niedziela, 22 grudnia 2024

Pójdźmy wszyscy świętować!

         Drodzy Przyjaciele, Czytelnicy, Sympatycy oraz Przygodni Goście!

 Na Święta niech się Wszystkim zdarzy to co dobre więc życzę:

Dla podróżujących – bezpiecznej i bezkorkowej drogi!

Dla podejmujących gości – radosnego spotkania z bliskimi i oby barszcz nie stracił koloru:)

Dla idących w gości – uśmiechów gospodarzy, ciekawych rozmów i serdeczności

Dla pozostających w domu – radości ze świętego spokoju

Dla samotnych – przegnania smutków choćby nie wiem co!

Dla łakomczuchów - smacznego!

 


 

Do poklikania w Nowym Roku.

 


 

 

 

sobota, 7 grudnia 2024

O świątecznych życzeniach i współczesnych Mikołajach

        Od kilku dni, niesiona narastającym świątecznym nastrojem, nucę sobie cichutko, fragment piosenki Czerwonych Gitar: „Wszyscy wszystkim ślą życzenia…”

        No, może nie wszyscy i nie wszystkim, ale ślą! I to jak!

Prezentuję państwu kartkę świąteczną, która skradła dziś moje serce. Pomysł i wykonanie allElla

 

Prawda, że wdzięczna? Odręczny, dowcipny, rysunek nawiązujący do aktualnej  sytuacji klimatycznej dodatkowo ozdobiony pięknym odręcznym pismem, które to jest jak wiadomo zwierciadłem duszy, na prawdziwym papierowym papierze! O!

Żart, żartem, ale całość urzekła mnie wyczuwalną obecnością żywego człowieka:)  Warto to docenić w epoce cyfrowych wiadomości i skrótowych komunikatów, od których wieje elektronicznym chłodem.

Tak, wiem, wiem… Nowe czasy, wszyscy zabiegani, klikanie jest powszechnym sposobem komunikacji itd. Papierowe kartki świąteczne stają się taką rzadkością, że aż zachwycają :) Może warto młodzieży przypomnieć, że pisanie kartek było kiedyś rytuałem budującym świąteczną atmosferę podobnie jak pieczenie pierniczków. Wymagało czasu i skupienia, ale było okazją do poświecenia adresatom trochę myśli i wspomnień. Jeden ze sposobów podtrzymywania więzi rodzinnych i przyjacielskich. Jest też refleksja, że krąg adresatów z biegiem lat zawęża się… Och, zawęża boleśnie.

Przeglądając tegoroczny pakiet świątecznych pocztówek, który otrzymuję w pewnym „abonamencie” od wielu lat,  zauważyłam brak obrazków przedstawiających zasypane śniegiem chatynki, sanie brnące w śnieżnych zaspach itp. zimowych elementów. Artyści malujący kartki zareagowali na zmianę klimatu , wprawdzie nie tak drastycznie jak alElla, ale u nich teraz dominują gwiazdy betlejemskie, postacie biblijne i domowe stroiki.

Nawiązując do wizerunku Mikołaja na prezentowanej kartce apeluję do jego kolegów:

 Czas porzucić grube szuby i obszyte futrem czapki. Może tunika z przewiewnej bawełny ozdobiona białymi piórkami dla tradycji? Oraz  dla zdrowotności! Niech się Mikołajowie nie spocą, ale same gatki nie wystarczą. Saneczki zastąpić ekologiczną hulajnogą lub rowerkiem.

Wiem, to żart z kategorii czarnego humoru. Niech ta świadomość mnie usprawiedliwi.

Poprawa warunków pracy Mikołajów jest ważna gdyż współcześnie harują oni przez wiele tygodni – od listopada do Wigilii albo jeszcze dłużej. Mikołaj z mojego dzieciństwa był zajęty tylko 6 grudnia a potem miał wolne bo ustępował miejsca pracy Wigilijnym Aniołkom albo jakimś Gwiazdorom.

