niedziela, 22 listopada 2020

Odkurzane pamiątki i symbole - część pierwsza

   W poszukiwaniu utraconego przez wirusową rzeczywistość świątecznego nastroju, postanowiłam zastosować terapię zajęciową. Przedświąteczne, blogowe porządki będą chyba na miejscu? Przyda się wirtualne odkurzanie  zgromadzonych  na tym blogu pamiątek i symboli minionych dni.

         Na początek wspinam się do wysoko zawieszonej, kuchennej półki, na której pyszni się samowar. Stoi tam dumnie jak domowy pomnik handlowych relacji z najbardziej bratnim krajem – Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Okaz pochodzi prawdopodobnie z podróży Pociągiem Przyjaźni kursującym dla zacieśniania więzi między narodami. Nie, nie! To nie ja podróżowałam w handlowej przyjaźni!  Z powodu braku kupieckiego drygu skorzystałam jedynie z możliwości odkupienia przedmiotu od bardziej przedsiębiorczych osób. Samowary były modne. Służyły niekoniecznie do serwowania herbaty, ale do dekoracji jak najbardziej. Ten, prezentowany tu okaz jest w stanie dziewiczym! Nigdy nie zagotował herbaty choć wyposażony jest w calutki niezbędny osprzęt: kabel z płaską wtyczką, czajniczek i wszelkie zaworki. Tak sobie myślę, że moda na samowary korespondowała z popularnością muzycznych przebojów ówczesnych idoli:

 - Czesław Niemen i jego „Włóczęga”

- Niebiesko-Czarni - „Kałakolczyk” *

- Halina Kunicka – „To były piękne dni” *

- chętnie wykonywane i słuchane ballady Bułata Okudżawy

Mieliśmy kochać Związek Radziecki?  Więc polubiliśmy elementy jego kultury  i to akurat wyszło nam na dobre.


 Ostatecznie do klimatu samowarowego można by zaliczyć także „Kulig” Skaldów :) Po szalonej szarży na śniegu wszak dobrze znaleźć się w cieple syczącego parą samowara?

 A może filiżanka kawy?


 Obok samowara stoi przecież starodawny, skromniutki ekspresik do kawy. To pamiątka z wakacji nad Balatonem. Ach, produkt nieomal luksusowy zważywszy, że w Polsce powszechnym sposobem parzenia kawy było proste zalewanie zmielonych ziarenek wrzątkiem. Wystarczyło potem zamieszać płyn łyżeczką i cieszyć się powstającą na powierzchni kawową pianką :). Węgierski ekspresik wytwarzał aromatyczny napar pozostawiając fusy w swoim wnętrzu, a więc była to miła odmiana i powód do dumy jego właściciela. Pewną niedogodnością tego urządzenia była konieczność posiadania kabelka z płaską wtyczką typową dla starych modeli żelazek. Taki kabel należało mieć bo zakup nowego bywał dość trudny. Kłopotów z kabelkiem doświadczyłam osobiście co opisane zostało w notce Jesienna kawa z refleksją . W tekście tym prezentowany jest kolejny, godny odkurzenia przedmiot – młynek do kawy.


          Skoro już serwuję kawę to przypomnę kolejny, bardzo niegdyś pożądany element stołowej zastawy czyli termos o kształcie dzbanka. Bardzo dobrze i praktycznie prezentował się na stole podczas podwieczorku. Dziś zajmuje znaczne miejsce na półce z pamiątkami i jest okresowo czyszczony do błysku. To się mu po prostu należy!


 Ufff… Zmęczyło mnie to wirtualne odkurzanie więc do pamiątek zgromadzonych w pokojowej meblościance ( Tak, tak! Mam meblościankę i wcale się jej nie wstydzę) przejdę w następnej notce.

 

*Those Were the Days – piosenka przypisywana Gene'owi Raskinowi, który napisał angielski tekst do rosyjskiej pieśni Доро  длинною („Dorogoj dlinnoju”), skomponowanej przez Borisa Fomina (1900–1948) do słów poety Konstantina Podrevskiego.

 *Autor: Czesław Niemen

Wykonanie oryginalne: Wojciech Korda & Ada Rusowicz

 Albumy, na których znalazł się utwór: Biały Kruk czarnego Krążka, Gwiazdy mocnego uderzenia-Czesław Niemen, Niedziela będzie dla nas (Niebiesko-Czarni)

 



 

 

         

wtorek, 3 listopada 2020

Sąsiedzi

        „Wiedzą sąsiedzi wiedzą jak kto siedzi…” Czasem to irytujące ale moim zdaniem taka wiedza bywa bardzo pomocna. Skąd ten temat? Ano zdarzyło się niedawno…

        Ding - dong! Śpiewa dzwonek u drzwi. Otwieram nawet nie zajrzawszy w wizjer bo jakoś nie mogę wyzbyć się poczucia ufności.

