Kto to taki? Woźny vel Tercjan. Tej drugiej
nazwy używano w zamierzchłych czasach mojej bardzo wczesnej podstawówki. Już
wtedy chyba był to anachronizm, który niebawem zanikł.
foto własne, Bet |
Przez większą część szkolnych lat
towarzyszył nam więc Pan Woźny, rzadziej Pani Woźna, a niekiedy oboje naraz.
Było to bardzo praktyczne bowiem niektóre obowiązki Woźnego wymagały męskiej
siły: Palenie w piecach, wynoszenie popiołu, odkuwanie lodu na chodniku, przenoszenie
mebli i wykonywanie drobnych napraw. Pani Woźna ślicznie i skutecznie
sprzątała, pucowała okna i tablice, uprawiała szkolny ogródek. Tak przynajmniej
było w mojej podstawowej szkole. Państwo Woźni byli małżeństwem i mieszkali w
budynku szkoły, której strzegli z racji tego, w dzień i w nocy.
Woźny – Pierwszy po Dyrektorze. Dlaczego tak
ważna to persona? A kto miał prawo regulować szkolny zegar i wymachując
wielkim, ciężkim dzwonkiem lub wciskając elektryczny pstryk ogłaszał koniec
lekcji? Kto za pomocą tych prostych
czynności skracał uczniowskie udręki i
sprawiał, że najbardziej srogi nawet Nauczyciel musiał z trzaskiem zamknąć
dziennik, odłożyć wskaźnik, zaniechać odpytywania i wypuścić dziatwę z klasy? O, nasz dawny
wybawco, przyjacielu i wychowawco! Zasłużyłeś sobie na godne miejsce w mym
blogowym pamiętniku.
Zbieram więc wspomnienia i nawijam je niczym
dawny Woźny świeżo wyżętą ścierkę na swą miotłę. Brzęk, brzdęk, chlup, chlup…
Tak słychać codzienną krzątaninę Woźnych. To
metalowe wiadro tak brzęczy i chlapie woda z wyciskanej ręcznie ścierki.
Taka proza tego fachu. Za to co każde czterdzieści pięć minut nadchodzi moment
okazania swojej mocy. Pstryk! I drrrrr!!!!! I już nie słychać brzęku wiader bo
korytarze rozbrzmiewają dziecięcym wrzaskiem. Czasem wrzaśnie także Woźny!
Czasem zamachnie się miotłą, tupnie nogą i pociągnie urwisa za ucho. Tak, tak!
Bywało, bo jakże inaczej upilnować porządku? Woźny bywał groźny. Co innego taka
Pani Woźna… Jak mama łagodna, ocierająca dziecięce łzy, pomocna w opatrywaniu
podrapanych kolan i wiązaniu sznurowadeł.
Foto z net http://www.spodlady.com/prod_1076_Buty_woznej.html |
Słyszałam, że w niektórych szkołach, panie
woźne strojne w nylonowe fartuchy w groszki i obowiązkowe /BHP!/ obuwie
zdrowotne pilnowały szatni. W wolnych chwilach dziergały tam szaliki na
drutach, i były żywym monitoringiem szkolnych korytarzy i podwórek.
Woźni często pracowali ramię w ramię z
Dyrektorem kontrolując wejście uczniów do budynku. Dyrektor wygłaszał
obowiązkowe kwestie:
- Tarcza jest?
- Granatowy beret jest?
- Ooooo,
chłopcze czas przyciąć włosy! Po lekcjach marsz do fryzjera!
-
Spokój, nie przepychać się!
A srogi Woźny, niczym milicjant na
skrzyżowaniu, kierował ruchem:
- Tędy
nie wchodzić! Do szatni, do szatni! Zmieniać buty! Gdzie biegniesz ty łobuzie?
Nasi Woźni byli częścią szkolnej
społeczności, ważnym ogniwem wychowawczym chociaż chyba nawet o tym nie wiedzieli.
Byli szanowani przez nauczycieli, zapraszani na szkolne uroczystości, dostawali
kwiaty na imieniny. Panie nauczycielki wpadały na herbatki, wymieniały zakupy,
załatwiały drobne interesiki bo to taki czas był, że „załatwianie” musowe.
Ale, ale… W szkole był Pan i Pani Woźna,
małżeństwo… A gdzie gromadka Woźniątek? Albo chociaż parka Woźniąt? Nie było! Żadnych
„woźnych” dzieci w szkolnej służbie. Widocznie tak los chciał. Szkolna dziatwa
była wstępnie szkolona w tym fachu pełniąc obowiązkowe dyżury w klasie. Dyżurny
uczeń miał obowiązek sumiennie wycierać tablicę mokrą gąbką oraz zadbać o
uzupełnienie czystej wody w kąciku czystości wyposażonym w emaliowaną na biało miednicę
oraz dzbanek. Zestaw ten służył do obmywania kredowego pyłu z nauczycielskich,
zacnych dłoni. Taki standard był!
foto własne Bet |
W Liceum wszystko miało inny, poważniejszy,
wymiar. Woźny też. Już nie tylko zamiatał i odmierzał dzwonkiem szkolny czas,
nie pomagał wiązać butów. Woźny w moim
Liceum prowadził interesy. Chłopakom po
cichu sprzedawał pojedyncze papierosy, pożyczał zapomniany w pośpiechu, obowiązkowy krawat, rozdawał szpilki i agrafki
bo jak inaczej przypiąć i odpiąć po lekcjach „obciachową” szkolną tarczę?
Pomocny był jak nikt i dlatego nazywany pieszczotliwie „Wujkiem”. Inny rodzaj
interesów naszego „Wujka” to nielegalna /chyba/ działalność gospodarcza
polegająca na sprzedaży obwarzanków zwanych bajglami. Była to ulubiona
przekąska licealistów. Mało tego, przedsiębiorczy „Wujek” wraz z żoną zorganizowali archaiczny rodzaj
małej gastronomi. W prywatnej kuchni służbowego mieszkania /przy wejściu
głównym do budynku, naturalnie jak na strażnika szkoły przystało/ można było
kupić niezwykle smakowite kanapki: Bułka przełożona plastrami serwolatki i
drobno siekaną sałatką jarzynową z majonezem. Ach, jak to smakowało! Hit
żywieniowy nastolatków w tej szkole. Bez zaświadczeń, badań sanepidu,
dezynfekcji rąk i sprzętu i oto nikt nie dostał nawet bólu brzucha. Wcinaliśmy,
aż się uszy trzęsły, kolejka do upragnionego specjału była długa i nie każdy
dostąpił szczęścia zakupu. Kontroli skarbowej też nie było. Proceder naszych Woźnych
kwitł latami.
Czy współczesne szkoły zatrudniają Woźnych?
Wydaje się, że większość tych zacnych pracowników zastąpiły bezduszne kamery,
domofony obsługiwane przez Portierów lub Ochroniarzy, a utrzymanie czystości
zleca się zewnętrznym firmom czyścicielskim. Młode i elegancko ubrane w firmowe
mundurki pracownice sprawnie operują zestawem mopów i ściereczek, psikają
dezynfekującymi sprejami, w wolnych chwilach klikają w telefony, ale czy można
im opowiedzieć o złamanym na wuefie paznokciu i czy pomogą odnaleźć zaginiony
worek na pantofle? Ech…