Kilka dni temu, przy
porannej, służbowej kawie oraz pogaduszkach z personelem na aktualne tematy nie
zawsze zawodowe, padło takie stwierdzenie:
-
Ech, jakie tam teraz Święta… Wszystkiego mamy pod dostatkiem każdego dnia, za
czym tęsknić? Od czego zrobi się nam
odświętnie?
Popłynęły zaraz potem wspomnienia z dawnych czasów, które
pokrywają się z tym co opisane na blogu „Pogadajmy o peerelu w czterech porach
roku”- w grudniu 2008. Nie zawadzi przypomnieć?
Z
początkiem grudnia zawsze było już dużo śniegu, a pierwszym zwiastunem
zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia były choinki wystawiane na balkony lub
podwieszane pod parapetami okien. Zawinięte w papier i omotane sznurkiem
jodełki i świerki, w grudniowym chłodzie czekały na swój czas. Drzewka kupowano
dużo wcześniej i ten zakup wyznaczał początek przedświątecznej krzątaniny. Niedługo
potem tu i ówdzie, obok choinek pojawiały się wiszące tuszki zajęcy. Nie było
przebogatych reklamowych błyskotek w supermarketach, ale były choinki w
papierowych osłonkach i wiszące w siatkach na zakupy zające za oknem. Cóż,
jakie czasy taka przedświąteczna reklama!
Ach…
Jakie wspomnienia…
„Pamiętam żywe karpie w wannie i
choinki prosto z lasu od kolejarzy bieszczadzkiej wąskotorówki. W pracy - śledzika w dzień wigilijny i zwalnianie pań do
domu zaraz po śledziku, żeby miały więcej czasu w domu na przygotowanie
wieczerzy wigilijnej.
A w domu - rąbanki, a nawet połówkę
świni, własnej roboty kiełbasy, boczki, szyneczki wędzone. Pasztet 6 razy
przekręcany przez maszynkę. I zająca pamiętam, który wisiał na lufciku za oknem
do Nowego Roku. Zając był na Nowy Rok, nie na święta. Sama też robiłam kiełbasy
i szlamowałam kiszki, fuj!” /alElla/
Ale
to było pewnie w czasach „dostatnich” bo już niedługo potem okres
przedświąteczny przeistaczał się w okres prawdziwych „polowań”. Tak, tak, posłuchajcie:
„Szynka”
Jest 14 grudnia 1979 rok. Zaczyna się
nerwowy okres dla każdej pani domu. Jak ozdobić świąteczny stół. Kombinat
Budownictwa Mieszkaniowego otrzymał świąteczny przydział szynek. Ależ nie, nie
dla wszystkich. Będzie zatem losowanie. Ustawiam się w kolejce do losowania.
Czujne oko pani z działu socjalnego przekreśla moje nadzieje. Z losowania
zostają wyłączone osoby samotne. No, po co im szynka? To nic, że samotna,
starsza Pani pracuje w kombinacie 26 lat. Nie ma szans! Ja jestem młodziutką
pracownicą, więc tym bardziej mogę marzyć o szynce. Oto wyniki losowania: 62
osoby wylosowały całą szynkę.
10 osób nie zgłosiło się wcale po odbiór wylosowanej szynki /sic!/ zatem 10 szynek
ląduje w zamrażalniku i w sobotę 23 grudnia dzielimy nadwyżkę! Jak dzielimy? Losujemy
oczywiście! Znowu osoby samotne są wykluczone. Trzeba było widzieć minę
szczęściarzy, którzy ponownie wylosowali szynkę! Tak wyglądały przygotowania do
Świąt w 1979 roku. /Elżbietka53/
„Karp”
W pewnej
Szkole Podstawowej komisja socjalna przygotowuje ważną ceremonię: krojenie
karpia na dzwonka i losowanie tych kawałków ryb wśród pracowników szkoły. Tu
nie ma wykluczonych, losują wszyscy. Entliczek, pętliczek, na kogo wypadnie… Ten
ma jeden kawałek karpia!
