poniedziałek, 31 maja 2021

Mali pomocnicy domowi

         Nie chodzi tu o krasnoludki, których istnienia nie chcę kategorycznie zaprzeczać w ramach sentymentu do bajek i baśni. Chodzi o dzieciaczki - słodziaczki i ich małe rączki przydatne nie tylko do trzymania patyków z lizakiem lecz chętnie wykorzystywane przy drobnych pracach domowych. Ach, czy nie zabrzmi to zbyt okrutnie zwłaszcza w okresie obchodów Dnia Dziecka i fetowania milusińskich wszelkimi dobrami współczesnego świata?

        Prawda jednak jest taka, że dzieci, najczęściej bardzo kochane i zadbane, były wdrażane do życia w społeczeństwie i rodzinie poprzez powierzanie im obowiązków na miarę możliwości rozwojowych, a czasem nawet ponad to.

        Tak sobie teraz myślę, że najbardziej powszechną dla podrośniętych nieco dzieci była rola ochroniarza. Pilnowanie – oto słowo klucz dla tych funkcji!

- przypilnuj młodszego brata!

- przypilnuj mleka, aby nie wykipiało!

- przypilnuj suszącego się na sznurach prania!

Doszło do tego, że radą na dziecięce marudzenie: ”…Nudzę się…” Była riposta: ”Rozbierz się i pilnuj ubrania!”

        Dzieci posiadające już umiejętność komunikacji słownej oraz liczenia w stopniu podstawowym chętnie posyłano do sklepu po drobne zakupy. Bo mamie zabrakło śmietany do obiadu, albo jarzynka na zupę niekompletna… Wtedy kształtowano u dzieci posłuszeństwo, i stwarzano okazję do przełamania nieśmiałości gdy w sklepie trzeba wytłumaczyć, że standardowa jarzyna do zupy ma być „bez marchewki”. Niełatwe zadanie dla kilkulatka. Niekiedy dzieci wysyłano do sklepu z opisem potrzebnych produktów na kartce wyrwanej z zeszytu. Ach, kupowanie kiszonej kapusty albo masła to jedno z pospolitych zadań. Co innego dostarczanie porcji wiadomości i intelektualnej rozrywki poprzez zakup codziennej gazety dla powracającego z pracy Taty. To prawdziwa przyjemność i satysfakcja ze spełnienia misji:) Jako bonus zaliczyć można możliwość spotkania z resztą młodocianych „gazeciarzy” w okolicach kiosku Ruchu i wspólnego omówienia bieżących spraw z podwórka oraz sprawdzenia „co zadane” w szkole na prace domowe. Niejeden znany dziennikarz zapewne tak zaczynał swą karierę: ))

        W domu bywało znowu prozaicznie: glansowanie na błysk butów dla całej rodziny, froterowanie ręczną szczotką zapastowanych parkietów, wycieranie do sucha umytych po obiedzie naczyń, wycieranie kurzu z mebli. Celowo nie wymieniam tu sprzątania „swojego pokoju” gdyż wyodrębnienie osobnego pokoju dla dzieci nie było wcale powszechne. Często bywało, że niewielkie mieszkania typu M-3 zajmowały całkiem liczne rodziny i raczej nie miały problemu sprzątania „swoich” pokoi czy salonów. Mój zabawkowy dobytek w liczbie trzech lal plus pluszowy miś wraz z akcesoriami mieścił się w wózku dla lalek. Taki „domek na kółkach” miał zaletę mobilności – z pokoju do kuchni i z powrotem śmigał jak trzeba wliczając w to postój w przedpokoju na wykonanie kilku skoków „w klasy” wzdłuż klepek parkietu.

        Zebrane ze sznura pranie trzeba było przygotować do maglowania. Dzieci świetnie sprawdzały się w roli „stojaków-trzymaków” podczas czynności naciągania płóciennych połaci bielizny pościelowej i obrusów choć czasem wymagało to wspięcia na paluszki aby wydłużyć „stojak”. Przez to lepiej się rosło:) Fajne było też odbieranie z wyżymaczki wyżętych elementów prania. Wszystkie sztuki bielizny i odzieży były nieomal dwuwymiarowe i o dużym stopniu suchości. Mnie to cieszyło:)

      
          
A w kuchni… Drobne, dziecięce paluszki zgrabnie wybierały niepożądane ziarenka spotykane w kaszy. Można było zlecać tę pracę powołując się na postać bajkowego Kopciuszka, który miał gorzej bo musiał przebierać ziarna maku więc nie ma co narzekać na sortowanie grubej kaszy. Mały pomocnik w domowych pracach kuchennych był nagradzany przywilejem wylizania miski po słodkim kremie, możliwością odgryzienia chrupiącej piętki świeżego chleba lub samodzielnego ukręcenia kogla-mogla. O wdzięczności pozostałych członków rodziny za wykonanie ogólnie użytecznych prac nie wspominam bo to oczywiste i pięknie budujące rodzinne relacje. Mały mógł całkiem sporo.

