Czas najwyższy zaplanować wakacje. Wciąż słyszymy jaki to problem teraz, ile dzieciaków zostaje w domach bo za drogo, bo nie ma kolonii i obozów. Nieprawda, są kolonie i obozy jakże często jednak organizują je profesjonalne Biura Podróży, wybierają odległe egzotyczne kraje, kwaterują w hotelach ileś gwiazdkowych… Ostatnie informacje są takie, że szkoły uczestniczą w organizowaniu wyjazdów dzieci za ocean… Europa już się uczniom znudziła, opatrzyła. Pewnie, że to kosztuje i nie każdego stać.
A dawniej?
W każdej szkole były Drużyny Harcerskie, mnóstwo dzieciaków nosiło szare mundurki ZHP. Latem jedziemy więc na obóz harcerski.
Jest rok 1965, 1966, 1967...mamy 12 – 15 lat. Komendant obozu, a zarazem nasza opiekunka i organizatorka obozowego życia – druhna szczepowa jest od niedawna pełnoletnia. Pełni jednak ważną funkcję w hierarchii ZHP - dowodzi harcerzami kilku drużyn. Kadrę obozu uzupełniają pomocnicy komendanta, drużynowi odpowiedzialni za zastępy chłopców i dziewcząt. Będzie też z nami zaprzyjaźniona pielęgniarka /siostra, koleżanka lub mama harcerza/ oraz tak zwana druhna - mama. Prawdziwa matka uczestnika obozu, która poprowadzi obozową kuchnię.
Teraz zaczyna się akcja logistyczna. Do założenia obozu nadaje się każda odpowiednio duża leśna polana położona w pobliżu rzeki lub większego strumienia. Woda musi być. Bieżąca, bo rzeka płynie … hi, hi…
W takie miejsce udaje się Grupa Kwatermistrzowska. Transport zapewnia Zakład Opiekuńczy czyli instytucja pomagająca szkole. Wszak obowiązuje zasada „wszystkie dzieci są nasze” i ważne jest uczestnictwo w procesie wychowywania młodzieży. Wiozą wojskowe, ogromne, brezentowe namioty, które mają tylko dach i boczne ściany zamykane przemyślnym sznurowaniem. Sztuka sznurowania namiotów to pierwszy stopień wtajemniczenia każdego obozowicza.
Od wojska my też kuchnię. Wielkie kotły na kołach, pod brezentową, solidną wiatą. Może te wysłużone namioty i kuchnie polowe brały udział w II Wojnie? Pewnie tak.
I co? I tyle...Dzieciaki mogą przyjechać, obóz gotowy!
Do autobusu, znów opiekuńczy Zakład Pracy funduje, pakujemy nasze plecaki, całujemy Mamusie... leją się łzy, mamy wszak po 13 lat i wyruszamy sami! Po przygodę!
Ledwo znikają z widoku płaczące Mamy, nastrój w autobusie zmienia się, za sprawą zupełnie innego repertuaru piosenek. Jest ich tyle, że wypełniają cały, zwykle niezbyt długi, czas podróży. Atmosfera czekającej przygody wysusza łzy. Już radośni wysypujemy się z autobusu i zaczynamy urządzanie obozu.
Tu wszystko trzeba wykonać własnymi rękami: zbudować prycze, napełnić sienniki słomą, wykonać namiotowe meble czyli stolik, ławeczki, stojak na plecaki... Idą w ruch siekiery, gwoździe, szpadle... Nasze ręce są małe, ale sprawne. Wieczorem mamy już na czym spać, nawet nie pamiętam czy cokolwiek jedliśmy? Chyba tak, druhna-mama czuwa. Czuwaj!
Od jutra zaczynamy normalny obozowy dzień.
A, jak ? A tak:
Trąbka gra pobudkę. Tratatata..... zaspani, w piżamkach gromadzimy się na placu apelowym, chwytając się za skrzyżowane ręce tworzymy krąg i śpiewamy pierwszą powitalną piosenkę dnia.
