Znowu się sprawdziło! Motto bloga /na
prawo, w panel boczny pod różowym goździkiem zerknij, proszę/ niczym magiczne zaklęcie działa. Tym
razem pokaźny tobołek wspomnień przydźwigała nam tu Elżbietka53, jedna z
pierwszych entuzjastek peerelowskich wspominajek.
Co też tam, w tym zawiniątku jest? Och,
nowiuteńkie „prosto spod igły” harcerskie menażki! W oryginalnym opakowaniu!
Elżbietka53 tak do mnie pisze: „Przesyłam Ci kilka fotek:) Wykorzystaj,
proszę w najnowszym temacie. Menażki są nowiutkie, natomiast czajniczek stał
nad prymusem. Gdzieś go mam, ciągle działa. Na pudełku z napisem "Menażka
harcerska" jest pieczątka daty produkcji "1989 rok"
Najcenniejszy w tej kolekcji jest duży, aluminiowy
pojemnik na żywność. To prezent od Andrzeja Heinricha. Taki pojemnik był na wyposażeniu każdego
himalaisty. U Andrzeja też! Podobnie jak maselniczkę,
zabieram go na każdą współczesną "wyprawę":) Towarzyszy nam już ponad 30 lat. Jeszcze
tydzień temu był ze mną w Szczawnicy.
To, z pozoru zwykłe,
metalowe pudełko wywołuje wspomnienia o osobie ofiarodawcy i historii
niezapomnianej przyjaźni.
Elżbietka53 z przyjemnością snuje
swoje wspomnienia:
Jest grudzień 1978r. Od dwóch miesięcy pracuję
w Kombinacie Budownictwa Mieszkaniowego w Krakowie, w dziale kontroli jakości.
Pewnego dnia pojawił się u nas służbowo wspomniany Andrzej Heinrich. I tak to
się zaczęło, pracowaliśmy razem 11 lat. Andrzej zachwycał i porywał nas swoją
pasją wysokogórskiego wędrowca. Każdą wolną chwilę spędzał w Tatrach, Karakorum
albo w Himalajach. Już wtedy miał na koncie wspaniałe osiągnięcia. Ale te
najważniejsze, miały dopiero nadejść…
Jest sierpień 1980 roku. Pamiętne wydarzenia
tego lata elektryzują wielu z nas, a Andrzej zaciera ręce i z błyskiem w oczach
powtarza: „coś się dzieje, nareszcie coś się dzieje”. No i stało
się. Zaraz, we wrześniu 1980 roku wspólnie tworzymy zakładową
„Solidarność”. Andrzej jest w swoim żywiole. Za kilka miesięcy stanie na
szczycie Masherbruma wraz z dwoma kolegami. Z tej trójki ocalał tylko
Andrzej. Pechowy jest 1981 rok. W jego końcówce, 14 grudnia, pakuję z Andrzejem
nasz sztandar „Solidarności”. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Kilka godzin
później poznaliśmy komisarza wojskowego. Przetrwaliśmy ten trudny okres.
Andrzej miał niezwykłą fantazję. Pewnego
razu postanowił zorganizować wyprawę na Mnicha, dla kompletnych
dyletantów.
„Idziemy na Mnicha” – powiedział ot tak, po prostu.
Gdybym ja wcześniej wiedziała jak wygląda całkiem poważna wyprawa taternicka...
Haki, liny, karabiny i stanęłam na szczycie Mnicha! Aż mi trudno w to dzisiaj
uwierzyć. Takiego sukcesu jak to górskie wejście już nigdy w życiu nie
osiągnęłam:) Przy zejściu z tej góry, Andrzej stracił aparat. Szukał go przez
kolejne cztery soboty. Po miesiącu znalazł poszukiwany aparat w skalnej szczelinie i dlatego
mamy fotki z tej wyprawy, które są przez to niezwykłą pamiątką.
Jeszcze
opowiem o jednym zdarzeniu, bo niewiele osób o tym wie. Andrzej jak
pisałam miał niezwykłe pomysły. Więc wpadł na pomysł, że musimy się
spotkać w... 2000 roku! Chwilę pomyślał, po czym zadecydował: to będzie 3 maja
2000 roku o godz.16-ej na szczycie Kopca Kościuszki :) Wybrał takie
miejsce bo: " to najwyższy punkt Krakowa, a ja będę starszym panem, w sam
raz na moje możliwości".
