foto Wikipedia |
- Co
ugotować na obiad, na co macie ochotę?
- Indyka pieczonego… Odpowiadaliśmy z przekąsem,
rozmarzeniem oraz pełną świadomością braku możliwości spełnienia owego
życzenia. Indyk był bowiem dobrem luksusowym, niedostępnym dla społeczeństwa w
zwykłym, poza świątecznym czasie. Nawet nie wiem skąd u nas te indycze
tęsknoty. To był jakiś mit, synonim rzeczy nieosiągalnej. Hi, hi, hi… A może podświadoma
tęsknota za kulturą Wielkiego Brata wtedy raczej zakazaną?
Wytęsknionego
dawniej indyka dziś mijam obojętnie. Nie robią wrażenia całe stosy dowolnych
elementów wielkiego ptaka, dostępne codziennie i traktowane jako mało
kłopotliwe do przyrządzenia danie obiadowe. Mięso indycze obecnie czasem nawet pogardzane
bo suche z natury, ale przecież dietetycznie zalecane!
Może
jednak te dawniejsze indycze tęsknoty były domeną mieszczuchów podczas gdy ludność wiejska smakowała indyka częściej? No
bo skąd w takim razie bardzo popularne powiedzenie: myślał
indyk o niedzieli, a w sobotę łeb ucięli. Można przypuszczać, że wiejskim
obyczajem był sobotni ubój indyków z przeznaczeniem na niedzielny obiad.
Wieśniacy delektowali się pieczonym indykiem podczas gdy miastowym wystarczał
kurzy rosół? Jeśli tak było, to zapewne w czasach zanim obowiązywał sojusz
robotniczo – chłopski.
Motyw
indyka obecny był także w innych, poza kulinarnych dziedzinach naszego
młodzieńczego życia. Utrapieniem dzieci i nastolatków w dawnych czasach były
piegi na twarzy. Bywało to przyczyną nadania przykrego przezwiska „indycze jajo” co z kolei skutkowało
budowaniem kompleksów, zaniżonej samooceny. Ileż dziecięcych łez popłynęło z
tego powodu! Cierpiały dotkliwie zwłaszcza dorastające panienki zasypujące
dział poradnikowy Filipinki pytaniami: co
robić, aby piegi znikły? Nie
pomagały zapewnienia, że piegi dodają uroku. A swoją drogą, bardzo dawno nie
spotkałam piegowatej dziecięcej buzi. Czyżby to zjawisko jakimś cudem znikło?
Nie mamy już piegusów?
Ślady
ważnej, bardzo pozytywnej, pozycji indyka widać także w obrzędowości
peerelowskiego harcerstwa. Bardzo popularne i ochoczo wykrzykiwane było
zawołanie:
- Jak było? Kaczo, byczo i indyczo! Z
naciskiem siły głosu na „indyczo”! W znaczeniu, że bardzo fajnie,
fantastycznie!
Pamiętam
też krążącą wśród znajomych historię o indyku, który przebudził się z
przedśmiertelnego letargu w spiżarni dwóch uroczych starszych pań. Indyk ten
jakimś cudem przeżył zabieg pozbawiania piór, pozostawiony w celu „skruszenia”
niespodziewanie ożył i powitał świąteczny poranek spacerując po spiżarni. Wzbudził
tym podziw graniczący z rozczuleniem i wzruszone do łez niedoszłe konsumentki
na zawsze darowały mu życie oraz wydziergały na drutach sweterek dla ochrony
przed zimnem. Podobno dożył wieku sędziwego…
Niechaj
zatem Amerykanie zjadają swoje indyki zgodnie z tradycją nieświadomi polskiej
przestrogi, że „myślał indyk o niedzieli…”