Mycie w lodowatym potoku, porządkowanie namiotów. Każde zbędne ździebełko trawy jest dokładnie sprawdzane i eliminowane. W pełnym umundurowaniu stajemy do Apelu. Obowiązuje wojskowa musztra, meldowania i równanie szyku. Otrzymujemy przydział zadań do wykonania. Poranną porcję owsianki zjadamy z metalowych menażek siedząc przy własnoręcznie wykonanych stołach. To nic, że trochę chwieją się blaty, a deski są nie gładzone. Menażki myjemy w zimnym potoku za pomocą piasku. Żadnych detergentów!
Teraz mamy „kwadrans gospodarczy”: każdy obiera kilka ziemniaków na obiad, który ugotuje druhna-mama z pomocą zastępu służbowego.
Przedpołudnie zapełnia wykonywanie przydzielonych zadań. Każdego dnia wyruszamy w teren aby poznać okolicę i jej mieszkańców, historię miejsca i ciekawe wydarzenia. Wszystko trzeba wieczorem zrelacjonować przy ognisku.....
Właśnie... OGNISKO. To punkt kulminacyjny każdego dnia. Cała ceremonia.
Trzeba odpowiednio ułożyć „watrę”. Tak, aby zapalić ją od jednej zapałki. Koniecznie jednej i bez użycia papieru lub innych wspomagaczy. Rozpalenie ogniska to zaszczyt i honor… Pomyślne wykonanie całego ceremoniału jest nagradzane chóralnym okrzykiem. Ognisko to dla harcerza świętość.
Pod żadnym pozorem nie wolno wrzucać do ognia śmieci! Nie wolno piec kiełbasy! Ogień ma być czysty.
„Przysięgam całym życiem służyć Tobie Ojczyzno
Być wiernym sprawie socjalizmu,
Walczyć o pokój i szczęście ludzi
Być posłusznym Prawu Harcerskiemu”
Te słowa recytowane w głębi lasu, w świetle księżyca, poprzedzone niełatwym nocnym poszukiwaniem miejsca zbiórki cytuję dziś z pamięci. Troskliwie przechowuję Krzyż Harcerski otrzymany po złożeniu Przyrzeczenia Harcerskiego. Z tych czterech wersów tekstu nieprzyjemnie brzmi ten o socjalizmie. Ale tymi akurat słowami nikt się specjalnie nie przejmował. Natomiast pozostałe trzy wersy były traktowane jak najpoważniej. To wskazówki na najbliższe młode lata i doprawdy przez wszystkich znanych mi Harcerzy przestrzegane.
W harcerstwie starszym /szkoła średnia/ był pewien kłopot z Prawem Harcerskim zabraniającym palenia papierosów, ale problem ten dotyczył niewielkiego grona starszych chłopców. Nigdy natomiast nie spotkałam się z piciem alkoholu w gronie HARCERZY.
Dziś dopiero uświadamiam sobie jak wiele trzeba było mieć odwagi aby podjąć się przebywania z dużą grupą dzieciaków w warunkach polowych, bez dostępu do telefonu, samochodu bez fachowej opieki medycznej i „ochrony” przez całe trzy tygodnie. Jak udawało się bezpiecznie odżywiać grupę dzieciaków bez lodówek, detergentów i opieki SANEPID? Nie pamiętam żadnego przypadku choroby ani zatrucia.
Nigdy nie doszło do bójek, nie potrzebna była opieka Milicji, nikt nie kradł, zjawisko agresji było nieznane. Wszyscy akceptowali wojskowy tryb życia i dyscyplinę. Żadnych buntów!
Co z tego mam dziś?
Nie boję się zimnej wody, nie boję się nocą być w lesie, pająki, szczypawki i inne zwierzęta to „betka”, uwielbiam piesze wędrówki, ognisko to nadal dla mnie świętość, potrafię rąbać drewno i wbijać gwoździe, potrafię czytać mapę i orientować się w terenie, lubię ludzi, można na mnie polegać „Jak na Zawiszy”, KOCHAM MÓJ KRAJ! Niezależnie od ustroju!
I gdzie tu Ideologia ? Specjaliści od socjalistycznego wychowania nie byliby zadowoleni! Oj nie... Za to specjaliści od wychowania na porządnych ludzi - jak najbardziej. Dziś wiem, że cały ten obozowy ceremoniał był precyzyjnie obliczony na kształtowanie w nas określonych postaw. Postaw uniwersalnych, potrzebnych zawsze, w każdej konfiguracji politycznej.