sobota, 5 października 2024

Jesienne rytuały mieszczucha

        Wracam pamięcią do czasów niezepsutego jeszcze klimatu gdy jesień była jesienią w dwóch jej naturalnych etapach: złota polska oraz słotna.

        Rytuał zapamiętany z wczesnego dzieciństwa to szkolne spacery w karnym szyku „parami” w poszukiwaniu opadłych i wybarwionych liści. Zebrane okazy należało wysuszyć pomiędzy kartkami książki. Ten zabieg na pewno nie służył książkom, ale zasuszaniu liści jak najbardziej, gdyż wychodziły płaściutkie i równiutkie jak karteczki:) No cóż, wszak książki także były w stanie służby dla nauki. Wyschnięte listki przyklejaliśmy do zeszytów opisując gatunek ich rodzimego drzewa. To była jesienna lekcja przyrody.

        Jesienną rozrywką było zbieranie kasztanów i żołędzi oraz masowa z nich produkcja ludzików, a czasem nawet bajkowych zwierzątek. Do dziś zachwyca mnie uroda kasztanów a i dorodnym żołędziem w czapeczce nie pogardzę. Na koniec spaceru zwracam je jednak naturze wysypując z kieszeni bo w jesieni życia wolę żywe ludziki i zwierzątka:)

        Pamiętam także dziecięce, rytualne pieczenie skradzionych mamie ziemniaków podczas tajemnych zebrań przy małych ogniskach na pobliskich łąkach. Ogniska i pieczenie były tajne gdyż zabawa ta nie zyskiwała aprobaty rodziców acz surowego zakazu nie było. I tak zdradzały nas przesiąknięte dymem ubrania i czarne od zwęglonych ziemniaków buzie. Na szczęście nikt nie spłonął, a i lasek ocalał i dorasta dziś słusznego wieku.

        Wczesne życie zawodowe  znaczyła akcja zaopatrywania ludności w ziemniaki na zimę. Dbały o swoich pracowników Rady Zakładowe organizując dostawy wprost do piwnic. Bardziej wyrafinowani pracodawcy oferowali także zapasy cebuli! Nie pamiętam jednak formy rozliczeń za te dobra. Czy były finansowane w ramach funduszu socjalnego czy też należność odliczano od pensji? Tak czy siak, obywatel Polski Ludowej był zaopatrzony w codzienną dostawę mleka pod drzwi oraz pełną piwnicę ziemniaków. Ziemniaki owe były kupowane wprost od rolnika co niestety nie gwarantowało dobrej jakości. Jednego roku trafiły mi się takie co to czerniały mocno zaraz po ugotowaniu. Nie szczędzono nawozów sztucznych gdyż sute nawożenie bardzo podnosiło wydajność z hektara czym lubili się chwalić Towarzysze Przywódcy w swoich przemówieniach. O ekologii jeszcze wtedy nie mówiono i nie słyszano… Nie pamiętam też żadnych reklamacji w sprawie jakości zimowych zapasów. Jedliśmy wszystko „jak leci” i ojczyzna dawała:)

        Domowe przetwory owocowo-warzywne… Bardzo przyjemnym rytuałem było poczucie dumy z nagromadzonych przez lato słoików z przetworami. Ustawianie ich kolorami i smakami „na słodko i wytrawnie” podziwianie barwnych etykiet  itp. Hi, hi, hi… Pewnego razu, gdy wpatrywałam się z zachwytem graniczącym z samouwielbieniem w tak ślicznie zapełnioną półkę ów obiekt zachwytu z wielkim hukiem runął na ziemię. „Ideał sięgnął bruku” w sensie dosłownym. Słoiki wraz z zawartością utworzyły kolorową breję szklano-owocową. Półka runęła bo młodziutka gospodyni nie przewidziała skutków nadmiernego obciążenia lichej konstrukcji półki. Innym razem niezbyt dobrze ubita kapusta przeznaczona do zakiszenia, zgniła i zasmrodziła otoczenie w stopniu znacznym.  Hmm… Tak to boleśnie zdobywa się doświadczenie życiowe.