Wszystkim Państwu życzę takich uczłowieczonych i wesołych świątecznych  życzeń oraz pogodnego nastroju aż do Świąt! A potem też.

 


 



 


 

poniedziałek, 18 listopada 2024

Myć czy nie myć?

         Listopad był u mnie zawsze miesiącem mycia zalegających w szafkach oraz witrynkach meblościanek (sztuk 2!) zasobów porcelany oraz szkła stołowego. Ścierki kuchenne oraz „Ludwik” rządziły. Obyczaj ten miał luźny związek z okresem porządków świątecznych, ale jednak listopadowa aura zazwyczaj sprzyjała zajęciom domowym, a porcelanowo – szklany dobytek domagał się doprowadzenia do blasku raz do roku. Więc kiedy jak nie w listopadzie?

        Hmm… Obecnie dopadły mnie dwojakie wątpliwości. Po pierwsze myjąc detergentami obciążam środowisko. Po drugie po co mi na obecnym etapie życia: 12 szt porcelitowych filiżanek, 6 szklanek z arcopalu z uszkami, 6 szklanek z arcopalu do zimnych napojów, kilka różnych wielkości dzbanków, komplet malutkich filiżanek do kawy oraz kilka dziesiątek różnych wielkości i kształtów kieliszków, salaterek, tac i podstawek, kompotierek, waz, porcelanowych figurek, cukierniczek itp…

        Niegdyś z zachwytem obliczałam ile herbat mogę zaserwować gościom według zasobności szufladki z łyżeczkami otrzymanymi w prezentach ślubnych:)) Bo łyżeczki były niezbędne do szklanki z herbatą.

        Nieliczni dziś goście wzbraniają się przed cukrem, cukiernice oraz łyżeczki czyniąc bezrobotnymi. Mała szansa aby jeszcze zdarzyło się szykować domowe przyjęcie z wykorzystaniem wielu sztuk stołowej zastawy. A ponieważ są nie używane więc nie ma naturalnych strat w drodze stłuczenia. Zastawy przybywało bo się dostawało w prezencie „na imieniny”, kupowało się bo modne akurat, bo ładne wyjątkowo itd. Dobytku przybywało w przeciwieństwie do metrażu mieszkania. Tak człowiek po latach staje się „zabyty” jak mawiali moi wiejscy współpracownicy. Umiłowałam to słówko i z lubością używam:)

        A więc – myć, polerować i ustawiać aby ponownie się zakurzyły i zmatowiały ze zgryzoty? Podjęłam decyzję o radykalnej redukcji zasobów. Spokojnie, nie rozbijam młotkiem – rozdaję. Procedurę chowania zbędnych rzeczy w piwnicy porzucam jako półśrodek bo kiedyś trzeba także i piwnicę posprzątać. Tak więc, urządzam chwilową ekspozycję niechcianych przedmiotów w przedpokoju i kto przyjdzie może sobie zabrać co chce. Nawet Pani Listonoszka i Inkasent z gazowni:) Co zostanie porzucam (z bólem serca) w altanie śmietnikowej w nadziei, że ktoś z tego skorzysta. I tak mi się zamarzyło miejsce gdzie każdy może zdeponować zbędne rzeczy a potrzebujący je zabrać. Tak, wiem, takie miejsca istnieją na fejsebukach, ale co z takimi dziwakami jak ja co to mediów owych nie używają i są mało mobilni? Rzeczodzielnie by się zdały na osiedlu. Na wzór jadłodzielni już działających z powodzeniem.

        Ideał do którego dążę to ekspozycja rodowej i szczególnie cennej z powodów sentymentalnych porcelany i ograniczenie pozostałych naczyń oraz szkła do niezbędnego minimum. Na razie idzie mi nieźle:) Mieszkanie się powiększa, zużycie Ludwika maleje, satysfakcja z dokonania porządków rośnie.

Tego nie oddam!






 


sobota, 26 października 2024

Bankowanie po staremu. O, Banku ów!

