Solidne przygotowanie się do napisania notki na zadany temat wymaga
poświęceń. Właśnie to robię żując kolejną kostkę czekolady. Od kilku dni mam
ogromny apetyt na tę wartościową słodycz. Słodycz? Ależ skąd! Prawdziwa, czysta
czekolada wcale nie jest słodka! Ta najcenniejsza z nich jest wręcz gorzka! Ale
poświęcam się pilnie. Kupuję kolejne tabliczki, wyszukuję ulubiony smak i
markę, delektuję się widokiem błyszczących kusząco opakowań… Ach, te białe
zawijasy na niebieskim tle… To firmowe logo, niezmienny od lat krój czcionki i graficzny
układ liter. Ach, och! Pożeram kostkę za kostką, tabliczkę za tabliczką. Czy to
już choroba czy wciąż tylko blogerskie poświecenie „ku chwale goździka”?
Zaraz, zaraz… Od kiedy to czekoladę zjada się tabliczkami
rozróżniając głównie ich nadzienia, smaki i rozmiary? Wielka 200 gramowa,
mniejsza zawierająca tylko 100 gram, drobnica zwana czekoladową galanterią, okolicznościowe czekoladowe
jajka, mikołaje i zające… Gdzie się podziało drobiazgowe i nieomal nabożne wydzielanie pojedynczych
kostek, sprawiedliwie dla każdego w rodzinie, bo to produkt delikatesowy? Czekolada
służyła do częstowania, a nie do jedzenia choć kosztowała tylko /a może aż?/ 17,50
złotych i była dostępna w osiedlowym sklepie. Uświetniała gablotkę słodyczy
panosząc się wśród landrynek i wafelków. Nikt nam wtedy nie mówił, że zjadanie
czekolady powoduje wydzielanie hormonu szczęścia… Żyliśmy w czekoladowej nieświadomości
pozostając z tego powodu narodem nieco nieszczęśliwym.
W sklepowej gablotce ze słodyczami często umieszczano też
stosik malutkich i cienkich tabliczek czekolady nadziewanej o wdzięcznej nazwie
„Danusia”. Ta drobna tabliczka po latach
niebytu z powodu kryzysu zaopatrzenia we
wszystko, powróciła do produkcji i sprzedaży w niezmienionej formie, deseniu i
smaku. ”Danusia” połączyła pokolenia!
Podejrzewam, nie wiem czy słusznie, że kobiece imię tej czekoladki to słodki
hołd złożony bohaterce Krzyżaków, Danuśce… Albo może pierwszej kobiecie Kapitan
Żeglugi Wielkiej Danucie Walas - Kobylińskiej. Kto wie? No bo inna sławna
Danuta ukazała się światu dopiero jako niewiasta stojąca u boku legendarnego
przywódcy strajków, Lecha Wałęsy.
Będąc dzieckiem nie zdążyłam się w czekoladzie rozsmakować.
Nie ekscytowały mnie czekoladowe budynie, ciastka ani nawet lody o tym smaku. Śniadaniowe
kakao wypijałam bez emocji. Brak czekoladowej manii pozwolił spokojnie i bez
traumy przetrwać epokę wyrobów czkoladopodobnych. Podobieństwo do prawdziwej
czekolady polegało na ich brązowej barwie i… No właśnie, na tym lista cech
wspólnych kończyła się. Czekoladopodobne pomadki i cukierki były paskudnie
tłuste, zawierały jakiś dziwny składnik przypominający drobny piasek i z tego
powodu nie rozpływały się w ustach jak na czekoladę przystawało.
Cóż było począć? Czekoladożercy zakasali rękawy i rozpoczęli
domowe produkcje czekolady. Hasło: „Zrób to sam” sprawdzało się wtedy
znakomicie. Znalazłam taki oto przepis, który pochodzi w lat siedemdziesiątych ubiegłego
wieku. A więc jest już starodawny! Hi,
hi, hi…
A oto konkurencyjna receptura Elżbietki53, która wykręcając
się od wykonania czekolady pisała tak:
Podaję przepis, bo mam
sporo obaw, czy po wystygnięciu czekolady....zdążę ją sfotografować :) Przepis
ma dokładnie 36 lat i smak tej czekolady wciąż mam w pamięci. Pamiętacie mleko
w proszku? Takie w niebieskim pudełku? Dzisiaj nie do zdobycia, ale zrobiłam
zwiad i zaproponowano mi mleko granulowane instant. Do dzieła zatem.
2 szklanki mleka w proszku
1,5 szklanki cukru
0,5 kostki masła
3 łyżki dobrego kakao
6 łyżek wody
orzechy, rodzynki
Wodę, masło, cukier i bakalie zagotować. Mleko w proszku wymieszać z kakao i wsypać powoli do gorącej masy. Dokładnie wymieszać i wylać na płaską salaterkę. Ostudzić i..... zjeść :)
Wierzcie mi, że w porównaniu z czekoladopodobnymi wyrobami ta czekolada była rarytasem.
Elżbietka53
Jest
ktoś odważny i chętny do wykonania czekolady według jednego z tych przepisów?
Zapraszam i obiecuję publikację zdjęcia gotowego wyrobu nawet wraz z autorem jeśli
taka będzie wola.
Ja kończę ostatnią tabliczkę słodkiego, notkowego rekwizytu i oddycham z ulgą. Ufff… Koniec czekoladowego
musu? Nic z tego! Na sklepowych półkach czają się i patrzą na mnie brązowe
zające, baranki oraz jajka i jajeczka w kolorowych sreberkach. Wszystko z prawdziwej
czekoladowej masy… Jak tu żyć?
Tym czekoladowym akcentem gładko przechodzę do złożenia świątecznych życzeń dla wszystkich odwiedzających,
czytających oraz komentującym na tym goździkowym blogu.
Radosnego
Wielkanocnego Świętowania!