czwartek, 20 października 2016

Pogadajmy o "Filipince"



Dziewczyny i chłopaki z peerelu! Ale niespodzianka! Usiądźcie wygodnie, przygotujcie gar herbaty, załóżcie okulary bo oto dziś wystąpi u nas prezentując swój tekst  gość  niezwykły. Taaaa daamm! 

Pani Anna Mazurkiewicz – wieloletnia Pani Redaktor, autorka siedmiu książek  oraz  Redaktor Naczelna "Filipinki" w tekście autorskim: 


Foto ze zbiorów własnych A.Mazurkiewicz
„Filipinka” forever

Taki napis wydrukowała redakcja „Filipinki” na T-shirtach rozdawanych czytelniczkom mniej więcej pietnaście lat temu… „Filipinka” w przyszłym roku skończyłaby 60 lat.  Przepracowałam w niej 20 lat, od 1978 do 1998 roku, zaczynając od stanowiska stażystki, na fotelu redaktor naczelnej skończywszy. Zawsze zresztą mówiłam, że nie pracowałam, ale uprawiałam hobby w redakcji, o której marzyłam od dzieciństwa. Gdy miałam 11 lat podczytywałam mojej siostrze „Filipinkę”  uważając zresztą, że czytanie F. jest bardzo nobilitujące. I tak zresztą uważałam współredagując czy potem redagując to pismo przez 20 lat. Wtedy podjęłam stanowczą decyzję, że będę redaktorką „Filipinki” –  tak się stało, bo byłam wyjątkowo konsekwentna. Gdy trafiłam do „Filipinki” jej popularność była oszałamiająca. W całej Polsce było kilka kawiarni Filipinka, jej imieniem nazwano tort i ciastka, masło i cukierki. To był fenomen na skalę całego bloku wschodniego – jedyne w socjalizmie pismo dla dziewczyn, w dodatku nie podlegające żadnej młodzieżowej organizacji. Może warto przypomnieć to kultowe wtedy pismo, które wychowało kilka pokoleń prawie feministek?


 „Filipinka” powstała na oddolne życzenie publiczności. Redakcja „Kobiety i Życia” otrzymała list od czytelniczek: „Kochana Kobieto! Twoje pismo zdobywamy z wielkim trudem i przeważnie okazyjnie, przy pomocy protekcji i znajomości. Ale... pismo to nadaje się bardziej dla naszych kochanych mamuś, ciotek i w ogóle kobiet od 20 lat wzwyż. A dla nas, 16-latek nie ma odpowiedniego pisma, które byłoby wyłącznie dla młodych dziewcząt. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że od razu nie można tego przeprowadzić. Ale może za parę miesięcy będziemy miały swoje pismo? A nazwa? Może urządzimy konkurs na najlepszą nazwę. My stajemy pierwsze i proponujemy nazwę Magdalenka. Prosimy, żeby to pisemko było redagowane przez starszą doświadczoną panią. Mirka, Iwona, Krystyna, Zosia, Jola, Ziuta i Hanka z Poznania.” Dziś już nie mam pewności, czy taki list przyszedł naprawdę, czy wymyśliła go któraś z redaktorek „Kobiety”.
Na konkurs przyszło ponad tysiąc listów z propozycjami tytułu – „Świat dziewcząt”, „Dziewczeta”, „Podlotek”, „My dziewczęta”, „Dziewczęta i Życie.” Redakcja wybrała „imię dziewczęce, trochę nieoczekiwane, rzadko spotykane, nieco żartobliwe i wdzięczne – Filipinka.”  Autorką propozycji była niejaka Lusia Zawadzka z Warszawy, która w nagrodę otrzymała kupon materiału na suknię. Gdy trafiłam do F. usłyszałam natomiast wersję bardzo patriotyczną – filipinka to był powstańczy granat, którego nazwa wciąż tkwiła w zbiorowej świadomości.
Dopiero jakiś czas później do redakcji trafiły dziewczyny ze Szczecina, które napisały list z prośbą o użyczenie nazwy Filipinka powstającemu zespołowi. I tak pojawiły się  śpiewające Filipinki…
Pierwszy numer „Filipinki” ukazał się 15 maja 1957 r. Dwutygodnik wydawany przez Krajowe Wydawnictwo Czasopism RSW Prasa-Książka-Ruch funkcjonował jako młodsza siostra „Kobiety i Życia”. Obie redakcje aż do lat 80. były swego rodzaju unią personalną – redaktor naczelna „Kobiety” była jednocześnie naczelną „Filipinki”. Nakład F. rósł zgodnie z tym, ile papieru z rozdzielnika RSW decydowano się na nią przeznaczyć, w każdym razie w latach 70. gdy zaczęłam prace w redakcji osiągnął 300 tys.

