niedziela, 19 kwietnia 2015

Kokardy



Kokardy jak sztandary w służbie dziecięcego wdzięku.

        Tytuł notki pompatyczny bo  samo brzmienie słowa robi wrażenie uroczystości. Pierś się pręży gotowa przyjąć wyróżnienie. Kokarda jak  order? Brzmi podobnie, czyż nie? Skojarzenie może przesadzone, ale…

        Pierwsza poważna życiowa umiejętność – wiązanie sznurówek w bucikach na kokardkę. Czy to nie powód do dumy?  Ach i och, jakie dziecko jest już rozwinięte! Pierwszy stopień społecznego awansu osiągnięty! Mały człowiek może być już przedszkolakiem!

        Pierwsza poważna dziewczęca fryzura – kitka lub warkoczyk ozdobiony kokardą. To też awans: zamiast niemowlaka jest dziewczynka! Odtąd wstążka i kokarda będzie elementem jej stroju aż do dorosłości. 

 
Dawno, dawno temu gdy wszystkie dziewczynki miały długie włosy, które dla wygody zaplatano w warkocze, wstążka była jedynym sposobem związania splecionych pasm włosów. Zanim zastosowano gumki - recepturki lub pocięte w paski gumowe, rowerowe dętki, wstążka była niezbędna. Kolorowe, błyszczące taśmy były dziewczęcą biżuterią kolekcjonowaną i pielęgnowaną z należną atencją. Wstążka do włosów powinna być czysta i wyprasowana bo tylko wtedy układa się w dekoracyjną kokardę. Jak wygładzić barwną taśmę bez nagrzewania żelazka i pracowitego rozkładania deski do prasowania? Wystarczy opasać nią gorący czajnik lub garnek a nawet kubek parujący porannym, śniadaniowym mlekiem. Taki trick! Szast-prast i uczennica gotowa do wyjścia. Bo białe kokardy we włosach do szkolnego mundurka to standard. Czarna aksamitka wiązana w kokardkę pod kołnierzykiem białej chłopięcej koszuli o męski standard galowego stroju. A jaki wdzięczny… Poważniejsi właściciele męskich koszul w miejsce aksamitek zakładali muszki. To też forma kokardy!

Dorastające panienki stopniowo rezygnowały z takich dziecinnych, sterczących sztywno, ogromnych kokard. Nastoletnie podlotki strojąc się na pierwsze randki ozdabiały swoje koki i loki wstążką tyle, że w bardziej dorosłym fasonie. Kokarda była płaska, miękko opadająca, zgodnie z zasadami grawitacji. Taka ozdoba dodawała fryzurze objętości a włosom długości. Kolejny trick! 

Kokardy były powszechnym elementem zdobniczym. Podpinano nimi propagandowe drapowania flag i firany w prywatnych wnętrzach. Dopinano do kołnierzyków sukienek, wiązano w talii, doszywano jako aplikacje do bielizny. Estetycznie zapakowany prezent musiał być ozdobiony wstążką i kokardką. Nawet paczka ciastek zawiniętych w szary papier była związywana papierowym sznurkiem „na kokardkę”. Zastosowań kokard trudno zliczyć! 

Gdzie są dawne kokardy, ach gdzie? Wymyślono rzepy w dziecięcych bucikach, frotki i ozdobne gumki z koralikami do włosów. O fantazyjnie wiązanych wstążkach zapomniano. Pozostały na starych fotografiach.

Jest jednak nadzieja na renesans kokard. Już modne staje się dekorowanie nimi narzutek na krzesła w weselnych salach. Powrót w wielkim stylu, na balowo!





czwartek, 9 kwietnia 2015

Nie czarownice garnki lepiły



        „Deszczyk pada, słońce świeci, czarownica masło kleci”.  Gdzie? Na Łysej Górze! Wszyscy wiedzą, że ta Świętokrzyska góra to miejsce sabatów Czarownic.  Fruwały tam miotły, klekotały czaszki i piszczele służące do przyrządzania czarodziejskich mikstur i „klecenia masła” w blasku tęczy. Bo gdy słońce i deszcz to tęcza musowo jest. Zwłaszcza dla dekoracji sabatu czarownic. Moja hipoteza zakłada, że bardziej postępowe czarownice używały jednak glinianych garnków lepionych w… małopolskiej wiosce o nazwie Łysa Góra! Że co? Że to nie jest to samo miejsce na ziemi? No, nie jest, ale nazwa zobowiązuje. Frrr… Transport na miotłach działał!

        A teraz już poważnie. Proponuję krótki filmik z 1952 roku

                                 Skarby Łysej Góry 

        Wyroby ceramiki artystycznej z tej małopolskiej Łysej Góry eksportowano już nie na miotłach, ale statkami i samolotami w szeroki świat! To był ważny produkt eksportowy z silnym akcentem propagandowym jako wytwór polskich, chłopskich rąk. Zakłady ceramiczne w Łysej Górze rozkwitały wykorzystując talent ludowych rzemieślników i dając zatrudnienie małorolnym chłopom. Ich babom i córkom też! Powstała szkoła zawodowa w randze szkoły artystycznej kształcąca młodych garncarzy-ceramików. W całej Polsce rozkwitła moda na ceramikę. Modę rozpowszechniała sieć sklepów Cepelia, prasa kobieca i poradniki adresowane do nowoczesnych Pań Domu.
    
 W naszym domu długie lata królował taki siwak.

Duży,pękaty, szaro-srebrzysty.  Legenda rodzinna głosi, że właśnie w Łysej Górze ulepiony, ale pewności nie ma. Służył głównie do prezentowania swojej formy i urody bo jako wazon na kwiaty kiepsko się sprawował. Przeciekał nieborak… Ratowaliśmy jego honor wkładając do wnętrza szklany słoik /no tak, banalne, ale skuteczne/ jako pojemnik utrzymujący wodę. Wtedy siwak stawał się pełnowartościowym wazonem. Kochaliśmy go za to, że był piękny. Nie wiadomo kiedy i dlaczego zniknął… Ktoś go rozbił z chwilowej nieuwagi i  braku troski? Może samowolnie pękł ze starości? 
       
           Był też w naszym domu mniejszy jego kolega, znany z poprzedniej notki, smukły siwaczek. 

Ten też tylko udawał że jest wazonikiem więc do środka wkładaliśmy mu szklankę albo coś innego nieprzemakalnego… Albo wiosenne bazie, które wody nie wymagały

        Obydwa wazoniki zniknęły. Może stało się to w czas popularności Albina Siwaka, tego co to MDM w Warszawie „własnymi ręcami” budował? Słowo „siwak” nabrało innego, groźnego wymiaru. Może dlatego w naszym domu pojawił się inny wazon, też ceramiczny i podobny w formie, też przeciekający, ale już nie siwy… Przypadek to czy celowe działanie? Nie wiadomo.


 „Nie siwy” siwak żyje i cieszy oko do dziś. 
 


        Z upływem czasu Polska Ludowa rosła w siłę, a społeczeństwo żyło dostatniej i nastała moda na kryształy.