Mrok kinowej sali rozświetla blask ekranu, a pełną napięcia
ciszę spowodowaną rozwojem filmowej akcji przerywa… Szelest folii z odwijanego właśnie
cukierka. Jeden szelest obok, drugi z przodu od tej pani, która zasłania ekran
swoim kapeluszem… Psst… Cicho… Syczy złowrogo sąsiad z tyłu. Na nic – szelest
rozlega się w każdym kącie sali. Bo podczas projekcji trzeba jeść cukierki! Oby
tylko tych kolorowych papierków nie rozrzucać po podłodze i nie wciskać w
zakamarki fotela. Jedno z ważniejszych przykazań dziecięcego savoir-vivre
dawnych czasów: „Nie rzucać papierków po cukierkach na podłogę, ulicę, trawnik,
piaskownicę itp…”
Łypię okiem na współczesny młodzieżowy „kawałek podłogi” oraz
resztę ich terytorium – nie znajduję ani śladu papierków. W koszu na śmieci
także ich brak! Tu przeważają butelki pet, folie z batoników, kartony po
sokach. Takie grzeczne dzieci? Nieeeee, współczesne dzieci to nie anioły, ale
cukierki stały się de mode.
Taaak? Ależ proszę, dla przekory i wspomnienia – częstujcie
się!
Na początku były landrynki. Kolorowe owalne „prawie kulki”
albo tłoczone w formie zwierzątek: koguciki, kurki i zajączki. Czasem w
kształcie półksiężyców, nawet z falbankami. Zawsze pokryte cukrowym pyłem,
skrywającym landrynkowe barwy. Najbardziej pożądane były te mleczno-białe,
nazywane migdałowymi, które wyjadano w pierwszej kolejności. Landrynki świetnie
prezentowały się na sklepowych ladach w dużych szklanych słojach. „Kolorowa
słodycz stoi w szkle…” Hi, hi, hi… Taka
ekspozycja rozpalała wyobraźnię od dzieciństwa. W tym przypadku słodycz
odmierzano wagą uchylną, a panie sklepowe chętnie pakowały porcje w papierowe
tutki. Niektórzy ułatwiali sobie konsumpcję landrynek
rozpuszczając je w wodzie. Ciekła forma słodyczy była także wielce pożądana.
Nic co słodkie nie było nam obce!
Dzieci uwielbiały lizaki… Początkowo w formie podłużnych
walców z cukierkowej masy. W czas peerowskiego dostatku dzieci otrzymały
lizaki-kwiatki. Czy to, aby nie zbiegało się w czasie z zaistnieniem „dzieci
kwiatów”? Coś mi się zdaje, że raczej tak… No więc przyjmijmy, że komuny
hippisów wyśpiewywały protest-songi, a peerelowskie dzieciaki lizały słodkie
kwiatki na patyku. Ta nowoczesna forma lizaków przywędrowała do PRL chyba z
bratniej Czechosłowacji.
Bardzo popularnym cukierkiem były Irysy zwane mordoklejkami.
Smaczne niezwykle lecz kłopotliwe w konsumpcji bo sklejały zęby! Nawet bardzo!
Podobnie kleistą konsystencję miewały też pierwotne Krówki. Chyba postęp
technologiczny w przemyśle cukierniczym sprawił, że oba rodzaje cukierków stały
się kruche i bardziej przyjazne dla ich zjadaczy. Irysy w formie pierwotnej =
kleistej nazywano Kanoldami vel Canoldami? Wydaje się, że to pochodna jakiejś
amerykańskiej „cukierkowej zarazy” podrzucanej nam w ramach kontrabandy na wzór
stonki ziemniaczanej.
Canoldy zostały Irysami i są dostępne do dziś. Co prawda
smakiem nie dorównują pionierskim przodkom, ale cóż… Świat się zmienia i smaki
także.
Postęp technologiczny nie zaszkodził jakości Krówek.
Potwierdzam to jako stały miłośnik tych cukierków. Krówki są nadal pyszne,
rzadko występują w postaci półpłynnej i ciągliwej. Kruche i piekielnie słodkie
są już krajową marką jedną z tych reklamujących to co w Polsce najlepsze.
Polska Krówko trwaj…
Ale, ale… W tym przeglądzie cukierkowych przebojów nie może
zabraknąć dropsów! Karmelkowe krążki zamknięte w rulonikach to właśnie dropsy. Bardzo
poręczne, łatwo mieściły się w dziecięcej kieszeni, a ich forma i opakowanie
pozwalały na łatwe dozowanie przyjemności słodkiego ssania. Niestety, polskich
dropsów w sklepie nie znalazłam. W tej kategorii królują różnego rodzaju
Mentosy i żelkowate Harriba. Swojskich miętowych i owocowych dropsów brak.
Słodki dziecięcy raj trwał aż do załamania rynku produktów
wszelakich. Reglamentacja objęła wyroby cukiernicze i czekolado- podobne. Wtedy
wymyślono slogan: „Chcesz cukerka? Idź do Gierka. Gierek ma to ci da”. Hmmm… Nie dawał nic ponad to co przewidywał system
kartkowy przeznaczony tylko dla dzieci do lat… Już nie pamiętam ilu
bo wyrosłam ponad ten limit. Uprzywilejowane były też kobiety w ciąży bowiem
miały szanse zakupić słodycz bezkartkową „rzucaną” sporadycznie do sklepów.
Kobiety ciężarne miały pierwszeństwo w kolejce. Zdarzało się, że najbardziej
spragnione cukierków i zdesperowane dziewczyny udawały ciążę wpychając poduszki
pod płaszcze. Brak dostępu do słodyczy był jedną z przyczyn emigracji za ocean
mojej bliskiej koleżanki! Pozostała tam z sukcesem do dziś, ale teraz skrzętnie
unika cukrów „bo to przecież tuczy i jest
niezdrowe”… Chichot losu?
Chichoczemy teraz wszyscy konsekwentnie eliminując cukier i
wszelkie produkty z jego zawartością z dziecięcych jadłospisów. Dżemy, ciastka,
cukier w kompotach i herbatach, płatkach śniadaniowych i deserach – precz!
Cukier, który dawniej krzepił teraz stał się żywieniowym
wrogiem! Może jeszcze Krówkę lub Irysa?