Fenomen Filipinki

Na czym polegał fenomen Filipinki? Powstawały na jej temat prace magisterskie i  licencjackie. Autorka jednej z nich, Anna Piwowarska, założyła na internetowym portalu GoldenLine forum dyskusyjne poświęcone „Filipince”. Pojawiły się tematy do dyskusji i nagle z rozrzewnieniem przeczytałam tytuł jednego z nich: „Moja pierwsza »Filipinka«”. Nasze dawne czytelniczki wspominały, pamiętając tak samo jak ja dawno, dawno temu, ten „pierwszy raz” z „Filipinką”. Dla nich „Filipinka” była pismem, które ukształtowało je na całe życie:
Ja mam pytanie, które od dawna frapuje mnie i moją przyjaciołkę Anię, która zresztą założyla to forum, mianowicie: co takiego „wisiało” między stronami „Filipinki”, że z nas i ze zdecydowanej większości czytelniczek, powyrastały jak nie feministki, to aktywistki i kobiety nieszablonowe wszelkiej maści? Z Anią już od dawna o tym dywagujemy, że jakoś z „mlekiem Filipinki” wypiłyśmy bycie „pod prąd”... Kurczę, „Filipinka”, czyli Pani i inne osoby pracujące w redakcji, nas wychowaliście...I to jest powiedziane bez najmniejszej przesady. „Filipinka” miała wpływ na nasz, szeroko pojety, styl: od pisania, po lektury, przez ubieranie sie. Tym sie na poważnie powinna zająć socjologia:)
Elżbieta Jawoszek

Witajcie. Zacznę trochę sentymentalnie: Dawno, dawno temu (bo jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia) żyła sobie pewna dziewczyna, która bardzo lubiła czytać. Pamiętała, że jeszcze będąc w podstawówce czytała „Bravo Girl!”, „Bravo”, „Dziewczynę”. Gdyby jednak wtedy ktoś zapytał ją, jakie jest jej ulubione pismo, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Wszystko, co czytały jej koleżanki, a i ona sama nieraz kupowała, było jakieś sztuczne i inne niż świat, w którym żyła. Ubrania, które widywała w tych pismach nie przystawały do tego, co nosiła ona i jej rówieśniczki. Nie znała też ani jednej osoby, która zastanawiałaby się, mając 13 czy 14 lat, czy iść do łóżka ze swoim chłopakiem. Jej koledzy z klasy siedzieli w osobnym rzędzie pod oknem i dyskutowali o samochodach, ciężko było ich namówić do tańczenia na klasowych dyskotekach. Nawet nie wyobrażała sobie, jak mogłaby się całować z którymś z nich. Wątpliwości narastały w niej coraz częściej, w miarę jak dostrzegała, jak bardzo świat jej rówieśników różni się od świata, który pokazywały młodzieżowe gazety.
Któregoś dnia już na początku liceum zobaczyła w kiosku czasopismo, które nie miało obco brzmiącego tytułu, tylko jakieś niespotykane polskie imię, „Filipinka”. Na jego okładce była zwykła nastolatka. Nie miało fotostory, od którego zwykle zaczynała lekturę, a moda zajmowała tylko trzy strony, na dodatek były to ubrania, które sama nosiła i mogła kupić. Zamiast plotek o sławnych ludziach, drukowano teatralne recenzje nadesłane przez czytelniczki. I jeszcze te teksty, w spisie treści nazywane felietonami, z dziwnymi tytułami „Potyczki z językiem”, „Towary mieszane”, „Cześć Poeci i Poetki”, „Puchowa kołdra”, „Akademia Dobrych Obyczajów”. Zamiast odpowiedzi na listy trzynastolatek, drukowano wywiad z seksuologiem, a na koniec fragment powieści w odcinkach.
Kiedy następnym razem wzięła do ręki "Filipinkę", znalazła reportaż o nastolatce z Sarajewa, jej znajomych, i życiu w czasie wojny, w ostrzeliwanym przez snajperów mieście. Od tego czasu na pytania rodziny o to, co chce robić w życiu, odpowiadała, że chce zostać dziennikarką i pisać reportaże, podobne do tych, które drukuje „Filipinka”. Miała już swoją gazetę, co dwa tygodnie dowiadywała się czegoś ciekawego, co wyzwalało w niej nowe pomysły. Chodziła do kina na ambitne filmy, o których czytała w swojej gazecie, czytała coraz więcej książek, zaczęła chodzić do teatru. Koleżanki pożyczały od niej „Filipinkę” i same stawały się jej wielbicielkami.
Jakież było jej zdziwienie, gdy pewnego dnia zamiast kolejnego numeru „Filipinki” ujrzała w swojej skrzynce na listy, magazyn, który wyglądał jak „Twój Styl” a teksty przypominały jej te, które jeszcze w podstawówce czytała w „Dziewczynie”. Poczuła się oszukana. W artykule wstępnym nowa redaktor naczelna w sposób dość infantylny opowiadała o planach Pana Prezesa WPTS, który kupił pismo, ani słowem nie wyjaśniając tego, co stało się z dawną naczelną oraz tymi dziennikarzami, których nazwisk nie było w nowej stopce redakcyjnej. Była pewna, że nowa redakcja zostanie zasypana listami od oburzonych czytelniczek. Jednak listy te nigdy nie zostały wydrukowane. Kiedy skończyła się prenumerata, straciła kontakt z „Filipinką”. Nie miała już ochoty cofać się umysłowo do podstawówki. W klasie maturalnej czytała „Cogito”, potem przerzuciła się na „Politykę”, „Wysokie Obcasy”, „Duży Format”. Ale tylko o starej „Filipince” może powiedzieć, że była jej gazetą.
Anna Piwowarska  
Witam, też czytałam starą „Filipinkę”, pochłaniałam ją jednym tchem, na bok szła wtedy praca domowa z biologii, nic na świecie nie było ważniejsze od przeczytania „Filipinki”.
Elżbieta Zapała, doktorant, Instytut Fizyki UŚ

