłańskich".

A co z tym miłym poczuciem wspólnoty przy przekazywaniu „znaku pokoju”? Co z wymianą aktualności na kościelnym dziedzińcu tuż po i co z tradycyjnym kościółkowym strojem?

Podobno część z nas już zawsze będzie używać maseczek na twarz, a może nawet taki będzie obowiązek dla wszystkich gdyż pokonanego wirusa Covid 19 zastąpić mają inne, śmiertelne zarazy.

A co z uśmiechem tak zalecanym dla zdrowia i urody na co dzień i każdą okazję?

        Podobno centrum towarzyskich spotkań są media społecznościowe.

A co z ponętnym puszczaniem „perskiego oka” i powłóczystych spojrzeń spod rzęs? Co z ogłoszeniami w papierowej gazecie: „Pani pozna Pana…” Co z wieczorkiem zapoznawczym i potańcówką „fife o’clock”? Co z tęsknym oczekiwaniem aż ebonitowy telefon wreszcie zadzwoni lub listonosz list przyniesie? A może telegram na ozdobnym blankiecie…

        Podobno podróże teraz to tylko te na literę „S” – samochód i samolot.

A co z wielogodzinnym kiwaniem się w takt stuku kół pociągu tuk, tuk, tuk… Wśród tobołków i sapiących współpasażerów stłoczonych w ciasnym przedziale lub przycupniętych na walizkach w zadymionym korytarzu? Kto i komu opowie historię swego i cudzego życia w ramach wypełnienia czasu podróży? Co z beztroskim „autostopem”?

        Podobno za przejazd komunikacją zbiorową można płacić telefonem. Klik i gotowe!

A co z przepychaniem się do kasownika i liczeniem dziurek w papierowym bileciku?

 Świat się kończy. Przynajmniej ten znany nam świat. Czas pakować walizki? A może  już budują gdzieś rezerwaty dla analogowych i tęskniących za żywym człowiekiem dinozaurów?