        Przyjemnością jesienną wieku dojrzałego było tworzenie aranżacji balkonowych z dyń oraz wrzosów. Pokoje ozdabiałam bukietami suchych hortensji, a kolorowe liście klonu pasjami zamieniałam w oryginalne róże. Bo mnie tego nauczyła blogowa koleżanka  alElla !


 
        Ach, jaka byłam kreatywna i zadowolona z siebie w staraniach oswajania jesieni. Było, minęło…

        Dziś z tych rytuałów pozostało mi jesienne sortowanie odzieży. Koszulki z krótkim rękawkiem – siuuup! W głąb szafy. Koszulki i sweterki z długim rękawem – odsiuup! Na front półki. Podobnie traktuję lekkie sandałki i klapeczki, które awansują do poziomu pawlacza a degradację do poziomu podłogi przeżywają trzewiki i kozaczki. Pozostała też miłość do kolorowych liści, które jednak po zebraniu oddaję naturze podobnie jak kasztany i najpiękniejsze nawet żołędzie. Ziemniaki kupuję po kilkanaście sztuk (zawsze odliczam pakując do siateczki 10 do 12 sztuk, nie wiem po co) natomiast cebulę nabywam hurtem czyli aż kilogram na raz! Jak szaleć to szaleć!

        Dziś nonszalancko odrzuciłam ofertę dostawy suszonych grzybów choć u  Lubuskiej Rodziny obrodziły nadzwyczajnie – bo nie używam.

        Jednym słowem - Jesień nie ma już ze mnie żadnego pożytku. Co za czasy!


 

 


 

środa, 28 sierpnia 2024

"Wesołe jest życie staruszka" czy "starzyka los"?

         Wesoło i skocznie śpiewali eleganccy Starsi Panowie (wcale nie tacy bardzo starzy)  w swoim Kabarecie, dodatkowo  dziarsko  wymachując gustownymi laseczkami:

…”Tu biuścik zachwyci, tam nóżka, choć nie ten już wzrok…”

Dla kontrastu - Zespół Pieśni i tańca „Śląsk”  lansował sentymentalną  pieśń o emerytowanym górniku:

„Pyk, pyk, pyk z fajeczki.

Duś, duś, duś gołąbeczki.

Fajeczka, gołąbeczek,

Ławeczka, ogródeczek

I w kadłubku kos, to starzyka los”

        No cóż, życie to nie kabaret ani miła biesiada więc jak zatem  naprawdę wyglądał los seniorów w Polsce Ludowej? Przyznam, że moje osobiste doświadczenia w tym temacie są dość nikłe gdyż wzrastałam bez obecności dziadków, którzy pomarli przed moim narodzeniem. Większość własnych wspomnień dotyczy dzieciństwa i młodości – losem seniorów nie miałam okazji za bardzo się zajmować. Teraz nadrabiam te zaległości z dużą nawiązką bo na obecnym etapie życia mam w otoczeniu seniorów aż nadmiar i problemów z tym związanych obserwuję także nadmiar. Pomimo dość rozbudowanej oferty państwowych i prywatnych Domów Opieki, Agencji Opiekuńczych zawsze największym pozostaje dylemat moralny.

        Z młodzieńczych obserwacji wynika mi, że dawnymi czasy, dziadkowie byli bardzo cennym elementem rodzin. Babcie znakomicie wywiązywały się z funkcji opiekuńczych nad wnukami umożliwiając tym samym aktywność zawodową młodym mamom. Dziadkowie zaś nadawali się do pomocy w bieżących remontach, reperacjach i ewentualnie do chodzenia z wnukami na ryby.  Seniorzy wiejscy byli wręcz drogocenni w kwestii zaopatrzenia w żywność oraz przechowywania dzieci podczas wakacji. Dziadkowie mieli cierpliwość i czas na opowiadanie bajek, czytanie książeczek, nauczanie robótek ręcznych lub majsterkowania. Latorośle chętnie z tego korzystały bo nie miały wtedy internetu a często nawet i telewizji. Seniorzy byli źródłem wiedzy, tradycji i nierzadko autorytetem moralnym. W najbardziej ponurym okresie PRL Dziadkowie dzielnie stawali w kolejkach po wszelkie reglamentowane dobra. Taki to był prawdziwy program: „Aktywny Senior” w służbie rodziny.

