sobota, 21 maja 2016

Kolega z naszej klasy



        Jest pierwszy września 1969 roku. Gęsty tłumek biało-granatowo odzianych, rozentuzjazmowanych i podnieconych nową sytuacją nastolatek kłębi się w szkolnej auli. Zaraz będzie odczytany przydział uczniów do klas. Rozpoczyna się nowy etap w naszym życiu – Liceum.

- Są, są! Wszyscy są w naszej klasie!  Rozradowana Jadzia klepie mnie radośnie po ramionach uśmiechając się szeroko.

- Kto taki? Pytam naiwnie

- No jak to, kto? Wszyscy najładniejsi chłopcy, których zauważyłam w tym tłumie!  Wrzeszczy mi do ucha Jadzia.

-Acha…  Potulnie przyjmuję te rewelacje do wiadomości.

        Pierwsze spotkanie nowej klasy potwierdza obserwacje  Jadzi. Piękni chłopcy… Oto brunet, z kędzierzawą czupryną i ciemnymi oczami amanta. Ach… Drugi z pięknisiów jest wysoki, krępy, z burzą złotych kędziorów i ustami w barwie malin. Ach… Trzeci z nich, nosi super modne, kwadratowe, okulary i przez to wygląda na tajemniczego  intelektualistę. Hmmm… No i wreszcie Ten! Wysoki, smagły, z opadającą na czoło lśniącą grzywą a’la Beatles, poważnie spoglądający zza przyciemnionych okularów. Ach… Och… Jego atrakcyjność podnosiło  obco brzmiące nazwisko oraz zagraniczne pochodzenie. Chłopiec był na pół Bułgarem urodzonym w Sofii. W tamtych czasach czysta egzotyka! Dziewczęta oszalały. I ja też.

        To nie wygląd jednak sprawił, ale intelektualne walory, że wszyscy zauważeni pierwszego dnia przystojniacy stali się klasowymi liderami. Błyskotliwi, zainteresowani wszystkim, pogłębiający wiedzę ponad szkolny program, wytyczali nam wysoki poziom. Ciągnęli resztę klasy w naukowe wyżyny bo przecież wstyd było czegoś nie wiedzieć w takim towarzystwie! Przez nich staliśmy się w opinii rówieśników, klasą kujonów… Nie dla nas były zbiorowe wagary, głupawe dowcipy i gra w cymbergaja.  Szkolne przerwy spędzaliśmy na przechwalaniu się ilością zdobytej wiedzy, opowiadaniu o filmach, teatrach i wystawach. Taki, trochę snobistyczny ton nadawał przystojny Bułgar. To on skupiał wokół siebie grupkę młodocianych „Okularników” jak z piosenki A. Osieckiej: Rozdyskutowanych, oczytanych, głodnych wydarzeń kulturalnych, których obfitość była wszak w zasięgu ręki. Pewnego razu, bez żadnego powodu, chłopiec ten podszedł do mnie i krótko pocałował w  usta na oczach całej klasy. Stałam zdumiona i do dziś nie wiem jaka była motywacja tego czynu. Wrażenie niezwykłego zaskoczenia z tamtej chwili pozostało mi na długie lata.
  
        Dziś dowiedziałam się, że mój idol z liceum, piękny i mądry chłopiec z lśniącą grzywką, dwa dni temu zmarł…

Żegnaj, kolego.  

sobota, 14 maja 2016

Zielone Świątki



Świętujemy? Pewnie, że tak skoro są to zielone święta i przypadające tym razem w najbardziej zielonym miesiącu. Gramy w zielone więc dalejże maić domostwo! 


Skromne domostwo zostało bogato umajone zielonymi, jak na razie, pelargoniami. Dziś posadzone, więc utrzymuję się w tradycji. Wprawdzie jeden pęd sterczy prowokacyjnie czerwonym kwiatem jakby coś manifestował… Acha, pozdrawia trzymającego wciąż prawidłowy pion Goździka, tego od świętowania pierwszomajowego. Pan Goździk jakby z wdzięczności, że mógł symbolizować Święto Pracy, nie uwiądł jeszcze. Czyżby symbolizował też tego, co to „wiecznie żywym” okrzyknięty został? O, oj, tego mój scenariusz majowego świętowania nie przewidywał.

        Podczas porannych zakupów o osiedlowym sklepiku usłyszałam jak jedna z pań głośno i wyraźnie oznajmiła: „Stary krakowski obyczaj głosi aby na Zielone Świątki upiec sernik”. Jak zapowiedziała tak i zakupiła coś tam niezbędnego do tego jej sernika. Co? Jak? Naprawdę? Dlaczego dopiero teraz o tym ja się dowiaduję? Czy to tylko krakowski pomysł na uczczenie tego święta? Moja mama potwierdza sernikową tradycję stanowczo jednak utrzymując, że to obyczaj jej rodzinnych stron, które dziś są Ukrainą. Nawet nogą przytupnęła mówiąc o tym. Jestem więc podwójnie osaczona sernikami i w desperacji idę na całość prezentując taki oto sernik zielony! Hi, hi, hi… Zeszłoroczny! 


         Ale spokojnie, mam też pospiesznie zakupiony, całkiem świeży sernik zwany "domowym". Też będzie trzymać tradycję.
        Teraz pozostaje mi już tylko rozpalić sobótkowy ogień i będzie zielonoświątkowy komplet. Może być domowy herbaciany podgrzewacz o zapachu zielonego jabłuszka? 

        No, co? Tradycja to tradycja i już!
      

Dopisek z dnia 15 maja godz 20.03

Chyba się wygłupiłam z tymi tradycjami. W telewizji mówią, że dziś był Dzień Rodziny! Żadne tam Zielone Świątki i ludowe obyczaje. Dobra zmiana przyszła.


niedziela, 8 maja 2016

Pomajówkowo, zielono mi!



        Na szczęście „taki mamy klimat”, że w maju natura szaleje! No i ja też! Czy można spokojnie patrzeć na rozmaitość odcieni zieleni? Czy można obojętnie przyjąć oczywistą oczywistość, że zieleń majową cechuje niezwykła świeżość i niepowtarzalny odcień? Jak tu nie oszaleć w takich okolicznościach przyrody?

 Przedstawiam  foto - spektakl zatytułowany: ”Pieniński atak wiosny”.


        W roli głównej występuje tu rzeka Dunajec w spokojnym nurcie u bram Krościenka oraz jego pokręcona wersja czyli fragment sławnego w świecie Przełomu Dunajca fotografowanego ze słowackiego brzegu. Jak widać Flisacy pracują, turyści dopisują, łodzie nie leżakują lecz transportują się ciężarówkami na punkt startowy w Sromowcach Wyżnych. Głównemu bohaterowi partneruje ta spiczasta góra, Sokolica. 

W epizodach ukazują się: potok Grajcarek, wieczorne chmury nad górami i kwiat jabłoni zapowiadający urodzaj owoców w Łącku. 

        Tło obrazu tworzą skrawki pienińskich lasów prezentujące rozmaitość odcieni zieleni.

        Epilog to zażalenie do Stwórcy, że dał nam tylko jeden taki maj w roku! Och…