W marcu zawsze padał śnieg z deszczem, a w naszych rękach
pojawiały się goździki i tulipany. Wątlutkie, przywiędłe, w celofanowych
osłonkach. Bywało, że na swój moment wręczenia wyczekiwały wstydliwie ukrywane pod paltem lub zduszone w
pracowniczych teczkach. Kupowane w pośpiechu od ulicznych sprzedawców wprost z
cynkowanych wiader, aby zdążyć z życzeniami do żon, matek, sióstr, szefowych i
narzeczonych.
Nie mogę powstrzymać się od wspomnień kultywowania Dnia
Kobiet. Nie będę katować Was wizją przydziałowych rajstop wydawanych przez Radę
Zakładową zgodnie z listą pracowniczą. Ale cóż, przyzwyczajenie jest drugą
naturą człowieka i dlatego wracam myślami do tego święta.
Mało kto pamięta, że Dzień Kobiet obchodzony
jest od 1910 roku dla upamiętnienia walki o równouprawnienie kobiet. Nasze
praprababki wywalczyły prawa wyborcze, a potem to już pooooszło…! Apetyty i
ambicje kobiet rosły i rosły. Panie zdobywały wykształcenie, opanowywały
kolejne zawody, nawet te najbardziej męskie. Rewolucja techniczna i ideologiczna
posadziła kobiety na traktory, a wojenne czasy wykreowały je na dzielne
żołnierki. Wyśrubowane plany odbudowy i rozbudowy kraju po wojnie wymagały
pracy rąk. Wtedy już było bez różnicy: damskie czy męskie. Wszystkie liczyły
się równo przy łopacie i kielni.
A
dzieci trzeba było rodzić i wychowywać jak natura chciała. O męża dbać, wyprać,
posprzątać oraz ugotować. Tak powstał domowy drugi etat. Praca-dom, praca-dom.
Kogo
za to winić? Prababki sufrażystki czy postęp cywilizacyjny?
Na pociechę miałyśmy peerelowski Dzień Kobiet, który można wyśmiewać, kpić i prychać jak na wszystko z
minionej epoki. Trzeba jednak uczciwie stwierdzić, że był to bardzo miły dzień.
Dla wszystkich:
Panie –
całe w uśmiechach, obdarowane, obcałowane i docenione na uroczystych akademiach
szkolnych, zakładowych, partyjnych.
Panowie –
częstowani różnościami /!/ w ramach wdzięczności za życzenia, uściski i całusy.
Choćby służbowe, ale zawsze miłe.
Handel
uspołeczniony i gastronomia – wysokie obroty w asortymencie
słodyczy i alkoholi.
Prywatna
inicjatywa, w tym przypadku, kasta badylarzy – goździkowo
tulipanowe żniwa! Popyt przewyższa podaż, sprzedają się nawet rachityczne lub
wyrośnięte ponad normę kwiatki.
Dzień
to był wesoły, pełen luzu i spotkań. Praca? Ależ, mamy dziś święto! Zakładowe
herbatki, „przyjątka” dla nauczycielek zaraz po szkolnej akademii, całusy i
przytulanki z chłopakami w ostatnim rzędzie kina. Nawet służbowe niby-prezenty
wywoływały uśmiech i przyjmowane były z zadowoleniem. Wyśmiewane rajstopy z paczuszką
kawy też.
Ech, wszystko było
lepsze od tego co serwuje się nam ostatnio z okazji Dnia Kobiet. W mediach damskie tematy
łączone najchętniej ze zdjęciem fotela ginekologicznego oraz statystyką
zachorowań na raka piersi. Zamiast kwiatów i prezentów - zaproszenia na
mammografię. Współczesne feministki nie protestują. Pewnie takie subtelności to
staromodny przeżytek.
A może w tym roku będzie inaczej?