poniedziałek, 21 marca 2022

PO - szkolny "michałek"

        Pani Profesor nadano przezwisko „Koń”. To z powodu charakterystycznej fizjonomii przypominającej wizerunek końskiej „twarzy”, której nawet zawsze obecny na szyi sznur perełek nie łagodził. Wielu z nas, uczniów LO, nie pamiętało prawdziwego nazwiska, a już na pewno imienia, Pani od Przysposobienia Obronnego. Taki przedmiot prowadziła u nas Pani „Koń”. Większość licealistów miała ambicje intelektualne i naukowe – Przysposobienie Obronne traktowaliśmy z pobłażliwością, czasem nawet niecierpliwością przypisywaną szkolnym „michałkom” takim jak podstawówkowy „Śpiew” czy „Rysunki” albo "Wuef".

        Byliśmy pokoleniem powojennym i od kołysek towarzyszyło nam hasło:”Nigdy więcej wojny”! To po co uczyć się pojęcia „teatrów wojennych”, walki taktycznej, trajektorii lotu pocisków czy rodzajów gazów bojowych? No… Ciekawostką i atrakcją były zajęcia praktyczne na strzelnicy i nauka posługiwania się karabinkiem „kabekaes”. Nieco gorzej wspominam ćwiczenia w zakładaniu maski p-gaz. Dusiłam się w niej! Chyba ktoś nie dopilnował sprawności lub otwarcia filtru powietrza. Jakoś jednak przeżyłam, a prawdziwe szkolenie, prawie wojskowe, odebrałam w szeregach ZHP.

        O, tak. Tam nauczono nas podstaw musztry, wykonywania  wojskowego salutowania oraz szacunku do symboli patriotycznych i wojskowych. Zwykłej dyscypliny także! Ćwiczono u nas odwagę organizując marsze i alarmy nocne. Trenowaliśmy biegi na orientację i posługiwanie się kompasem oraz  sygnalizację chorągiewkami za pomocą alfabetu Morse’a. Harcerze starsi brali udział w wielogodzinnych manewrach taktyczno-obronnych z użyciem syren, zasłon dymnych i ćwiczeniem w czołganiu się. Poznawaliśmy zasady udzielania pierwszej pomocy rannym w polu walki, opatrywania ran i technik bandażowania. Nie bez powodu harcerstwo zaliczano czasem do młodzieżowych organizacji paramilitarnych.

        Dalsza edukacja wojenno-obronna prowadzona była w ramach Studium Wojskowego na wyższych uczelniach. Do tych zajęć podchodziliśmy z jeszcze większą pobłażliwością i humorem niż do szkolnych lekcji PO. Studentów bawiła specyficzna wojskowa terminologia i metody szkolenia. Prowadzący zajęcia traktowali nas – młodych intelektualistów i naładowanych wiedzą różnoraką in spe magistrów jak żołnierzy służby zasadniczej. Budziło to rozbawienie i czasem wręcz opór. Tym bardziej, że kwitła pokojowa atmosfera i moda na młodzieżowe bratanie się z całym światem. Wojny trwały na odległych kontynentach, a nasze w nich zaangażowanie ograniczało się do nucenia protest songów i obnoszenia się z „pacyfą” na koszulkach. 

        A teraz mamy prawdziwą wojnę u naszych granic. Naszym dzieciom i wnukom przyjdzie na nowo poznawać wojskowo-obronną stronę życia. W nowoczesnym, ale wcale nie mniej groźnym wydaniu i tym razem jak najbardziej na poważnie.

          Bo okazuje się, że czas pokoju nie trwa wiecznie. 

 

              


                          

środa, 2 marca 2022

Ukraińscy pionierzy na podkrakowskiej ziemi

 


Katia, Masza, Natasza, Diana, oraz Gleb i Walentyn z Miszą oraz wielu jeszcze innych…

        Wrzesień 2014 roku – w szkole wielkie poruszenie nazwane wręcz momentem przełomowym bowiem przyjąć mamy grupę młodzieży z Ukrainy w celu kształcenia w naszej szkole. Ale że co? Ale że jak? Mają tu być, jeść i spać, uczyć się i bawić? Och i ach! Czy jesteśmy na to gotowi? Oj, nie wszyscy są tym zachwyceni, dużo kręcenia nosami i powątpiewania… Ale klamka zapadła na wyższym, bo samorządowym, szczeblu. No i przyjechali! Z walizami, tobołkami i słojami pełnymi kiszonek.