Spisaliśmy oczywiście "umowę" w
kilku egzemplarzach /mam ją w swoich zbiorach/, na świadków tej umowy
poprosiliśmy mojego, jeszcze wówczas nie męża i kolegę z działu Andrzeja inż.
Prugara. Obaj podpisali "umowę" bez problemu, ale inż. Prugar miał po
podpisaniu wątpliwości. Wziął papier do ręki i zapytał: "kiedy wyście
się tam umówili? Wziął kartkę do ręki i powiedział: "w 2000 roku, to ja
będę już świętej pamięci". Po czym dopisał przed swoim nazwiskiem
"śp". Potraktowaliśmy to wówczas humorystycznie. Niestety, inż.
Prugar zmarł dokładnie 2 tygodnie przed wyznaczonym przez nas terminem.
Oczywiście byłam na pogrzebie.
Zmierzam do finału, czyli 3 maja 2000 roku.
Od śmierci Andrzeja nie miałam żadnych wątpliwości, że ja ze zniczem będę na
szczycie kopca. Zadzwoniłam do strażnicy na kopcu i pytam, czy 3 maja mogę
wejść na kopiec, czy będzie czynny. Pan odpowiedział: "proszę pani, kopca
Kościuszki nie ma, trwają prace renowacyjne, obiekt jest niedostępny i będzie
nieczynny przez kilka miesięcy". Rozpłakałam się.
3 maja o 16-ej siedziałam przy stole z
pamiątkami po Andrzeju, zrobiłam sobie kawę i ze łzami w oczach wspominałam.
„Umowę” o spotkaniu na Kopcu Kościuszki spisaliśmy 15 lat wcześniej, dokładnie
w dniu 16 kwietnia 1985 roku. Takie pomysły miał Andrzej.
Trzecia wyprawa na Mount Everest, w której
uczestniczył Andrzej, zakończyła się największą tragedią w dziejach polskiego
himalaizmu. Zginęło pięciu himalaistów, a wśród nich mój przyjaciel –
Andrzej. Kilka lat wcześniej powiedział: „nie
chciałbym umierać w domu, w łóżku, z kapciami na nogach. Jeśli już, to tylko
tam”.
I tam pozostał, tak jak chciał.
Prawdopodobnie z aparatem fotograficznym, japońską Yashiką na szyi, którym
dokumentował swoje wraz z kolegami alpinistami wspinaczki.
Mam po Andrzeju kilka pamiątek. Kamyczek
spod Mount Everestu, który leżał na wysokości 8450 m. Do tej wysokości dotarł
Andrzej, wiosną 1980r. Aluminiowy pojemnik, który zabieram od 30 lat na każdą
wycieczkę.
Przepiękny album o Mount Evereście z
dedykacją od Andrzeja jest szczególną pamiątką bo to prezent ślubny.
Od śmierci Andrzeja minęło 28 lat. Wciąż
Go wspominamy, bo był to niezwykły Przyjaciel a nasza przyjaźń trwała do jego
tragicznej śmierci. W stanie wojennym chodziliśmy
razem w każdy czwartek do kościoła w Mistrzejowicach gdzie śp Ksiądz Jancarz organizował
msze za ojczyznę. Po śmierci Andrzeja, ten sam ksiądz urządził w naszym
kościele symboliczny pogrzeb z udziałem jego rodziny oraz setek pracowników
KBM-u. W kościele jest pamiątkowa tablica poświęcona himalaiście Andrzejowi
Heinrichowi”.
Elżbietko53! Ciężki, ale jakże piękny jest
ten Twój wspomnieniowy tobołek. Najważniejszej jego zawartości nie zobaczymy bo ono tkwi w Tobie,
Twoim sercu i tkliwej pamięci. Niech tak zostanie i niech ta notka
będzie, jak mówisz, prezentem w 80 rocznicę urodzin Andrzeja Heinricha .
Dla Andrzeja od Przyjaciółki.