          Wreszcie znalazłam temat, którego jeszcze nie było! Bank, usługi bankowe oraz zarządzanie finansami. Nikt mi nie podpowiedział, że jest jeszcze coś takiego do obgadania, a ja sama… Cóż, wzrastałam w rodzinie, której budżet spinał się od pierwszego do pierwszego. Biedy nie było, ale o oszczędnościach, lokatach czy depozytach rodowych majątków mowy nie było. Podobnie jak w rodzinach znacznej części socjalistycznego społeczeństwa. 

       

     W końcu jednak dorosłam do wieku gdy okoliczności życiowe, a nade wszystko, pragnienie bycia nowoczesną i światłą osobą doprowadziło mnie do Banku. Wybór tegoż był z powodu nikłej wówczas konkurencji dość oczywisty. Dodatkowo, siedziby owego Banku nie sposób było nie zauważyć. Tak okazały i zacny był to gmach zajmujący niemal cały kwartał dzielnicy w centrum miasta, zbudowany według projektu najlepszego polskiego architekta pierwszej połowy XX wieku, Adolfa Szyszko-Bohusza. Tak więc, obok funkcji czysto praktycznych dostarczał też  niezwykłych wrażeń estetycznych.  Wspomniany architekt, zastosował tu szereg imponujących rozwiązań. Były tam między innymi schody główne rozwidlające się u szczytu, trójkątne klatki schodowe, marmury, kolumny, rzeźby oraz kopuła wieńcząca sufit głównej sali. Słowem – perełka architektury!

DLa zainteresowanych szczegółami pozostawiam link Gmach PKO w Krakowie

Wstąpiłam zatem do monumentalnego gmachu pokonując masywne wrota oraz dodatkową zaporę z drzwi obrotowych przez które, dla dziecinnej radości, lubiłam obracać się dwukrotnie:) Wspomniane wcześniej obszerne, niczym w teatralne, schody prowadziły do wielkiej, okrągłej, sali głównej,  której cały środek zajmowała okrągła kanapa dla oczekujących klientów, a liczne stanowiska urzędników usytuowane były po jej  okręgu. Czyżby była to aluzja do „okrągłych” sum pieniędzy? W tym wnętrzu panowała dyskretna cisza, wyobraźnia kreowała szelest liczonych banknotów. Przyznaję, że budynek tego , jego wystrój i nastrój wewnątrz budził respekt, a ja, czuła na zapachy, wyczuwałam tam zapach fortuny:) Na zapachu jednak się skończyło – do sukcesów finansowych nie doszło :) 

W takich oto wspaniałych okolicznościach architektury zostałam właścicielem konta zwanego wtedy Rachunkiem Oszczędnościowo Rozliczeniowym (ROR) co oprócz zaspokojenia wspomnianych wcześniej emocji, pozwalało na szpanowanie książeczką czekową. Był to jedyny sposób dokonywania transakcji bezgotówkowych. Ponadto można było zlecić bankowi dokonywanie płatności stałych, z tym, że każdą zmianę należało zgłosić osobiście w siedzibie banku. A więc znowu te drzwi obrotowe! A potem korytarzykiem obok okrągłej Sali do pokoju odpowiedniego urzędnika. Z czasem, na drzwiach tego pokoju zawieszono skrzyneczkę gdzie wrzucano ręcznie wypisane polecenie dokonania zmiany. Wpłatę i wypłatę gotówki dokonywało się osobiście w okienku. Prymitywnie, ale działało niezawodnie. Nigdy, przenigdy, nie miałam zatargu z tym bankiem i dlatego trwam w wierności.

Przy okazji zauważyć trzeba, że zbudowany dla rozwijającej się gospodarki kapitalistycznej Bank był szanowany i utrzymywany w niezmienionej  formie i funkcji zarówno przez niemieckiego okupanta jak i socjalistyczną władzę Polski Ludowej. Obecnie zacny gmach oczekuje na swoje drugie, życie o czym zdecyduje Konserwator Zabytków. No bo po co komu teraz monumentalne gmachy, nawet takie z obrotowymi drzwiami, skoro każdy może mieć swój bank w telefonie? Dziś spotykam w galerii handlowej siedziby banków wielkości dawnych kiosków z gazetami. Gotówki się tam nie używa więc nawet nie ma sensu na taki bank napadać i ochrona zbędna. Co za czasy!