Nocny
tramwaj wolno sunie przez uśpione miasto. Nagle, co to? Rzęsiście oświetlona
witryna sklepu, szeroko otwarte drzwi i podniecony tłumek klientów! Nocna sprzedaż
karpia! Kto zwlekał z powrotem do domu, miał szczęście! Hoop z tramwaju! Ten skok
zapewnia nieograniczoną ilość ryb! Personel chce iść spać więc sprzedają „jak
leci” nie dbając o reglamentację.
A
nam się zdaje, że sklepy całodobowe wymyślono po transformacji! O nie, to wszystko
już było!
„Śledzie”
Trzeba było wiedzieć kiedy „rzucą” do
sklepu, solone śledzie w beczce. Strasznie słone. Pani ekspedientka zawijała je
w kawałek gazety. A potem… „Ja pamiętam, że Mama przyrządzała śledzie z cebulą.
Kupowałyśmy śledzie solone, moczyłyśmy całą noc, potem było patroszenie, itd.
Kto dzisiaj kupuje całe śledzie? Dzisiaj takich już chyba nie ma, są gotowe
Matjasy” /Elżbietka53/
Opakowanie
gazetowe było bardzo praktyczne i przydatne w dalszej obróbce śledzi. Papier
łatwo chłonął wilgoć i można było w niego zawijać całą mokrą zawartość rybich
tuszek. To była „mokra i śmierdząca robota”. Ale śledziki smakowały owszem,
owszem.
„Słodycze
i owoce”
Przed
świętami przybywał drogą morską, radośnie
anonsowany w Dzienniku Telewizyjnym, transport owoców cytrusowych.
Osiedlowe wieści nadawały hasło: cytryny rzucili! Wtedy należało zająć kolejkę
w miejscowym sklepie warzywnym. Zwyczajowo stawiano tam dzieci „bo mają czas”
aby wyczekały i wykupiły 1 kilogram przydziałowych owoców.
Czas
na wypieki:
„Była to babka ucierana w makutrze
glinianej (ja wyjadałam surowe resztki) a potem cały ceremoniał pieczenia w
prodiżu. Chyba ogromne doświadczenie pozwalało mamie na ocenienie czasu
wypieku. Nigdy nie patrzyła na zegarek, a i tak wiedziała kiedy wyłączyć. Nie
pamiętam składników owego pysznego ciasta, jedno było wiadomo: mogło stać nawet
tydzień i nie traciło zupełnie świeżości. /Jagoda/
Piernik
adwentowy - oryginalny przepis z czasów PRL ze zbiorów domowych własnych.
2
lub 4 cała jaja utrzeć na pianę z 1 szklanką cukru i 0,5 kostki masła lub
margaryny. Osobno 0,5 sztucznego miodu /może być też prawdziwy miód/
roztopić ze szklanką mleka. Do tego wsypać paczuszkę „Przyprawy do piernika” . Gdy
ostygnie, dolewać po trochę do utartej masy i przesypywać mąką /50-60 dkg/
zmieszaną z dwoma łyżeczkami sody oczyszczonej. Ucierać, ucierać… aż masa
będzie gładka. Dodać bakalie. Piec w niegorącym piecu do wyrośnięcia, potem
wzmocnić ogień. Jakość zależy od dobrego utarcia masy!
Dziwna sprawa z tymi świątecznymi nastrojami. Peerelowski
niedostatek był męczący. Dzisiejsza przebogata oferta wywołuje
zniecierpliwienie i brak poczucia wyjątkowości świątecznych dni. Nie trzeba nam polować na żywność, a częściej na wolny czas, aby się tym wszystkim nacieszyć. Poszukajmy więc Ducha Świąt niezależnego od tempa życia i zaopatrzenia rynku zanim nam się całkiem w
głowach poprzewraca… Hi, hi, hi…
Jeden taki mały Duszek już siedzi u mnie i razem z Reniferkiem pilnują orzechów chociaż one nigdy nie były reglamentowane. Phiii... Kto ich zrozumie?