Zaskakujące jest to, że z pokolenia czytelniczek „Filipinki” wyrosły wszystkie moje przyjaciółki, koleżanki feministki, aktywistki i dziewczyny, które podziwiam:) Sterta starych „Filipinek” (nie mylić z nowymi) pysznie się piętrzy koło mojego łóżka. Zamarzyło mi się spotkanie Filipinek, odnalezienie starej redakcji.. Ania, dzięki Ci kobieto za to forum! Filipinki zgłaszajcie się!!
Agata Jawoszek, języki południowosłowiańskie

Witam Was! Jak miło, że powstało to forum :) Stara „Filipinka”... ech, jaka była świetna! Było co poczytać, nad czym się zastanowić, z czego pośmiać. Było tam wszystko, czego dorastająca dziewczyna mogłaby szukać w swojej ukochanej gazecie. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym któregoś dnia, kiedy nowy numer „Filipinki” trafi do kiosku, nie kupić go. Siadałam z koleżankami na przerwie i każda z nas czytała swój egzemplarz „Filipinki”. Miałyśmy później o czym rozmawiać. A w domu jeszcze raz do niego wracałam, dokładnie, strona po stronie przeglądałam i czytałam, czego jeszcze nie zdążyłam przeczytać w szkole. Życie z „Filipinką” było takie proste i sympatyczne. Niesamowite, że ktoś najpierw zmienił styl tej gazety, a później po prostu ją zlikwidował. „Filipinka” była inna niż wszystkie gazety. O wiele lepsza! Pozdrawiam wszystkie Czytelniczki F. :)
Sylwia Kozak-Śmiech, korektorka/redaktorka



Kultowa F.

