Ach,
ci mężczyźni! Niedawno, jeden z przemiłych blogerów wspomniał w swoim tekście o
„kretyńskiej fasolce”. Aż mi klawiatura podskoczyła z radości bo to przecież
temat z działu „smaki peerelu”. Natychmiast zgłosił się kolejny przemiły bloger
z propozycją przyrządzenia potrawy i obiecał pokazać jej /fasolki!/ wizerunek.
I
co? I nic, fasolkę zrobiłam sama.
Chodzi
bowiem o fasolkę po bretońsku, niekiedy złośliwie nazywaną fasolką po
kretyńsku. A może to nie złośliwość lecz różnice pochodzenia i ta „Kretyńska”
wywodzi się z Krety?
Podejrzenie o złośliwe traktowanie tej potrawy
uzasadnia fakt, że fasolka po bretońsku jako sztandarowe danie dworcowych i
mlecznych barów oraz zakładowych i
szkolnych stołówek, nie cieszyła się dobrą sławą. Ze względu na trudną do
identyfikacji zawartość składników mięsnych w gotowym produkcie istniało
podejrzenie, że są tam wszelkie pozostające w kuchni resztki mięs i wędlin.
Pozostawała nadzieja, że resztki te nie pochodziły z talerzy konsumentów. Choć
gwarancji nie było. Krążyła opinia, że fasolka oraz bigos w wydaniu
stołówkowo-barowym są daniami wysokiego ryzyka. Przesada! Ludzie jedli i
przeżyli. Nawet osoby starsze oraz dzieci. Może nawet było to lepsze od
dzisiejszych chińskich zupek w proszku?
Wikipedia
podaje : Fasolka po bretońsku
– danie, które zawiera fasolę gotowaną lub duszoną z sosem pomidorowym wraz z
dodatkami. Jest to jedno z najbardziej popularnych dań w kuchni polskiej.
No
właśnie. Kuchnia polska, a fasolka z Bretanii… Kto to wytłumaczy? Na Półwyspie
Bretońskim nie szukałam, ale drobna fasolka w sosie pomidorowym stanowi dość
częsty składnik angielskiego /brytyjskiego/ śniadania. Może jest to jakiś ślad
pochodzenia lub pokrewieństwa? Nijak jej jednak do naszej, po polsku bretońskiej!
Ponieważ
z niejednego pieca fasolkę już jadłam rozróżniam jej dwa stany skupienia:
ciekły oraz stały. O tym trzecim, zamilczę.
Odmiana
ciekła pozwala ziarnom fasoli oraz pozostałym składnikom swobodnie pływać w
sosie różnej gęstości i jeść ją trzeba łyżką przegryzając chlebem. Ja preferuję
wersję stałą, gdzie fasola spoczywa nieruchomo wśród gęstwiny warzyw oraz
mięsnych dodatków różnych, głównie tłustego boczku. Mniaamm…. Jem widelcem, a
dodatek chleba uważam za zbędny choć nie wykluczony.
Jest
to jedyna potrawa, w której podstawowy składnik – fasola jest prawidłowo
rozróżniana przez osoby zamieszkujące region krakowski. Ludność okoliczna ma
bowiem zasadniczą trudność z identyfikacją fasoli oraz grochu. Ilekroć w
jadłospisie stołówki zaplanuję zupę grochową mogę być pewna, że otrzymam talerz
pysznej zupy fasolowej. Grochówka, zupa grochowa, wymaga objaśnienia w słowach:
„z tego okrągłego, żółtego…”. Niektórzy posuwają się nawet do stwierdzenia:
„groch Jaś”. Zgroza! O dziwo, w
popularnej potrawie wigilijnej „groch z kapustą” znajduje się właściwy groch.
Ten „okrągły, żółty”.
Gdzie
tkwi tajemnica rozróżnienia tych różnych przecież, gatunków warzyw? Czy inne
regiony kraju mają podobne problemy?
Fasolka
„po mojemu”, wykonana za leniwego lub żarłocznego kolegę, który nie zdążył foto
pstryknąć, występuje tu w wersji prawie wegetariańskiej. Zawiera śladowe ilości
brytyjskiego /z Wielkiej Brytanii!/ bekonu /bo nic więcej w lodówce nie było/
oraz sporą dawkę marchewki, pietruszki i selera przyduszonych koncentratem
pomidorowym oraz dorodne ziarna Pięknego Jasia. Początkowo smakowało
wegetariańsko, nijako, mało bretońsko. Poszło więc leżakować na balkon całą,
zimną noc. Chyba przemyślało i dziś smakuje wybornie.
Polecam
na jesienne i zimowe chłody bo to danie rozgrzewające. Hola, hola! Samo w sobie
jest rozgrzewające i nie wymaga dodatkowych rozgrzewaczy!