-
Przepraszam, która godzina? Zapytał mały chłopczyk.
Dlaczego
zdziwiło mnie to banalne zdarzenie? Zastanawiam się wykonując odruchowo gest odsunięcia rękawa aby spojrzeć
na zegarek. Gest bezsensowny gdyż zegarka nie założyłam. To się nazywa odruch
bezwarunkowy zakorzeniony w latach świetności zegarków. Zapytanie o aktualny
czas było tak powszechne, że aż denerwujące. Powstała rymowanka:
- Która godzina? W pół do komina, komin otwarty, jest wpół do czwartej.
Rymowankę
wymyśliły dzieci. To one najczęściej bywały „pytaczami”. Podrostki zaopatrzone
w klucz od mieszkania dyndający na szyi, niecierpliwie oczekujące powrotu
rodziców z pracy. Posiadanie zegarka nobilitowało i kwalifikowało posiadaczy do
„starszyzny”. Zegarek był pierwszym, poważnym i dość kosztownym elementem wyposażenia
dziecka i z tego powodu bardzo stosownym prezentem komunijnym.
Większe,
ścienne lub stojące zegary chętnie darowano nowożeńcom, aby odmierzały szczęśliwy czas
nowej rodziny. Takie zegary często służyły kilku następnym pokoleniom. Tak, jak
ten poczciwy staruszek prezentowany na zdjęciu.
Foto własne Bet |
Dlaczego
teraz rzadko pyta się przechodnia o godzinę? Mniej interesujemy się czasem,
który z założenia biegnie co raz szybciej? A może winne są kieszonkowe telefony
i tablety ze swoją ogromną bazą danych oraz wszechobecne, uliczne zegary
elektroniczne?
A zegarmistrz?
Powoli powiększa zbiór zacnych zawodów zapomnianych? Współczesne zegarki traktowane jak biżuteria lub wręcz lokata
kapitału, doskonałe okazy techniki, z wieczystą gwarancją będą wymagały opieki mistrzów
- zegarmistrzów?