Co w takim razie było w tej „Filipince”, że wywarła taki wpływ na nasze czytelniczki?
F. była zawsze dziwnym pismem. Niezrzeszona, apolityczna, bez nakazów i zakazów, po prostu fenomen bloku wschodniego. Swoje felietony drukowali tu: Małgorzata Musierowicz i Krystyna Siesicka, Jerzy Waldorff i Lucjan Kydryński, do każdego numeru w latach 70. swoją Gabrychę, dziewczynę z brodą, komentującą rzeczywistość rysował Jerzy Duda-Gracz. W sprawie każdego ważnego tematu sięgano po ekspertów. Rozmowy o seksie redakcja prowadziła z dr. Zbigniewem Lwem-Starowiczem i Wiesławem Sokolukiem. Przez kilkanaście lat o muzyce pisał Marek Niedźwiecki, co roku w ostatnim, świątecznym numerze przyznając swoje muzyczne nagrody – Niedźwiedzie. Filmy (i to jakie!) polecała Bożena Umińska. Danuta Wawiłow uczyła, jak pisać wiersze, hodując młodych autorów w rubryce „Cześć poeci i poetki”. Stała też na czele jury, przyznającego nagrody w konkursach literackich. A na galach konkursowych nagrodzone prace czytał np. Piotr Adamczyk, młody, świetnie zapowiadający się aktor. Rubrykę „Akademia Dobrych Obyczajów”, prowadził znany aktor, Janusz Zakrzeński. Kiedy w 1992 r. redakcja postanowiła wyprodukowac spot reklamowy, reżyserował go Krzysztof Krauze. To chyba pierwsza odpowiedź na pytanie, skąd brał się fenomen tego pisma: zawsze sięgano do autorytetów w swojej dziedzinie.
„Filipinka” zawsze zakładała, że jej czytelniczka jest mądrą dziewczyną, żądną nie seksu, ale wiedzy, dużo czytającą, chodzącą do teatru i do kina na ambitne filmy, marzącą o studiach, piszącą wiersze i opowiadania. Konkursy „Filipinki” wymagały od czytelniczek autentycznej wiedzy, te, które wygrywały, mogły być z siebie autentycznie dumne.
Wystarczy popatrzeć, jakie książki proponowała „Filipinka” swoim czytelniczkom w 1997 r.: Szrapnel Williama Whartona, Uciekinierka Evelyn Lau, Przepowiednia Dżokera Josteina Gardera, Opowieści ostatnie Karen Blixen, Literaturę polską w latach 1986 – 1995 Stanisława Burkota, Drogą ciszy i spokoju George’a Marshalla, Ja, Fellini Charlotte Chandler – to tylko między styczniem a marcem. Tu nie ma taryfy ulgowej, czytelniczki „Filipinki” naprawdę czytają dobre i wartościowe książki.
Czy jakakolwiek inna gazeta mogła otrzymać taki list od dociekliwej czytelniczki? „W F. 10 zamieściliście prace literackie uhonorowane Nagrodą Literacką. Z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam opowiadanie, (…) którego akcja rozgrywa się w Tatrach – okolice Roztoki i Doliny Pieciu Stawów. Mam uwagi dotyczące zilustrowania tekstu. Otóż rysunek górski – góra z niebotyczną granią odbijająca się w toni jeziora to nie jest żaden szczyt tarzański. Zamieściliście reprodukcję odwróconego Matterhornu …”
Było to po prostu pismo niszowe, stawiające sobie zadanie towarzyszenia dziewczynom w momencie trudnych życiowych przełomów – wyboru studiów, określenia swojej drogi, swojego miejsca w życiu, w rodzinie, pierwszych wyborów damsko-męskich także. Filipinka mówiła dzieczynom: jesteś ważna, dla nas najważniejsza. I chociaż patrząc z tamtej perspektywy, mówienie o feministycznych ideałach byłoby nieporozumieniem i anachronizmem, to tak naprawdę uczyła dziewczyny jak być mądrą, samodzielną kobietą, a nie gęsią.
Ważna była też więź między czytelniczkami. F. dostawała setki listów tygodniowo. Dział listów do końca lat 80. zatrudniał pięć osób, w tym psychologa na etacie, co było wtedy fenomenem redakcyjnym. Odpisywano na każdy list, jeżdżono „w teren”, kiedy trzeba było pomagać czytelniczkom. Dopiero wydawnictwo B.B.&P uznało, że odpisywanie na listy to strata czasu i pieniędzy, a każda czytelniczka powinna być zmuszona do kupowania pisma, choćby po to, by sprawdzić, czy na łamach wydrukowano odpowiedź na jej list.