- Cześć, masz może kurkumę? Gotuję zupę z zielonej fasolki i potrzebna mi ta przyprawa, której nie mam :) Pyta sąsiadka zamieszkała piętro niżej bo wie, że dużo i chętnie gotuję.

- Mam, mam! Odpowiadam radośnie z chęcią ofiarowując nienaruszone jeszcze opakowanie aromatycznego proszku.

        Dlaczego tak mnie ten incydent ucieszył? Bo to pierwsza od niepamiętnych czasów prośba o pożyczenie niezbędnego w danej chwili drobiazgu. Och, jak dawno nikt nie przyszedł w potrzebie odrobiny soli, jednej cebuli czy szklanki cukru… Dlaczego, tak powszechny dawniej zwyczaj uzupełniania braków zanikł? Staliśmy się bardziej zapobiegliwi, sprawniejsi w domowej logistyce czy mniej chętni sąsiedzkim kontaktom? A może dobrze działający handel i sieć usług wyeliminował z konkurencji instytucję poczciwego Sąsiada?

        Przypominam sobie najczęściej pożyczane produkty. Dominuje chyba sól chętnie i powszechnie dawniej używana lecz w niewielkich dawkach więc rzadko kupowana ujawniała swój deficyt nagle! Ha, pomoc sąsiedzka wtedy niezbędna.

        Puste domowe cukiernice mogły świadczyć o roztargnieniu gospodyni, ale także o wyraźnym braku produktu w handlu. Wtedy prośba o pożyczkę była ryzykowna, a nawet niestosowna. Żartowano wtedy: „Gość w dom – cukier do szafy”!

        Często brakowało zapałek, octu, odpowiedniej wielkości garnka oraz… Pieniędzy! Pożyczanie drobnych sum „do pierwszego” bywało dość częste. Najbardziej oryginalną sąsiedzką pożyczką była u nas waga kuchenna stosowana do ważenia… niemowląt!

waga do zadań specjalnych:)

         Życzliwy sąsiad użyczał dostępu do telefonu lub telewizora. Czasem miejsca w lodówce oraz krzeseł na większe domowe imprezy. Dzwonek u drzwi nie śpiewał tylko ryczał: Drrrr… O ile w ogóle był używany. Często nie zawracano sobie głowy zamykaniem drzwi do mieszkań. Wystarczyło lekko zapukać i nacisnąć klamkę.

Z biegiem lat, z biegiem zmian obyczajowych i rozwojem sieci handlu oraz usług współpraca sąsiedzka oraz znajomości „drzwi w drzwi” stopniowo zanikły. Podobnie jak wizytówki z nazwiskami lokatorów na tych drzwiach.

        Cóż, ja swoją kurkumę już odzyskałam, a wraz z nią nadzieję na powrót sąsiedzkich relacji, które w moim sąsiedztwie ostatnio mają się nieźle. A no tak się ostatnio złożyło. Ktoś robi długotrwały i uciążliwy remont więc wyrozumiałość lokatorów jest konieczna. Zamiast narzekać na hałasy oraz kurz – sekundujemy. Ktoś poważnie zachorował i niezbędna była fizyczna pomoc silnych młodych rąk oraz psychiczne wsparcie i fachowa pomoc pielęgniarska.

Ding - dong! Śpiewa dzwonek .

- Jak tam? Chętnie będę towarzyszyć jeśli potrzebujesz pobyć z kimś w trudnym czasie. Przyjdź jeśli chcesz, to tylko krok do sąsiednich drzwi.

Ding - dong! Śpiewa dzwonek.

- Mogę posiedzieć z chorą jeśli masz potrzebę wyjść. Daj znak kiedy.

Ding - dong! Śpiewa dzwonek.

- Jesteś w domu? Odbierz, proszę, paczkę moją od kuriera bo nie zdążę wrócić na czas.

Stuku, puku, stuk! Odgłos obcasów na kamiennych schodach zwiastuje spotkanie z sąsiadką.

- Dzień dobry:) Przy okazji zapytam co słychać u pani P bo jej dawno nie widziałam… Nie chora?

- Wszystko w porządku u pani P. Niedawno przesuwałam jej lodówkę i pomogłam odzyskać klucz od altany śmietnikowej. Jest zdrowa, ale zbyt  leniwa aby wyjść z domu:)

        Mam dobrych i miłych sąsiadów więc chętnie hoduję dla wszystkich pelargonie, ustawiam je na wspólnych parapetach oraz pielęgnuję korytarzową zieleń. I zastanawiam się:   Czy to trudne czasy zbliżają ludzi czy płynąca z wyżyn władzy złość i wrogość wyzwoliła potrzebę człowieczych kontaktów?

Melduję, że w ramach odradzającego się poczucia społecznej wspólnoty zakupiłam solidarnościowe chryzantemy celem wsparcia bazarowego handlu! Takiego bukietu nie miałam w domu od wielu lat i chyba będzie to moja nowa tradycja na Zaduszny Dzień. Tak!