        Nie sposób zapomnieć o doniosłej roli małych pomocników zamieszkałych na wsiach. Podczas wakacyjnych, wiejskich pobytów z podziwem obserwowałam domowe obowiązki tamtejszych dzieci. Już samo prowadzanie bydła na pastwisko i towarzyszenie zwierzętom przez cały czas wypasu to było nie byle co. Do tego grabienie siana, wiązanie snopków, karmienie przydomowego drobiu czy pielęgnacja warzywnika. Aż było mi czasami wstyd, że ja odpoczywam gdy moi rówieśnicy pracują.

        Tak więc moje przywiązanie do roli „krasnoludków” i „kopciuszków” ma swoje uzasadnienie. Czyż nie?



 

       

niedziela, 16 maja 2021

Pierwsza taka niedziela - Polski Ład

         To, co z wielkim rozmachem ogłoszono,  należy zacząć wdrażać! Na szczęście wczorajsze sprzątane, odkurzanie, mycie i pranie dobrze wpisało się w rządowe działanie bo ŁAD znaczy porządek. Co więcej, powinno też być ŁADnie więc ustroiłam starą lampę w koronki i ustawiłam w oknie aby oświetlała drogę ku powszechnej szczęśliwości. 

        Skoro ma być też po polsku, a może nawet narodowo, na niedzielny obiad zaplanowałam kotlety schabowe z kapustą! Pasuje?

Klop, klop, klop… Wystukuję tłuczkiem dźwiękowe wspomnienia niedzielnych poranków sprzed lat. Odgłos klepania mięsnych plastrów z wielu mieszkań niósł się echem przez całe osiedle. Dziś hałasuję tylko ja. Kątem oka obserwuję parkujący właśnie na ulicy, mały, czerwony samochodzik ozdobiony chińskimi malunkami i logo restauracji „Dong…jakiśtam”. Z pojazdu wysiada młodzieniec ze styropianowym pojemnikiem w ręku. Nooo… Teraz wiem dlaczego kotlety klepię tylko ja.

Z nieba deszczyk kap, kap, kap… Och, ten Polski Ład – oby nie smakował tak nijako jak moje współczesne kotlety dziś.

  

 Na zakończenie cytat z notki o niedzieli Peerelowski tydzień opublikowanej w 2015 roku:

„Ale za to niedziela,
Niedziela będzie dla nas

Niedziela będzie dla nas! I była. Dla rodziny lub we dwoje dla zakochanych. Rankiem pucowanie na błysk od stóp do głów i zgodny wymarsz do Kościoła. Często książeczkami do modlitwy w ręku. Ciasne buciki? Krawacik uwiera, a sztywny od krochmalu kołnierz drażni młode męskie szyje? Trudno - kościółkowa elegancja przede wszystkim. Grzeczne dziewczynki maszerowały z koleżankami albo rodzicami. Starszy brat już wymykał się spod skrzydeł rodzicielskich i umawiał z kolegami. Po kościele /a może zamiast, kto wie?/ obradowali nad swoimi młodzieńczymi sprawami w kawiarni. Tacy „młodopolscy” i duch cyganerii w nich się budził. Hi, hi, hi…

 Niedzielny obiad gromadził przy stole całą rodzinę. Rosół z domowym makaronem to u sporej części społeczeństwa żelazny punkt programu. Wyklepane na płasko kotlety albo zrazy w sosie albo… Coś co tam rodzinne tradycje nakazywały. Po jedzeniu szybkie sprzątanie bo już niebawem przyjdzie ciocia z wujkiem lub znajomi na popołudniową herbatkę oraz ciasto. O! Już idą dzierżąc w ręku kwiaty /goździk albo róża, gerbera/ lub paczuszkę z ciastkami z cukierni! Cmok, cmok i cium, cium – powitania, komplementy, zachwyty i już zasiadają do podwieczorkowego stołu. A dzieciaki? Hajda „na pole” pohasać, poskakać, ponaśmiewać się… Ostrożnie, bo odświętnej sukieneczki nie można pobrudzić za bardzo. Czasem zamiast gości był rodzinny długi spacer lub wylegiwanie na kocyku w pobliskim lasku…” 

 To był starodawny „Polski ład” A jaki będzie teraz?