O czym pisała „Filipinka”?
Lata 50.
Lektury: „Witaj smutku” Francoise Sagan. F. doradza ostrożnie, odpowiadając na list czytelniczki: „Przeciwstawiasz Trędowatą powieści Fracoise Sagan, nazywając tę ksiązkę szmirą i przypisując jej demoralizację młodzieży.My również nie zalecamy Saganki. Ale pod względem literackim nie jest ona pozbawiona wartości; stanowi pewien dokument epoki.Rozsądna, dojrzała dziewczyna na pewno może bez szkody przeczytać Sagankę”.
Nagrodę Literacką 1957 roku otrzymuje Marek Hłasko, „dwudziestopięcioletni chłopiec w sportowym kombinezonie, z kolorową chustką na szyi, autor tomiku ‘Pierwszy krok w chmurach’”, pisze F. Tej książki F. nie odradza, ale pisze o jej „ostrym erotyzmie”.
Idol: Recenzja „Popiołu i diamentu” Wajdy: „Maciek sprzed 13 lat jest ostrzyżony i ubray zgodnie z modą 1958. gdybyśmy go spotkali na ulicy, na boisku, na uczelni – pomyślelibyśmy,że jest typowym przedstawicielem dzisiejszej młodzieży”.
Problem: „Projekt wspólnego z chłopcami spływu kajakowegobudził wśró częsci rodziców powazne opory. Nic dobrego z tego nie wyniknie. – Dawniej obozy dziewcząt i chłopców były organzowane oddzielnie i dobrze było.”

Lata 60.
Film:
„W imieniu wszystkich czytelniczek F. prosimy, żeby się pan nie ważył już nikogo posyłać na śmierć” – rozmowa z Januszem Przymanowskim, autorem książki i scenariusza serialu „Czterej pancerni i pies”.
List oburzonych czytelniczek na temat „Wojny domowej” w reż. Jerzego Gruzy: „Jeżeli Anula i Paweł reprezentują młodzież XX wieku, to my jeteśmy już starymi ciotkami lub niemowletamiw pieluszkach. Czy Anula powaznie myślałą, że teraz chodzi się z chłopcem do czterech tygodni?”
Idol:
W 1966 r. F. ubolewa: „Roger Moore skończył realizowanie serialu i po 71 odcinkach rozstaje się z aureolą Świętego. Ma już 39 lat.”
Problem: dowód miłości. Tak się wtedy nazywało namówienie dziewczyny na pójście do łóżka. F. przekonuje: „On wie, że to nie miłośc skłania dziewczynę do tego, lecz próżność, chęć zatrzymania go przy sobie. Dlaczego więc miałby te dziewczynę cenić i pozostac przy niej na dłużej? Przecież oddała mu się nie z uczucia, ale po dłuższych, dość przecież rzeczowych targach – jeśli chcesz, żebym z tobą chodził, to mi się oddaj.”

Lata 70.
Wydarzenie: pojawia się polski punk. F. objaśnia. „W 1978 r. pierwsze załogi w Gdańsku i warszawie walczyły o zasłużone skóry i gitary. Punk z założenia nigdy nie był agresywny. Szydzi ze wszystkiego i wszystko parodiuje. Kompletna negacja, bez żadnego systemu wartości alternatywnej. Punk odrzuca kulturę, tradycję, ojczyzne i rodzinę. Punk tańcząc pogo mówi: jesteśmy razem przeciwko wszystkim, bo wiele osób nas nie lubi.”
Sukces F.:  Przez 40 lat F. prowadzi poradnik, jak dostać się na studia. Działa Bank Informacji Filipinki, jedyna tego typu instytuacja w kraju. Jakie to ma znaczenie, świadczą badania Uniwersytetu Jagiellońskiego z 1972 r.: ze środków masowego przekazu najlepiej informujących o wyższych uczelniach, licealiści na pierwszym miejscu wymienili F., przed radiową audycją ‘Popołudnie z młodością’ i studenckim tygodnikiem ‘itd.’”

