@1-
w programowo ateistycznej PRL istniał jakiś niewidoczny konkordat między ziemią
i niebem. Odkąd pamiętam, pochodom w dniu 1 maja zawsze towarzyszyła piękna
pogoda. Żadnych gromów z jasnego nieba, ani porywającego wiatru historii. Tego
dnia zresztą zawsze ideologiczne tło święta ustępowało temu, czym ten majowy
dzień był dla ludzi naprawdę – okazją do spaceru rodzinnego, zakupu
deficytowych artykułów specjalnie na ten dzień szykowanych, obejrzenia z bliska
odświętnie wyluzowanych prominentów, z uśmiechem nr 4 na twarzy, na trybunie…
@2-
jest wrażenie, że Niebo było z Ludem. Za trud i znój pracy chciało dać mu
nagrodę, słońce, uśmiech. Był jednak jeden 1 Maj roku 1989. W Koszalinie padał
śnieg, było zimno, ale ludzie szli radośni, boć to przecież ich święto było. Pamiętam
ten dzień doskonale, bo po raz pierwszy na twarzach Vipów stojących na trybunie
nie widać było „tego uśmiechu”, raczej zniecierpliwienie, jakby chcieli
powiedzieć: końca, nie widać, nie widać…
Posypały się wtedy
pierwszomajowe wspomnienia:
@1-pamiętam,
że zawsze bawiły nas napuszone komentarze okolicznościowe puszczane przez
megafony. Zapamiętałem szczególnie jeden. Akurat szła kolumna studentów ASP.
Sprawozdawca z entuzjazmem oznajmił – oto maszeruje zaplecze naszych kadr
artystycznych… Maszerujące zaplecze, to było naprawdę piękne, gdyby wyobrazić
je sobie dosłownie :)))
@3-
rok 1986, kwiecień. Służba na stanowisku
kierowania straży pożarnej. Spokój. Ten spokój zostaje przerwany. Będące na
wyposażeniu straży pożarnej liczniki
Geigera mierzące promieniowanie jonizujące odezwały się. Jako pierwsi w kraju
(nie licząc pracowników Laboratorium Ochrony Radiologicznej – CLOR i pewnie
Komitetu Centralnego) wiemy, że coś niepokojącego wisi w powietrzu.
Otrzymujemy polecenie od władz, by udostępnić samochody do przewozu dzieci na
jakieś tajemnicze szczepienia. Ale tylko niektóre dzieci.
Już
wiemy, że to Czarnobyl.
@1-to
święto było czymś innym dla trzech przynajmniej grup ludzi:
-
dla prominentów na trybunie – polityczną koniecznością (nudzili się i nie
lubili jak pada na głowę) a także – okazją do sprawdzenia, ilu ludzi można
wyprowadzić na ulicę. To ostatnie zawiodło w Sierpniu – ludzie wyszli, ale
bynajmniej nie po to, żeby podziękować tym z trybuny…
-
dla tych co się bali, że jak nie przyjdą, to następnego dnia na dywanik i
koniec z fotelem naczelnika wydziału – skuteczna lekcja konformizmu.
-
dla zwykłych, a może nie zawsze tak zwykłych, ludzi – był to wielki wspólny
festyn. Świętu pracy towarzyszyły przecież występy zespołów artystycznych, były
konkursy dla dzieci w parkach, słowem – świąteczna zabawa w poczuciu, że to
nasze święto, nie tych z trybuny, za nasz codzienny trud. Trafia mi się czasem
ton nieco patetyczny i teraz też pewnie tak wyszło, cóż kiedy rzeczywistość
bywa patetyczna.
Och,
rzeczywistość bywała patetyczna, drogi kolego-komentatorze. Stosowny jest tu
czas przeszły. Teraz najważniejsza jest wielka majówka! Ogólnonarodowe
grillowanie! Zamiast szturmówek i papierowych kwiatów kiełbasy w dłoń!
Cóż, jakie czasy takie świętowanie.