        A co gdy nadchodził kres tej aktywności? Jak upływała ta najmniej miła starość? Kto pielęgnował staruszków i towarzyszył im u kresu życia? Jak to właściwie z tą starością dawniej bywało? Jak liczne i powszechne bywały transfery Dziadków ze wsi do miastowego M-3 w blokowisku? Na ile chętnie młodzi podejmowali trud opieki nad rodzicami poświęcając część własnego, może już wygodnego, życia? Czy funkcjonował jakiś system państwowej opieki senioralnej oprócz owianych złą sławą placówek pod straszną nazwą Dom Starców?

Przyznaję ze wstydem, że niewiele wiem. Zapewne można gdzieś na ten temat sporo wyczytać, ale skoro ten blog opiera się na doświadczeniach i wiedzy „żywych ludzi”, a jak głosi motto „każdy wnosi to coś nowego” więc pomóżcie Towarzysze! 

 


 


poniedziałek, 22 lipca 2024

Kupowanie ogórków po "krakosku"

         Sezon ogórkowy przeszedł jakoś mimo. Może z powodu mojego mocno spóźnionego okresu buntu, którego nie wykorzystałam należycie jako nastolatka, więc nadrabiam bojkotem robienia przetworów owocowo-warzywnych.

        „Pan Ogórkowy” z pobliskiego bazaru narzekał, że kiepski ma urodzaj więc troszkę uspokoił mi sumienie. On sam także stracił ogórkowy zapał gdyż pewnego razu wprost porzucił swe malutkie stoisko udając się w nieznanym kierunku. Na stoliczku waga, pudełeczko z „utargiem”, w skrzynce kilkanaście ładnych ogórków – sprzedawcy nie ma! Stoję grzecznie z wybranymi ogórkami w dłoni i czekam niczym samozwańczy strażnik-ochotnik ogórkowego dobra.. Nadeszły kolejne klientki, ogórki pobrały, czekamy wespół, a Ogórkowego nie ma wciąż. Rada w radę uzgodniłyśmy samoobsługę. Zważone, zanotowane na karteczce i pieniążki zostawione obok pudełeczka :) Ogórkowy nadal nie przybył… Dwa dni potem zanotowałam obecność Ogórkowego na stanowisku, a więc naszą samoobsługę przeżył.

        Na stoisku obok powodzeniem cieszą się ogórki małosolne. Amator bardzo lekkiego kiszenia prosi o ogórki ukiszone ciut, ciut…

- Acha, dzisiejsze?  Podchwytuje sprzedawczyni.

 Kolejny klient zamawia ogórki „bardziej”… Hmmm… Znaczy się bardziej ukiszone, ale posługiwanie się skrótami weszło w krew więc od tego momentu handluje się tu ogórkami Bardziej.

        Taki to bazarowy folklor mamy i ogórki, które wprawdzie nie śpiewają ale dostarczają humoru :) co pozwala odhaczyć temat ogórkowy tego lata choć  słoiki w piwnicy puste…

Tematy ogórkowe wcześniej publikowane, polecane dla miłośników tego warzywka:

Nietypowy sezon ogórkowy 

Sezon ogórkowy 

Ogórkowo mi !  


 



 

 

 

 

         

 

piątek, 28 czerwca 2024

Sąsiedzi

         Na wstępie tego tekstu zaznaczam, że sąsiadów mam bardzo dobrych. W żadnym razie nie są „awanturujący się”, zwykle życzliwi, a w chwilach krytycznych wręcz  bardzo pomocni.