Lata 80.
Idol: F. odnotowuje fenomen fanklubów – Izy Trojanowskiej i Eleni. „Jak Iza pojawiła się w Opolu to był szok. Cos zupełnie nowego: włosy, strój, sposób śpiewania. A potem niektórzy podostawali obłędu na punkcie izy, jakiejś manii chyba.”
 Muzyka: Mówi F. socjolog Jerzy Wertenstein-Żuławski: „Gdzieś tak od 79 r. zaczęły się wielkie spędy po 5 tys. Osób na Sali, żeby dojść do 20 tys. W 83 r. w Jarocinie. W 80. roku do Jarocina przyjechało 65 zespołów, w 81 – 170, a ostatnio 450 grup.” Rock traktowany jest jako jezyk generacji, odblokowany kanał ekspresji: młode pokolenie wyraża to, co czuje.
Nauka: Po raz pierwszy F. pisze o komputerach: „Musimy wprowadzić informatykę do szkół, jeżeli chcemy funkcjonować w XXI wieku. W lutym 1986 r. polska szkoła (czytaj; resort edukacji – przypis AM) dostała w prezencie 300 komputerów od firmy Reuter. Od razu zaczęła się dyskusja, czy wybrać 30 szkół i dac im po 10 komputerów czy obdarować sprawiedliwie 300 szkół. Wybrano drugie wyjście.”
Problem: „Stara” F. to także stendhalowskie zwierciadło przechadzające się po gościńcu PRLu. List do redakcji: „Pytam wprost, co ma zrobić dziewczyna, która ma miesiączkę, a w mieście i okolicy nie uświadczysz od kilku miesięcy ani waty, ani ligniny, ani podpasek. Grażyna z Siemiatycz.” Redakcja odpowiada, by metodą prababek zrobić podpaski z cienkiego płótna, takiego jak na prześcieradła, złożonego w kilkoro. Po uzyciu moczyć w proszku E, prać w paście Komfort.
Wydarzenie: numer z datą 13 XII 1981 nigdy nie dotarł do kiosków. Cały nakład w dniu ogłoszenia stau wojennego poszedł na przemiał. F. tak jak wiekszość czasopism została zawieszona. Powróciła do kiosków 30 maja 1982 r.  Ten numer to zabytek klasy zero, który udało mi się zachować w moich zbiorach.

Lata 90.
Literatura: W ankiecie na Książkę mojego życia  (rok 1993) zwycięża „Mały Książę”.
Na pytanie, kogo chcą w życiu naśladować, czytelniczki odpowiadają: Margaret Tchatcher i bohaterkę powieści Lucy Maud Montgomery, Anię Shirley.
 F.odkrywa Williama Whartona. Przeczuwa nadejście jego ogromnej popularności w Polsce, pisze o każdej jego nowej książce, uzyskuje wywiad specjalnie dla F. Zaprasza Whartona na uroczystość wręczenia nagród laureatkom konkursu literackiego. Razem z wydawnictwem Jacka Santorskiego gości autora popularej wtedy historii filozofii dla młodzieży „Świat Zofii”, Josteina Gaardera.
Idol: W ankiecie z 1992 r. czytelniczki wybrały Freddiego Mercurego na Prawdziwego Mana. (Mercury zmarł w listopadzie 1991 r.). na łąmach F. komentuje ten fakt socjolog Anna Wyka: „Zadziałał demon śmierci. Popularność np. Jamesa Deana i Wladimira Wysockiego wyraźnie skoczyła po ich smierci. Skrzętnie wykorzystują to massmedia.”

Pamietam taką scenę na spotkaniu z czytelniczkami w Katowicach. Janusz Zakrzeński w swoim felietonie zachęcił dziewczyny, żeby każda na spotkanie przywiozła ze sobą jabłko. W pewnej chwili poprosił, żeby wyjęły jabłka z plecaków i torebek. One wszystkie miały jabłka! I wtedy stała się rzecz niesłychana. Janusz Zakrzeński zasugerował, żeby każda dziewczyna rozerwała jabłko na pół i podała stojącej obok. W ten sposób jabłko z Podhala powędrowało do dzieczyny z Radomia, jabłko z Gdańska do czytelniczki z Mazur… To była prawdziwa wieczerza czytelniczek.

            Gdy „Filipinka” zapytała swoje czytelniczki, jaka powinna być dziewczyna, która będzie żyć w XXI wieku, otrzymała taki portret, cechy zostały uszeregowane zgodnie z liczbą oddanych głosów. Będzie to zatem dziewczyna: inteligentna, wykształcona, zadbana, kobieca, zaradna, wysportowana, wrażliwa, pogodna, odważna i ekologiczna. I takie kobiety wyrosły z naszych czytelniczek.
                                                                                     Anna Mazurkiewicz


Dziękuję Pani Redaktor za gościnny występ na „Pogadajmy o Peerelu”. Teraz wspólnie z Autorką zapraszamy do wspomnień o Filipince czyli „Pogadajmy o Filipince”!