        A teraz wspomnienie związane tematem bankowo finansowym:

        Będąc młodą nauczycielką, wybrałam się ze sporą grupą młodzieży na wakacyjny obóz wędrowny do stolicy Wielkopolski oraz jej okolic. Sponsor przedsięwzięcia (dziś powiedzieć by należało – projektu) wyposażył mnie w sporą ilość gotówki na finansowanie podróży, noclegów i wyżywienia całej grupy. Nawiasem mówiąc sponsorem było Towarzystwo Przyjaźni Polski Radzieckiej! Hojny sponsor. Spakowałam więc sowity zapas gotówki do plecaka, no bo gdzie? Ruszyliśmy w podróż na podbój Poznania i okolicznych atrakcji turystycznych. Zawartość plecaka była tak hojne, że stać nas było na okazjonalne, wytworne śniadanie w hotelu a nawet dojazd kawalkadą taksówek do Pałacu w Rogalinie! Cóż, zdarzyło się, że mój plecak z cenną zawartością został się sam na peronie gdyż podopieczna młodzież spakowała do pociągu wszystkie plecaki oprócz mojego… Nie wiedziały niebożęta co kryje zgrzebny brezent. Szczęśliwie i radośnie odbyliśmy tę podróż co wspominam z rozrzewnieniem do dziś:) Przyznam, że wtedy nawet nie pomyślałam o ryzyku czy jakimś zagrożeniu. Cóż, byłam niewiele bardziej dojrzała od swoich podopiecznych:) Ale, że mocodawcy finansujący ten obóz też byli równie niefrasobliwi?

        Na koniec opowieści bankowej taka uwaga:  w Warszawie zbudowano nowoczesną siedzibę banku w formie rotundy. Bardzo zazdrościliśmy Stolicy i po jakimś czasie zbudowaliśmy podobną. Zabytkowy, opisany wcześniej mój Bank pełen był okrągłości czyżby więc powiedzenie, że „fortuna kołem się toczy” ma coś do rzeczy w kwestii bankowej architektury?

 


 

 


 

       

sobota, 5 października 2024

Jesienne rytuały mieszczucha

        Wracam pamięcią do czasów niezepsutego jeszcze klimatu gdy jesień była jesienią w dwóch jej naturalnych etapach: złota polska oraz słotna.

        Rytuał zapamiętany z wczesnego dzieciństwa to szkolne spacery w karnym szyku „parami” w poszukiwaniu opadłych i wybarwionych liści. Zebrane okazy należało wysuszyć pomiędzy kartkami książki. Ten zabieg na pewno nie służył książkom, ale zasuszaniu liści jak najbardziej, gdyż wychodziły płaściutkie i równiutkie jak karteczki:) No cóż, wszak książki także były w stanie służby dla nauki. Wyschnięte listki przyklejaliśmy do zeszytów opisując gatunek ich rodzimego drzewa. To była jesienna lekcja przyrody.

        Jesienną rozrywką było zbieranie kasztanów i żołędzi oraz masowa z nich produkcja ludzików, a czasem nawet bajkowych zwierzątek. Do dziś zachwyca mnie uroda kasztanów a i dorodnym żołędziem w czapeczce nie pogardzę. Na koniec spaceru zwracam je jednak naturze wysypując z kieszeni bo w jesieni życia wolę żywe ludziki i zwierzątka:)

        Pamiętam także dziecięce, rytualne pieczenie skradzionych mamie ziemniaków podczas tajemnych zebrań przy małych ogniskach na pobliskich łąkach. Ogniska i pieczenie były tajne gdyż zabawa ta nie zyskiwała aprobaty rodziców acz surowego zakazu nie było. I tak zdradzały nas przesiąknięte dymem ubrania i czarne od zwęglonych ziemniaków buzie. Na szczęście nikt nie spłonął, a i lasek ocalał i dorasta dziś słusznego wieku.

