czwartek, 24 czerwca 2021

Rodzinne wakacje z Przewodnikiem

 My, miejska rodzina, na wakacje jechaliśmy na wieś gdzie byliśmy letnikami w wynajętych „u gospodarza” pokojach. A oto nasz wakacyjny przewodnik! 

 

   Przewodnik nasz był bardzo zgrabny, szczupły i poręczny. Mieścił się w damskim koszyku i chłopięcym chlebaczku. Ale i tak, najczęściej noszony w ręku bo potrzebny co i rusz. Ach, tu kwiatek, a tam krzaczek i znowu jakaś nieznana roślinka! Bach! Siadamy więc w trawie i do roboty!


            Z przewodnikiem współpracował mój idol dziecięcych lat – starszy brat. Ja starałam się towarzyszyć, ale byłam często niecierpliwie odganiana jak brzęcząca mucha bo: ”Jesteś za mała i niewiele jeszcze wiesz o roślinach”. Cóż, w takim razie trzeba było zająć się zaplataniem  wianka z łąkowych kwiatków zerkając jednak z ukosa na postępujący w rękach brata rozbiór anatomiczny rośliny. Cóż, badanie wymagało liczenia i wyrywania płatków, działek kielicha, zaglądania do słupków i pręcików, ustalenie kształtu kielicha, listków i przylistków… I wielu jeszcze innych szczegółów. Przy drobnych okazach niełatwe zadanie.

        Poznawanie nazw gatunków napotykanych na polach i przydrożach roślin było dla nas zajęciem pasjonującym. Była to nieomal detektywistyczna robota wymagająca cierpliwości i sporej wiedzy botanicznej. Krok po kroczku, Przewodnik prowadził przez kolejne stopnie w roślinnej klasyfikacji aż… Ukazywał się obrazek badanego okazu opatrzony nazwą botaniczną, zwyczajową i naturalnie „po łacinie” też. Wystarczyło porównać obrazek z badaną roślinką i gotowe. 


       Oznaczanie gatunków roślin wciągnęło całą rodzinę. Wszyscy chętnie wyszukiwaliśmy na trasie spaceru materiały do pracy dla naszego botanicznego detektywa. Kibicowaliśmy wiernie i po pewnym czasie poznawaliśmy „na wyrywki” większość polnych kwiatków. Nawyk nazywania poszczególnych gatunków stał się wakacyjną obsesją a we mnie utkwił na długie lata i wpłynął znacząco na wybór kierunku kształcenia. Gdy już nie byłam „za mała” i poznałam tajniki botaniki kontynuowałam pasję brata, ale już niestety bez większego dopingu ze strony rodziny. Och, taki los.

Z upływem lat wraz z koniecznością wypełniania różnych życiowych i zawodowych obowiązków wiedza botaniczna uleciała jak „sen jakiś złoty” ale z Przewodnikiem się nie rozstałam. Zajmuje zacne miejsce na półce z ulubionymi książkami i przypomina o szczęśliwych dziecięcych latach na rodzinnych wakacjach.

Hi, hi, hi... Przypomina też o utraconych umiejętnościach i "ulecianej" wiedzy.

 







 

       

sobota, 12 czerwca 2021

Kto mi zabrał piłkę?

        Wczoraj, ładnym i skromnym widowiskiem rozpoczął się turniej piłki nożnej Euro 2020. To cóż, że mamy w czerwiec roku 2021? Radość z piłkarskiego święta powinna być wielka, nawet jeszcze większa z powodu opóźnienia. Ale… Jest jakoś dziwnie inaczej.       

    Sięgam do archiwum blogowego i oto co tam znalazłam...        Wielkie otwarcie  Turnieju EURO 2012

    Halo,halo! To ja, Wasz sprawozdawca! Wychodzę z mojej czerwonej jarzębiny, aby lepiej widzieć i słyszeć.

     Zazdroszczę moim kolegom, sprawozdawcom TVP, ich studia położonego na dachu Fabryki Czekolady! Cóż to za wspaniały pomysł! Widok najpiękniejszy z możliwych na Stadion Narodowy. Cudowny widok w oparach czekolady emitujących chmurę hormonów szczęścia…

Opisywana w tej notce chwila otwarcia turnieju była poprzedzona tygodniami przygotowań, radosnego budowania stadionów jakie do tej pory widywaliśmy jedynie w innych krajach. Ach, ileż dyskusji wokół najpiękniejszego Stadionu Narodowego w Stolicy… Ileż kontrowersji, krytykowania, zmieszanych z poczuciem dumy i ważności bycia krajem dorastającym standardami do wytęsknionej Europy. Wszak byliśmy stosunkowo nowi w tym towarzystwie i staraliśmy się dogonić partnerów bardziej europejskich.

        Było radośnie! Atmosfera sportowego święta opętała pokaźną część społeczeństwa. Byliśmy uśmiechnięci i zadowoleni z uczestnictwa, z wielkiej próby sprawności organizacyjnych, z honoru bycia gospodarzem. Nawet ja paradowałam po mieście w okolicznościowej koszulce wizytując przygotowane z rozmachem miejskie strefy kibica. Nawet narodowy wieszcz stał się na ten czas kibicem! No cóż… Sportowo nie zabłysnęliśmy ale radości i entuzjazmu tamtego roku żal.


        Obecnie mamy lepiej wyszkolonych piłkarzy z najpiękniejszymi żonami, najlepszego piłkarza świata za kapitana, europejskiej klasy zaplecze, stadiony, gadżety, miliony pieniędzy wysiewane wraz z murawą. Mamy, według słów Prezesa Bońka świetnego „top selekcjonera”. I tylko tej atmosfery brak… Media unikają tematu, działacze sportowi na czele z Prezesem PZPN skromnie przebąkują o „wyjściu z grupy” nie okazując wiary w sukces. „Top selekcjoner” medialnie milczy delegując na konferencje prasowe kolejnych „top piłkarzy”. Gazety chętnie prezentują urodę zawodników opatrując zdjęcia kąśliwym komentarzem: „Panowie, zagrajcie tak ładnie jak wyglądacie”. Hmmm… Dawniej mówiono w takim przypadku: ”Przerost formy nad treścią”.

        Co się z nami stało? Gdzie biało-czerwone szaleństwo? Czyżby wstawanie z kolan aż tak bardzo zaszkodziło?  I w ogóle „o co chodzi”?

        Jeśli ktoś z Państwa zechce powrócić do atmosfery z 2012 roku polecam notki:

Sport łagodzi obyczaje

- Nie ma wojny polsko-ruskiej

Bój to jest nasz ostatni?

- Dzień po 

 

dopisek 20.16 dzisiaj:

Wykrakałam pisząc, że jest "dziwnie inaczej"... Wprawdzie tekst dotyczył atmosfery panującej w Polsce i nie przypuszczałam, że może dojść do dramatu na boisku. Na szczęście Christian Eriksen wrócił do życia... Niech będzie dobrze, proszę, proszę, proszę...