        Obserwacje życia na osiedlu, które jest wraz z niektórymi mieszkańcami (np. autorka tego tekstu) wprost reliktem z PRL mieszczą się więc w tematyce bloga. Chociaż… opisane poniżej sytuacje są współczesne:)

        Z młodzieńczych lat pamiętam swoje własne kpiące parsknięcia na myśl o starszych paniach bardzo zainteresowanych życiem sąsiedzkim i wręcz pilnujących, z perspektywy swoich okien, bieżących wydarzeń. Otóż nadeszła chwila gdy ja sama zamieniłam się w taką obserwatorkę i rejestratorkę osiedlowego życia. Nie, żeby z nudów, ale tak „przy okazji” wykonywania domowych czynności spoglądam na blokowe vis a vis. Kto ma kwiaty na parapecie zdobywa u mnie plus. Kto często myje okna dostaje plus podwójny, ale to chyba z powodu tego, że sama pucuję szyby średnio raz w miesiącu bez względu na pogodę. Może dlatego tak dużo widzę i rejestruję :)

        Wyróżniającą się grupą sąsiadek są tak zwane „Praczki” czyli Panie nadzwyczaj często suszące tekstylia na balkonach. suszarkach okiennych lub wręcz na okalających bloki trawnikach. Sama mianowałam się liderką tej grupy gdyż  bezczelnie i notorycznie wykorzystuję w celach pralniczych zewnętrzną przestrzeń wspólną. Na swoje usprawiedliwienie mam wykonywanie prac pielęgnacyjnych na tymże terenie zielonym, w tym nierzadko, inwestycje w sadzonki. Więc chyba mogę rozwiesić pranie na tyłach budynku unikając oczywiście ekspozycji intymnych części garderoby? Grupa „Praczek” idzie moim śladem, a pozostali lokatorzy się nie skarżą. Pozostając  w zgodzie z duchem czasu nie omieszkam sarknąć, że wśród „Praczek” są wyłącznie kobiety. Parytetu nie ma tu za grosz.

        Niektórym sąsiadom nadaję przydomki charakteryzujące ich postacie. Jest, na przykład, pan „Gładki” – młodzieniec o miłej fizjonomii i krótko strzyżonej fryzurce a jego postać ogólnie sprawia wrażenie dobrze oszlifowanego – więc gładki taki! Potrafi jednak być bardzo ekspresyjny wykrzykując nie bacząc na szeroko otwarte okno, miłosne wyznania swej partnerce słowami: ”Ja cię, k…a, tak kocham!”  Och, jak to brzmi:))

        Jest także pan „Cacydupek”, który idąc stawia drobne, niemal taneczne kroczki i wdzięcznie przekrzywia głowę w chwilach kontemplacji paląc papierosa na balkonie. Zaznaczam, że określenie „cacydupek” należy odczytywać w tonie czysto żartobliwym, pozbawionym cienia pogardy i wręcz pieszczotliwym. Jest równie zabytkowe jak ja bowiem pochodzi z repertuaru mojego Taty.

        Przedstawicielką młodego pokolenia jest u nas nastolatka w typie „Zombi” ze wzrokiem na stałe utkwionym w ekranie smartfona. Zastanawia mnie jej technika zamykania drzwi bez użycia oczu…  Kopniaków w drzwi nie słychać wiec jak to robi?

        Pani „Zielona” ma w oknie rolety w tym intensywnym kolorze. Odsłonięte rolety ukazują sporych rozmiarów telewizor tak umieszczony, że swoim sokolim okiem mogę kontrolować jej gust telewizyjny.