        Wczesne życie zawodowe  znaczyła akcja zaopatrywania ludności w ziemniaki na zimę. Dbały o swoich pracowników Rady Zakładowe organizując dostawy wprost do piwnic. Bardziej wyrafinowani pracodawcy oferowali także zapasy cebuli! Nie pamiętam jednak formy rozliczeń za te dobra. Czy były finansowane w ramach funduszu socjalnego czy też należność odliczano od pensji? Tak czy siak, obywatel Polski Ludowej był zaopatrzony w codzienną dostawę mleka pod drzwi oraz pełną piwnicę ziemniaków. Ziemniaki owe były kupowane wprost od rolnika co niestety nie gwarantowało dobrej jakości. Jednego roku trafiły mi się takie co to czerniały mocno zaraz po ugotowaniu. Nie szczędzono nawozów sztucznych gdyż sute nawożenie bardzo podnosiło wydajność z hektara czym lubili się chwalić Towarzysze Przywódcy w swoich przemówieniach. O ekologii jeszcze wtedy nie mówiono i nie słyszano… Nie pamiętam też żadnych reklamacji w sprawie jakości zimowych zapasów. Jedliśmy wszystko „jak leci” i ojczyzna dawała:)

        Domowe przetwory owocowo-warzywne… Bardzo przyjemnym rytuałem było poczucie dumy z nagromadzonych przez lato słoików z przetworami. Ustawianie ich kolorami i smakami „na słodko i wytrawnie” podziwianie barwnych etykiet  itp. Hi, hi, hi… Pewnego razu, gdy wpatrywałam się z zachwytem graniczącym z samouwielbieniem w tak ślicznie zapełnioną półkę ów obiekt zachwytu z wielkim hukiem runął na ziemię. „Ideał sięgnął bruku” w sensie dosłownym. Słoiki wraz z zawartością utworzyły kolorową breję szklano-owocową. Półka runęła bo młodziutka gospodyni nie przewidziała skutków nadmiernego obciążenia lichej konstrukcji półki. Innym razem niezbyt dobrze ubita kapusta przeznaczona do zakiszenia, zgniła i zasmrodziła otoczenie w stopniu znacznym.  Hmm… Tak to boleśnie zdobywa się doświadczenie życiowe.

        Przyjemnością jesienną wieku dojrzałego było tworzenie aranżacji balkonowych z dyń oraz wrzosów. Pokoje ozdabiałam bukietami suchych hortensji, a kolorowe liście klonu pasjami zamieniałam w oryginalne róże. Bo mnie tego nauczyła blogowa koleżanka  alElla !


 
        Ach, jaka byłam kreatywna i zadowolona z siebie w staraniach oswajania jesieni. Było, minęło…

        Dziś z tych rytuałów pozostało mi jesienne sortowanie odzieży. Koszulki z krótkim rękawkiem – siuuup! W głąb szafy. Koszulki i sweterki z długim rękawem – odsiuup! Na front półki. Podobnie traktuję lekkie sandałki i klapeczki, które awansują do poziomu pawlacza a degradację do poziomu podłogi przeżywają trzewiki i kozaczki. Pozostała też miłość do kolorowych liści, które jednak po zebraniu oddaję naturze podobnie jak kasztany i najpiękniejsze nawet żołędzie. Ziemniaki kupuję po kilkanaście sztuk (zawsze odliczam pakując do siateczki 10 do 12 sztuk, nie wiem po co) natomiast cebulę nabywam hurtem czyli aż kilogram na raz! Jak szaleć to szaleć!

        Dziś nonszalancko odrzuciłam ofertę dostawy suszonych grzybów choć u  Lubuskiej Rodziny obrodziły nadzwyczajnie – bo nie używam.