        Przy okazji zdradzę, że jest plan napisania książki opowiadającej o tym, kultowym dla naszego pokolenia, pisemku. Dobry pomysł, prawda? Mnie się podoba, a Pani Redaktor chętnie dowie się co myśli o tym Szanowne Komentatorium. Choćby po to /cytuję słowa Autorki/ aby dać szansę tym, co napiszą: Eeee, nie, eee, bue!
                                                             Bet 


 




 




piątek, 14 października 2016

Dzień Nauczyciela? Dzień Edukacji Narodowej?



        Skąd te znaki zapytania w tytule? Otóż, jak donosi Kalendarz Internetowy dziś, 14 października 2016 jest Dzień Jajka! No, tak, tak! Dokładnie stoi w Internetach K L I K ! Fakt ten został podkreślony w tekście wystąpienia przedstawiciela Samorządu Szkolnego na uroczystej Akademii przygotowanej z okazji Dnia Edukacji Narodowej. 

Nic, to. Wykazujemy poczucie humoru i z uśmiechem przyjmujemy ten żartobliwy akcencik. Ale, nomen omen, cała uroczystość przybrała nieco „jajeczny” charakter. Tradycją  opisywanej tu szkoły jest      Uroczyste Ślubowanie uczniów klas pierwszych właśnie w dniu Edukacji Narodowej. Ślubowanie – poważna sprawa w otoczeniu barw narodowych, sztandaru i odsłuchanego z taśmy Narodowego Hymnu. Ślubują tylko przedstawiciele klas, po jednym uczniu z zespołu. Jasne, po co fatygować resztę młodzieży, niech dziecięta siedzą wygodnie na widowni i zapełniają puste miejsca.

 Zresztą, chyba to nawet lepiej, że siedzą, bowiem współczesny strój galowy ucznia daleko odbiega od wyuczonych za dawnych czasów standardów. Współczesna uczniowska gala to: minimalna spódniczka, rajstopy „kabaretki” we wzorki i niebotyczne szpilko-słupki lub sukienka na ramiączkach z głębokim dekoltem na plecach. Wersja chłopięca: Ewentualnie koszula obowiązkowo bez krawata i marynarki. To jest wersja najlepsza bo zdarzają się bluzy dresowe, sweterki, dżinsy z modnymi dziurami, trampki itp… Pasuje to do powagi Hymnu i sztandaru?


 Kolejną tradycją szkoły w dniu Edukacji Narodowej jest tak zwana Prezentacja Uczniów klas pierwszych. W założeniu chodziło o zaprezentowanie klasy jako zespołu uczniów, okazję do wspólnego występu co powinno zintegrować grupę i nauczyć działania w zespole. Tyle teoria. Praktyka wykazała, że słowo „prezentacja” zrozumiano bardzo dosłownie jako metodę dydaktyczną z wykorzystaniem technik komputerowych i pokazano nagrania filmików przedstawiających poszczególne zespoły klasowe. No cóż, staram się zrozumieć nowoczesność w szkole, ale w rzeczywistości wyglądało to tak: Widownia siedzi wpatrzona w ścianę udającą ekran. Zespół klasowy stoi na scenie nieruchomy i niemy wpatrzony w ścianę, na której emitowane jest ich elektroniczne dzieło. Nawiasem mówiąc odbiór emisji jest zerowy z powodu promieni słonecznych /nieproszonych akurat w tym momencie!/ padających na „ekranową” ścianę. Klasa stoi,widownia udaje, że widzi. Podkład muzyczny ryczy. Koniec emisji. Oklaski. Za co??? Bo tak wypada.

Kwiaty są, ale tylko dla  Dyrekcji i Kierownika Działu Szkolenia Praktycznego. Reszta obecnych na uroczystości pedagogów dostaje czekoladę. Gorzką! Nie ma kto składać życzeń bo 14 października to dzień bez lekcji więc większość „wdzięcznych uczniów” pozostała w domu mając głęboko w … Całą tę Narodową Edukację.

Ale jaja!