        „Pani w Bereciku” zalicza się do miłośniczek kwiatów balkonowo parapetowych oraz pucowania okien. Nie wyprzedza mnie w częstotliwości, ale w sezonie jesienno-zimowo-wiosennym ukazuje się z wiaderkiem oraz szmatką przyodziana w berecik dla ochrony głowy. Niestety, prawie nigdy nie pozostawia okien otwartych w przeciwieństwie do swoje sąsiadki, która uwielbia szeroko otwarte wrota balkonowe. Szkoda tylko, że dostępu do wnętrza chroni firanka i nie mogę podglądać. Wrrr…

        Specyficzną grupę sąsiadów stanowi załoga pracowników firmy Wod-kan-gaz mieszczącą się w lokalu dawnego sklepu spożywczego. Chłopaki zajmują wszystkie miejsca parkingowe na ulicy - Wrr… Ale, wyremontowali chodnik, posadzili krzewy i służą pomocą w przetykaniu zlewu i innych drobnych usterek domowych. No i nie klną głośno! Więc są zaliczeni do sąsiadów pożytecznych:)

        Taka to ze mnie jędza, podglądaczka i komentatorka cudzego życia.

        Tak, tak, wiem. Też jestem podobnie wnikliwie podglądana o czym przekonałam się podczas krótkiej wymiany zdań z napotkanym sąsiadem. Z rozbrajającą szczerością upomniał mnie:

- Zazwyczaj okno u Pani otwiera się pomiędzy 7.00 a 7.30 a dziś się Pani spóźniła!

        Tak więc „Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie”.

Wszystkim moim sąsiadom z którymi zdarza  mi się zaproszenie „na kawkę”, pomoc sąsiedzka oraz wzajemne częstowanie czymś dobrym co udało się ugotować lub upiec i pogaduszki balkonowo-ogródkowe, dedykuję ten tekst i różę ze wspólnego ogródka! 


 

ps. A już niedługo do mieszkania obok wprowadzi się nowy lokator! Już się nie mogę doczekać okazji do nowych obserwacji.


        


 

piątek, 24 maja 2024

Pałka zapałka dwa kije…

  kto się nie chowa ten kryje!*

Skończyły mi się zapałki. Zabytkowy pojemnik wykorzystujący siłę grawitacji opadających pudełeczek zieje pustką. Sporo lat trwało jego opróżnianie gdyż zapałki dziś już nie są tak niezbędne jak dawniej. Kuchenki gazowe mają swoje iskrowniki, do świec kupuje się pstrykające zapalarki a zapalanie papierosów jest całkiem passe.

 A jednak udało mi się wykończyć stare zapasy zapałek i aby pojemnikowi nie było smutno postanowiłam go zapełnić. Ha! W żadnym z odwiedzanych marketów zapałek na półkach ani przy kasach nie znalazłam. Pojemnik na kuchennej ścianie pogrążył się w rozpaczy. Szukam zapałek nadal i znajduję je w kiosku z gazetami, a także w osiedlowym sklepiku typu „Szwarc mydło i powidło”. Trochę zdziwiłam ekspedientkę żądaniem zakupu całej paczki zamiast oferowanego pojedynczego pudełka. A przecież tak się dawniej kupowało, paczkami! Aby był zapas bo bez soli i zapałek nie było gotowania i rodzinnego życia!

Drążąc temat zapałczany wyróżniam kilka obszarów ich aktywnej obecności. A więc:

Kultura i sztuka – Pudełka zapałek były ozdabiane estetycznymi etykietami często o walorach dydaktycznych. Takie miniaturowe plakaty. Wystarczy wspomnieć lansowane na opakowaniach hasło: „Dzieci plus zapałki równa się pożar”. Bywały serie promujące ważne wydarzenia i postacie. Etykiety zapałczane były przedmiotem pasji kolekcjonerów.

Majsterkowicze wykorzystywali zapałki jako tworzywo do artystycznej twórczości. Powstała z nich szopka krakowska, miniatury zabytkowych budowli, jedna z krakowskich kawiarni szczyciła się ścianą ozdobioną boazerią z zapałek.

Gry i zabawy towarzyskie – towarzystwo zebrane przy kawiarnianych stolikach zabawiało się ustawianiem wieżyczek, rozwiązywaniem łamigłówek związanych z układaniem zbioru zapałek a miłośnicy gier karcianych z zacięciem hazardowym używali małych patyczków z siarką jako waluty!

