Przed laty Amazonki śpiewały: „Miłość latoś
obrodziła”…
Phiii! Też mi rewelacja! Wszystko to
wiadomo od dawna.
Ja mam bardziej oryginalne letnie obserwacje bowiem według mnie „ Żółwie latoś obrodziły”! Zaczęło się od radiowej audycji „Lato z Radiem” gdzie prowadzono akcję rozdawania „żółwików”. Dla zabawy, dla żartu, dla poprawienia humoru. Taki motyw na lato, bardzo miły.
Podjęłam ten trop w wakacyjnych wyborach wędrówek. Udało się
nawet nawiązać do Amazonek… Hi, hi, hi… Popłynęłam w rejs rzeką nazywaną „Turecką
Amazonką”. Rzeka Dalyan się nazywa i uchodząc do morza śródziemnego tworzy
szeroką, bardzo malowniczą deltę.
No to płynę! Turecki kapitan uśmiecha się szeroko. Przyjaznym acz dobitnym gestem zaznacza obecność mini baru na pokładzie. Wśród barowych napitków zachwalany jest naturalny sok z granatów. Patrzę podejrzliwie bo nazwa napoju brzmi co najmniej bojowo, a i kolor zgoła nie jest granatowy… Hi, hi, hi… Niewinny, smakowity owoc, a tak brzydko się kojarzy. Takich wojennych skojarzeń mam więcej. Otóż nadciąga cała kawalkada tureckich łodzi. Krwisto czerwone flagi łopoczą na wietrze. Wygląda to na prawdziwą turecką inwazję i robi mi się nieswojo. Rewanż za Wiedeń? Mam nadzieję, że już nie wbija się na pal niewiernych lub niepokornych? Ratunku!
No to płynę! Turecki kapitan uśmiecha się szeroko. Przyjaznym acz dobitnym gestem zaznacza obecność mini baru na pokładzie. Wśród barowych napitków zachwalany jest naturalny sok z granatów. Patrzę podejrzliwie bo nazwa napoju brzmi co najmniej bojowo, a i kolor zgoła nie jest granatowy… Hi, hi, hi… Niewinny, smakowity owoc, a tak brzydko się kojarzy. Takich wojennych skojarzeń mam więcej. Otóż nadciąga cała kawalkada tureckich łodzi. Krwisto czerwone flagi łopoczą na wietrze. Wygląda to na prawdziwą turecką inwazję i robi mi się nieswojo. Rewanż za Wiedeń? Mam nadzieję, że już nie wbija się na pal niewiernych lub niepokornych? Ratunku!
Ufff… Przerwa. Kapitan odpoczywa, a nas wyrzuca w błoto. Podobno
dla zdrowotności i urody. Dobrze, dobrze, znam ja te tureckie przekręty. Kilka
bajorek z błotnistą mazią, każde leczy inną część naszego ciała, a wszystkie
razem leczą i wypiękniają wszystko i ekspresowo. Taplamy się więc potulnie w
brunatnej mazi jak dzieci, suszymy na słońcu aż błoto na nas kamienieje w
skorupę. Do umycia służy blaszany barak z rzędami również blaszanych sitek
prysznicowych. Wrażenie robi niezbyt miłe. Brrr… Nie wejdę
tam. Ratuje mnie gumowy szlauch w rękach uśmiechniętego Turka. Chlast, chlast…
Plask, chlust… Lodowatym strumieniem wody! Och, Ty kozi synu – mruczę niczym
Zagłoba, ale i tak jestem wdzięczna za oczyszczenie z uzdrawiającego błotka.
Płyniemy dalej. Teraz już sielankowo i spokojnie. Kępy
rzecznej trawy, tureckie sitowie, łagodna fala, meandry i rzeczno-morska bryza.
Idylla. Gładko wpływamy do zatoki i przybijamy do rzecznego brzegu.
Przed nami, na wprost, tuż po zejściu z podestu ciągnie się szeroka połać morskiej plaży. Huczy i pieni się śródziemne morze, fale zalewają piaszczysty brzeg, w dali widać zarys greckiej wyspy Rodos. Jaki kontrast z sąsiadującą leniwie rozlaną, spokojną rzeką.
To tu, na tej niebiańskiej z powodu swej urody plaży, spodziewamy się spotkać ogromne morskie żółwie Caretta – Caretta. Ale gdzie tam, żółwie samice wychodzą na plażę wieczorową porą, gdy ludziom być tam już nie wolno. Od godziny 17 plaża należy do żółwi. Człowiek je śledzi z daleka i zaznacza miejsca składowania żółwich jaj żelaznymi piramidkami. Po to aby inny człowiek ich nie zdeptał albo inny zwierzak nie pożarł. Stąd malutkie żółwiki maszerują w swoim marszu życia wprost do morza.
My możemy żółwia zobaczyć w wodach rzecznej zatoki. Jest! Jest! Widziałam! Trzeba trochę szczęścia i dużo cierpliwości aby zwierzę ujrzeć. O! Wynurza łepek! A teraz pokazał się cały tuż obok łodzi. Nie zdążyłam. Wypatruję pilnie dzierżąc w dłoniach aparat fotograficzny. Pstryk, pstryk, pstryk! A żółw myk, myk, myk! Moje pstryk nie nadążało za tym żółwim myk. Kto wymyślił „żółwie tempo”? Jak to możliwe, że to zwierzę widziane tylko przez mgnienie oka stało się symbolem całych wakacji? Magia jakaś czy co? Ach, jak ja lubię żółwie!
Przed nami, na wprost, tuż po zejściu z podestu ciągnie się szeroka połać morskiej plaży. Huczy i pieni się śródziemne morze, fale zalewają piaszczysty brzeg, w dali widać zarys greckiej wyspy Rodos. Jaki kontrast z sąsiadującą leniwie rozlaną, spokojną rzeką.
To tu, na tej niebiańskiej z powodu swej urody plaży, spodziewamy się spotkać ogromne morskie żółwie Caretta – Caretta. Ale gdzie tam, żółwie samice wychodzą na plażę wieczorową porą, gdy ludziom być tam już nie wolno. Od godziny 17 plaża należy do żółwi. Człowiek je śledzi z daleka i zaznacza miejsca składowania żółwich jaj żelaznymi piramidkami. Po to aby inny człowiek ich nie zdeptał albo inny zwierzak nie pożarł. Stąd malutkie żółwiki maszerują w swoim marszu życia wprost do morza.
My możemy żółwia zobaczyć w wodach rzecznej zatoki. Jest! Jest! Widziałam! Trzeba trochę szczęścia i dużo cierpliwości aby zwierzę ujrzeć. O! Wynurza łepek! A teraz pokazał się cały tuż obok łodzi. Nie zdążyłam. Wypatruję pilnie dzierżąc w dłoniach aparat fotograficzny. Pstryk, pstryk, pstryk! A żółw myk, myk, myk! Moje pstryk nie nadążało za tym żółwim myk. Kto wymyślił „żółwie tempo”? Jak to możliwe, że to zwierzę widziane tylko przez mgnienie oka stało się symbolem całych wakacji? Magia jakaś czy co? Ach, jak ja lubię żółwie!