        My, gospodarze, z pewną nieśmiałością rozwieszaliśmy niebiesko-żółte flagi na powitanie, częstowaliśmy jabłkami, studiowaliśmy przepisy na ukraińskie barszcze i uspokajaliśmy się wzajemnie. Bo przecież na wschodzie Ukrainy wojna, bieda i w ogóle trzeba otwierać się na międzynarodowe kontakty. Kiedyś to my szukaliśmy szans na zachodzie – czas pomagać teraz innym.

        Wkrótce okazało się, że akurat nasza grupka ukraińskiej młodzieży pochodzi głównie z Kijowa i okolic, raczej nie cierpi biedy ani prześladowań, a naukę w Polsce rodzice i dzieci traktują jako wstęp do  zachodniego życia. Ale nic to! Taka była wówczas polityka polska – nastawiona na integrację i wspieranie sąsiada. Przyjaźń międzynarodowa zadzierzgała się więc w sposób bardzo naturalny poprzez osobiste przeżywanie kontaktów z dziećmi i ich rodzinami. Do wielu szkół trafiły podobne grupy młodzieży czasem naprawdę potrzebujących pomocy i zaopiekowania.

        Pionierska grupka przecierała szlaki dla następnych roczników, które w kolejnych latach już regularnie zasilały polską społeczność uczniowską. Z czasem pojawiły się źródła finansowania ubezpieczeń zdrowotnych, polepszała możliwość kontaktów telefonicznych i internetowych z rodzicami – rozwój technologii pomagał w wychowaniu. Oj, pomagał.

        W pierwszym roku budowania międzynarodowych relacji szkolnych nie było łatwo. Przełamać nieufność, pokonać lęk przed nieznanym i często zwykłą zazdrość w każdej ze stron wymagało cierpliwości i pracy. Uczyliśmy się siebie nawzajem. Uczyliśmy polskie dzieci, nie bez trudu, tolerancji dla innej kultury i języka. Łatwo nie było…

        Katia i Masza – prześliczne siostry bliźniaczki możliwe do odróżnienia jedynie po kolorze okularów. Obdarzone śnieżnobiałą cerą i pełne dziewczęcego uroku wzbudzały emocje u chłopaków bez względu na narodowość.

        Nataszka – temperamentna dziewczyna z czasem prezentująca pełen asortyment cech trudnej nastolatki oraz jej uroczy ojciec padający na kolana przed wychowawcą w żartobliwym geście przeprosin za zachowanie córki.

        Diana – niefrasobliwa mistrzyni unikania obowiązków. Ach, ileż z Tobą, Dianko, było kłopotów!

        Mariana – rozmarzona, delikatna jak kwiatuszek, znana jako ta „co wciąż się uczy”. Z przejęciem deklamowała wiersze. Och, włos rozwiany, zamglony wzrok i kryształowy głosik podkreślający melodię rosyjskiego języka. Jak to brzmiało…

        Misza – prymus w każdej dziedzinie. Gwiazda konkursów i olimpiad szkolnych.

        Walentyn – zabawił w szkole tylko na czas krótki bowiem wiek i ukraińska matura zapewniła mu szybki status polskiego studenta. Ale i tak zdążył karnie wyszorować zachlapaną kawą elewację pod zajmowanym przezeń oknem. Choć dorosły i duży już taki był.

        Jurij – talent piłkarski i nadzieja ukraińskich boisk. Łobuz i żartowniś, taki przymilny!

        To tylko kilkoro ze sporej grupy, która kształciła się i wychowywała w tej szkole. Od tygodnia nie przestaję o nich myśleć. Tak niedawno karceni za palenie papierosów w toalecie czy zniszczenie drzwi, za wagary i nie umyte podłogi, a dziś… Kto wie, może wojują z bronią w ręku lub stawiają barykady na ulicach?

Dziewczyny i chłopaki z Ukrainy – trzymajcie się!