Strategiczne decyzje – czasem los ludzi i wydarzeń zależał od wylosowania zapałki z łebkiem lub bezJ

Kształtowanie relacji międzyludzkich – prośba o ogień z zapałki mogła być początkiem interesującej relacji damsko-męskiej lub zawiązania przyjaźni sąsiedzkiej. O, bywało też zaczepką do bardzo agresywnych zachowań.

Wychowanie i zabawa – wbrew ostrzeżeniu na etykietach wspomnianym powyżej, dzieci używały zapałek do tworzenia ludzików z kasztanów!

Hi, hi, hi… Tyle zastosowań wymieniłam pomijając podstawową funkcję dostarczania ognia:) Cóż, zapalanie ogniska jedną zapałką to tajemna sztuka zgłębiana w ramach sprawności harcerskich. Udawało się!

        Na zakończenie zachowałam pozycję z literatury młodzieżowej „Zapałka na zakręcie” Krystyny Siesickiej. W młodości fascynował mnie głównie tytuł powieści chociaż treść także. Powodowana wspomnieniami wykazałam niemało wysiłku w zdobyciu tej pozycji bowiem w bibliotece oraz księgarni jej już nie ma. Znalazłam na portalu zakupowym, kupiłam, przeczytałam z rozrzewnieniem młodzieńczych wspomnień lecz   fascynujący mnie tytuł nadal pozostaje niezrozumiały.

        Taka to ze mnie „Dziewczynka z zapałkami” dziś:)

* dziecięca wyliczanka przy zabawie w chowanego


 


 

środa, 10 kwietnia 2024

Domowe kino retro

         Był taki okres w życiu narodu gdy dokumentowanie wydarzeń w formie przezroczy (slajdów) było uważane za spore osiągnięcie cywilizacyjne. Już nie wystarczały papierowe fotografie, lud łaknął nowości i dostał je dzięki współpracy Wielkiego Brata ze wschodu. Tak oto pojawił się w domu ten gość wyprodukowany w USSR.


       Zatem wystarczyło zaopatrzyć się w krajowej produkcji ramki do przezroczy, wywołaną profesjonalnie rolkę filmu potraktować nożyczkami tnąc na oddzielne klatki. Ciach i w ramkę, ciach i w ramkę… Domowa produkcja slajdów zakończona, goście na projekcję zasiadają głodni wrażeń. Trzeba zatem uprzątnąć część suto zastawionego stołu, skierować obiektyw na kawałek wolnej od ozdób ściany i wyświetlać! Wyświetlać snując mniej lub bardziej barwne komentarze do prezentowanych obrazów. Widownia zachwycona, nowoczesność wprowadzona!

        Cóż, chwila chwały gościa z USRR trwała krótko bowiem całe zamieszanie z instalowaniem urządzonka, który zwykle nie był „pod ręką”, odsuwanie talerzyków i kieliszków towarzyszących biesiadzie, zajmowanie dogodnych pozycji widza, zniechęcało… Zniechęcało na tyle skutecznie, że projektor Etiud został zesłany na spokojną pozycję w pawlaczu. I tak sobie leżał, aż bieżące okoliczności powołały go ponownie do życia. Obudzony z wieloletniego spoczynku chętnie udowodnił, że nadal działa! Produkt z gatunku „nie gniotsja-nie łamiotsja” i lata zapomnienia nie robią na nim wrażenia.

        Teraz wyruszy w podróż aby trafić w ręce młodszego pokolenia, które okazało zainteresowanie :)

        Ps Na zachowanych przezroczach jest udokumentowana prawdziwa zima w czas Bożego Narodzenia i czerwone kombajny Bizon tnące złote polskie łany no i młodzieńcze oblicze Bet co stało się równie nieaktualne jak cała reszta. Ha, ha, ha!

To ci dopiero pamiątka!

 


 

 


 

poniedziałek, 25 marca 2024

Wielkanoc

 

Świętujmy jak kto może, jak lubi i jak chce!


Inspiracją dla tych życzeń jest przypomnienie starego, popularnego w czasach Polski Ludowej powiedzonka: „Musi to na Rusi a w Polsce jak kto chce”.