        Jednym słowem - Jesień nie ma już ze mnie żadnego pożytku. Co za czasy!


 

 


 

środa, 28 sierpnia 2024

"Wesołe jest życie staruszka" czy "starzyka los"?

         Wesoło i skocznie śpiewali eleganccy Starsi Panowie (wcale nie tacy bardzo starzy)  w swoim Kabarecie, dodatkowo  dziarsko  wymachując gustownymi laseczkami:

…”Tu biuścik zachwyci, tam nóżka, choć nie ten już wzrok…”

Dla kontrastu - Zespół Pieśni i tańca „Śląsk”  lansował sentymentalną  pieśń o emerytowanym górniku:

„Pyk, pyk, pyk z fajeczki.

Duś, duś, duś gołąbeczki.

Fajeczka, gołąbeczek,

Ławeczka, ogródeczek

I w kadłubku kos, to starzyka los”

        No cóż, życie to nie kabaret ani miła biesiada więc jak zatem  naprawdę wyglądał los seniorów w Polsce Ludowej? Przyznam, że moje osobiste doświadczenia w tym temacie są dość nikłe gdyż wzrastałam bez obecności dziadków, którzy pomarli przed moim narodzeniem. Większość własnych wspomnień dotyczy dzieciństwa i młodości – losem seniorów nie miałam okazji za bardzo się zajmować. Teraz nadrabiam te zaległości z dużą nawiązką bo na obecnym etapie życia mam w otoczeniu seniorów aż nadmiar i problemów z tym związanych obserwuję także nadmiar. Pomimo dość rozbudowanej oferty państwowych i prywatnych Domów Opieki, Agencji Opiekuńczych zawsze największym pozostaje dylemat moralny.

        Z młodzieńczych obserwacji wynika mi, że dawnymi czasy, dziadkowie byli bardzo cennym elementem rodzin. Babcie znakomicie wywiązywały się z funkcji opiekuńczych nad wnukami umożliwiając tym samym aktywność zawodową młodym mamom. Dziadkowie zaś nadawali się do pomocy w bieżących remontach, reperacjach i ewentualnie do chodzenia z wnukami na ryby.  Seniorzy wiejscy byli wręcz drogocenni w kwestii zaopatrzenia w żywność oraz przechowywania dzieci podczas wakacji. Dziadkowie mieli cierpliwość i czas na opowiadanie bajek, czytanie książeczek, nauczanie robótek ręcznych lub majsterkowania. Latorośle chętnie z tego korzystały bo nie miały wtedy internetu a często nawet i telewizji. Seniorzy byli źródłem wiedzy, tradycji i nierzadko autorytetem moralnym. W najbardziej ponurym okresie PRL Dziadkowie dzielnie stawali w kolejkach po wszelkie reglamentowane dobra. Taki to był prawdziwy program: „Aktywny Senior” w służbie rodziny.

        A co gdy nadchodził kres tej aktywności? Jak upływała ta najmniej miła starość? Kto pielęgnował staruszków i towarzyszył im u kresu życia? Jak to właściwie z tą starością dawniej bywało? Jak liczne i powszechne bywały transfery Dziadków ze wsi do miastowego M-3 w blokowisku? Na ile chętnie młodzi podejmowali trud opieki nad rodzicami poświęcając część własnego, może już wygodnego, życia? Czy funkcjonował jakiś system państwowej opieki senioralnej oprócz owianych złą sławą placówek pod straszną nazwą Dom Starców?

Przyznaję ze wstydem, że niewiele wiem. Zapewne można gdzieś na ten temat sporo wyczytać, ale skoro ten blog opiera się na doświadczeniach i wiedzy „żywych ludzi”, a jak głosi motto „każdy wnosi to coś nowego” więc pomóżcie Towarzysze! 

 


 


poniedziałek, 22 lipca 2024

Kupowanie ogórków po "krakosku"

         Sezon ogórkowy przeszedł jakoś mimo. Może z powodu mojego mocno spóźnionego okresu buntu, którego nie wykorzystałam należycie jako nastolatka, więc nadrabiam bojkotem robienia przetworów owocowo-warzywnych.

        „Pan Ogórkowy” z pobliskiego bazaru narzekał, że kiepski ma urodzaj więc troszkę uspokoił mi sumienie. On sam także stracił ogórkowy zapał gdyż pewnego razu wprost porzucił swe malutkie stoisko udając się w nieznanym kierunku. Na stoliczku waga, pudełeczko z „utargiem”, w skrzynce kilkanaście ładnych ogórków – sprzedawcy nie ma! Stoję grzecznie z wybranymi ogórkami w dłoni i czekam niczym samozwańczy strażnik-ochotnik ogórkowego dobra.. Nadeszły kolejne klientki, ogórki pobrały, czekamy wespół, a Ogórkowego nie ma wciąż. Rada w radę uzgodniłyśmy samoobsługę. Zważone, zanotowane na karteczce i pieniążki zostawione obok pudełeczka :) Ogórkowy nadal nie przybył… Dwa dni potem zanotowałam obecność Ogórkowego na stanowisku, a więc naszą samoobsługę przeżył.

        Na stoisku obok powodzeniem cieszą się ogórki małosolne. Amator bardzo lekkiego kiszenia prosi o ogórki ukiszone ciut, ciut…

- Acha, dzisiejsze?  Podchwytuje sprzedawczyni.

 Kolejny klient zamawia ogórki „bardziej”… Hmmm… Znaczy się bardziej ukiszone, ale posługiwanie się skrótami weszło w krew więc od tego momentu handluje się tu ogórkami Bardziej.

        Taki to bazarowy folklor mamy i ogórki, które wprawdzie nie śpiewają ale dostarczają humoru :) co pozwala odhaczyć temat ogórkowy tego lata choć  słoiki w piwnicy puste…

Tematy ogórkowe wcześniej publikowane, polecane dla miłośników tego warzywka:

Nietypowy sezon ogórkowy 

Sezon ogórkowy 

Ogórkowo mi !  


 



 

 

 

 

         

 

piątek, 28 czerwca 2024

Sąsiedzi

         Na wstępie tego tekstu zaznaczam, że sąsiadów mam bardzo dobrych. W żadnym razie nie są „awanturujący się”, zwykle życzliwi, a w chwilach krytycznych wręcz  bardzo pomocni.

        Obserwacje życia na osiedlu, które jest wraz z niektórymi mieszkańcami (np. autorka tego tekstu) wprost reliktem z PRL mieszczą się więc w tematyce bloga. Chociaż… opisane poniżej sytuacje są współczesne:)

        Z młodzieńczych lat pamiętam swoje własne kpiące parsknięcia na myśl o starszych paniach bardzo zainteresowanych życiem sąsiedzkim i wręcz pilnujących, z perspektywy swoich okien, bieżących wydarzeń. Otóż nadeszła chwila gdy ja sama zamieniłam się w taką obserwatorkę i rejestratorkę osiedlowego życia. Nie, żeby z nudów, ale tak „przy okazji” wykonywania domowych czynności spoglądam na blokowe vis a vis. Kto ma kwiaty na parapecie zdobywa u mnie plus. Kto często myje okna dostaje plus podwójny, ale to chyba z powodu tego, że sama pucuję szyby średnio raz w miesiącu bez względu na pogodę. Może dlatego tak dużo widzę i rejestruję :)

        Wyróżniającą się grupą sąsiadek są tak zwane „Praczki” czyli Panie nadzwyczaj często suszące tekstylia na balkonach. suszarkach okiennych lub wręcz na okalających bloki trawnikach. Sama mianowałam się liderką tej grupy gdyż  bezczelnie i notorycznie wykorzystuję w celach pralniczych zewnętrzną przestrzeń wspólną. Na swoje usprawiedliwienie mam wykonywanie prac pielęgnacyjnych na tymże terenie zielonym, w tym nierzadko, inwestycje w sadzonki. Więc chyba mogę rozwiesić pranie na tyłach budynku unikając oczywiście ekspozycji intymnych części garderoby? Grupa „Praczek” idzie moim śladem, a pozostali lokatorzy się nie skarżą. Pozostając  w zgodzie z duchem czasu nie omieszkam sarknąć, że wśród „Praczek” są wyłącznie kobiety. Parytetu nie ma tu za grosz.