A, co? Trzeba czerpać z mądrości narodu jaką są przysłowia:))

 


 

 


 

czwartek, 7 marca 2024

Dzień Kobiet w kręgu mafii

         Będąc młodą stażystką na rubieżach królewskiego miasta, w ramach tegoż stażu, zostałam czasowo oddelegowana na placówkę owianą złą sławą. Brrr… Punkt Skupu Skór Surowych – zabrzmiało dość mrocznie i stało bardzo daleko od młodzieńczej wizji kariery zawodowej wśród szumiących łanów zbóż… Delegacja była poprzedzona długą i srogą rozmową w gabinecie wysokiego Prezesa Spółdzielni bowiem towar będący przedmiotem handlu tamże uważany był za produkt nieomal strategiczny. Stąd rozmowa uświadamiająca, że oto wstępuję na grząski grunt gdzie grasują nieuczciwi ludzie posługujący się korupcją i nie tylko oraz że mam siebie uważać! Acha, ciekawe jak, skoro jedynym środkiem komunikacji ze światem był telefon na korbkę łączący rozmowy na hasło: „Miasto proszę”. Jedynie młodzieńcza naiwność i ufność dla świata pozwoliła mi ostrzeżenia zbagatelizować i śmiało ruszyć ku wyzwaniu!

        Adres placówki był imponujący co zachęcało do podjęcia ryzyka zetknięcia się z mafią. Wtedy pokutowało jeszcze przeświadczenie o wyższości miasta nad wsią:) Skóry surowe czyli świeżo zdarte z ubitych zwierząt skupowano w samym centrum miasta, nieomal u stóp dumnego Wawelu oraz Kościoła Na Skałce. Atrakcyjność punktu kończyła się jednak na lokalizacji. Moje biuro to była niezwykle zapyziała klitka na poddaszu rozpadającego się budyneczku z maleńkim okienkiem  zarośniętym pajęczynami. Widok z tego okienka bynajmniej nie obejmował Wawelu ale małe podwórko z centralnie położonym podestem do składowania przedmiotowych skór głównie bydlęcych i świńskich choć zdarzały się też króliki. Nie muszę chyba wspominać jaki to wydzielało aromat nieco tylko łagodzony poprzez obfite posypywanie solą.

        Do towarzystwa i zapewne także ochrony przed mafią miałam dwóch pracowników odzianych w niezwykle brudne kombinezony, którzy sami siebie nazywali „kosmonautami”. Może ze względu na te kombinezony ale trochę też z powodu osamotnienia i bezbronności przed skórzaną mafią. Kosmonauci byli zestresowani wizją odpowiedzialności przed „prekuratorem” za ewentualne nadużycia w handlu.

        Cała załoga podlegała swoistej „ochronie” zaprzyjaźnionego wozaka wyposażonego w konia z wozem. W razie czego miał gnać „co koń wyskoczy” po pomoc? Na co dzień wypijał z nami szklankę kawy parzonej i opowiadał prymitywne dowcipy. Swój chłop, a może tajna przykrywka mafiosa?

        No cóż, byłam tam urzędniczką do wypisywania kwitów i podczas mojej kadencji żaden mafioso nie próbował mnie skorumpować ani zastraszyć. Przypadek czy reguła? Wizja mafii była rzeczywistą czy wyimaginowaną przez Prezesa, który podnosił swoją ważność tym mitem? Nie wiem i już się nie dowiem.

        Natomiast w dniu Święta Kobiet, jak nakazywał obyczaj firmy, Prezes zaszczycił moje liche biuro i przybył służbową Nysą aby osobiście wręczyć mi świąteczny goździk i rajstopy. Urocze, prawda?

        W miejscu opisanej akcji dziś pyszni się lśniący szkłem i światłem gmach Centrum Kongresowego ICE.

        Od rzemyczka i koniczka do wielkiego świata artystów i biznesu!

Dla wszystkich Pań, w dniu ich Święta, zamieszczam futurystycznego goździka autorstwa alElli.