        Niektórym sąsiadom nadaję przydomki charakteryzujące ich postacie. Jest, na przykład, pan „Gładki” – młodzieniec o miłej fizjonomii i krótko strzyżonej fryzurce a jego postać ogólnie sprawia wrażenie dobrze oszlifowanego – więc gładki taki! Potrafi jednak być bardzo ekspresyjny wykrzykując nie bacząc na szeroko otwarte okno, miłosne wyznania swej partnerce słowami: ”Ja cię, k…a, tak kocham!”  Och, jak to brzmi:))

        Jest także pan „Cacydupek”, który idąc stawia drobne, niemal taneczne kroczki i wdzięcznie przekrzywia głowę w chwilach kontemplacji paląc papierosa na balkonie. Zaznaczam, że określenie „cacydupek” należy odczytywać w tonie czysto żartobliwym, pozbawionym cienia pogardy i wręcz pieszczotliwym. Jest równie zabytkowe jak ja bowiem pochodzi z repertuaru mojego Taty.

        Przedstawicielką młodego pokolenia jest u nas nastolatka w typie „Zombi” ze wzrokiem na stałe utkwionym w ekranie smartfona. Zastanawia mnie jej technika zamykania drzwi bez użycia oczu…  Kopniaków w drzwi nie słychać wiec jak to robi?

        Pani „Zielona” ma w oknie rolety w tym intensywnym kolorze. Odsłonięte rolety ukazują sporych rozmiarów telewizor tak umieszczony, że swoim sokolim okiem mogę kontrolować jej gust telewizyjny.

        „Pani w Bereciku” zalicza się do miłośniczek kwiatów balkonowo parapetowych oraz pucowania okien. Nie wyprzedza mnie w częstotliwości, ale w sezonie jesienno-zimowo-wiosennym ukazuje się z wiaderkiem oraz szmatką przyodziana w berecik dla ochrony głowy. Niestety, prawie nigdy nie pozostawia okien otwartych w przeciwieństwie do swoje sąsiadki, która uwielbia szeroko otwarte wrota balkonowe. Szkoda tylko, że dostępu do wnętrza chroni firanka i nie mogę podglądać. Wrrr…

        Specyficzną grupę sąsiadów stanowi załoga pracowników firmy Wod-kan-gaz mieszczącą się w lokalu dawnego sklepu spożywczego. Chłopaki zajmują wszystkie miejsca parkingowe na ulicy - Wrr… Ale, wyremontowali chodnik, posadzili krzewy i służą pomocą w przetykaniu zlewu i innych drobnych usterek domowych. No i nie klną głośno! Więc są zaliczeni do sąsiadów pożytecznych:)

        Taka to ze mnie jędza, podglądaczka i komentatorka cudzego życia.

        Tak, tak, wiem. Też jestem podobnie wnikliwie podglądana o czym przekonałam się podczas krótkiej wymiany zdań z napotkanym sąsiadem. Z rozbrajającą szczerością upomniał mnie:

- Zazwyczaj okno u Pani otwiera się pomiędzy 7.00 a 7.30 a dziś się Pani spóźniła!

        Tak więc „Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie”.

Wszystkim moim sąsiadom z którymi zdarza  mi się zaproszenie „na kawkę”, pomoc sąsiedzka oraz wzajemne częstowanie czymś dobrym co udało się ugotować lub upiec i pogaduszki balkonowo-ogródkowe, dedykuję ten tekst i różę ze wspólnego ogródka! 


 

ps. A już niedługo do mieszkania obok wprowadzi się nowy lokator! Już się nie mogę doczekać okazji do nowych obserwacji.