 


 

środa, 5 maja 2021

Kasztanowce - Matura do poprawki!

       To już pewne, kasztany nie zakwitły w terminie więc egzamin oblały! Zdalne przygotowanie do Matury w ich przypadku zawiodło. Dowcipnisie żartują, że kwitnienie kasztanowców, jak większość naszego teraz życia, też jest zdalne, a więc na pozór niewidoczne. Z powodu luzowania obostrzeń podobno przewiduje się kwitnienie hybrydowe: raz tu – raz tam – i z powrotem.

        Dlaczego tak się czepiam tych drzew? Ano dlatego, że odkąd pamiętam kwitnienie było punktualne! Dziesięć lat temu opisywałam i chwaliłam w tekście "Punktualne kasztany". Zachęcam do kliknięcia w „kasztany” bo teraz zacytuję tylko fragmenty:

Zakwitły! Jak każdego roku na Maturę ! Zegar biologiczny jest niezawodny i bez względu na aurę zawsze punktualny. Dzielne drzewa wbrew inwazji Szrotówka Kasztanowiaczka, resztką sił kontynuują tradycję. Kochane kasztany!

          Miało być przepięknie, miało być normalnie… A mnie jest przykro gdy widzę tegorocznych maturzystów, których na progu szkoły wita  dystrybutor z odkażającym płynem i nauczyciel, choć wreszcie „na żywo” i nie na ekranie monitora, ale uśmiecha się przez szybkę.

Aż nadszedł ten dzień. Tramwaj pełen wyelegantowanych biało- granatowych, przejętych ale dumnych nastolatków. Duma - to uczucie dominowało, o stresie nikt nie myślał. Pierwszy raz w życiu potrzebne jest okazanie Dowodu Osobistego. Zasiadamy przy stolikach udekorowanych butelką oranżady i osobistą maskotką „na szczęście”.

Język polski … Kilka godzin pisania obszernego tekstu. Na brudno i na czysto. Niektóre , najlepsze  prace maturalne były publikowane w prasie.

Matematyka – liczył się niekoniecznie dobry wynik. Doceniano też własne próby nowatorskich obliczeń, tok myślenia logicznego, niekonwencjonalne próby prowadzenia dowodów…

Ach te belfry! ... oceniając nasze prace kierowali się nie tylko zawartą w nich wiedzą ale i własną wiedzą o uczniu. To byli przecież NASI NAUCZYCIELE !

          Dystans, dystans, odstępy, osobne wejścia i wyjścia… I najbardziej brutalne zalecenie: Nie grupować się! Jak to? Nie wolno pogadać, pożartować, dodać sobie wzajemnie otuchy? Nie wymienić gorączkowych uwag po wyjściu z sali? Nie ukoić egzaminacyjnego stresu wspólnym wypiciem gazowanej wody z sokiem wprost z saturatora?

        Stracone lekcje, fakultety, Studniówki, Uroczyste zakończenie nauki i Rozdanie świadectw. A teraz jeszcze te kasztany…

Wiosna wybucha zielenią, na ławkach w parku siedzą /na siedzisku, nie na oparciu!/ grupki młodzieży rozprawiającej o Mickiewiczu, sinusach, wykresach i biologii pantofelka. Paradujemy z opasłymi księgami, koniecznie „pod pachą” – tak aby było widać co obecnie studiujemy. Taki był przedmaturalny szpan. Wtedy to pomagały kwitnące kasztany. Widok białych kwiatów budził nadzieję i dawał ukojenie zaczerwienionym z wysiłku oczom.

foto Bet rok 2011

      A może to tylko przestarzałe spojrzenie na świat powoduje niepotrzebny smutek a zdalnie wyedukowana młodzież wcale nie czuje, że coś traci?

          Miła wiadomość jest taka, że dziś widziano na ulicy maturzystki uczesane w warkocze! Czy w „naszych czasach” chciałyśmy w tym wieku nosić warkocze czy raczej stawiałyśmy na „dorosłe” fryzury? Matura to Egzamin Dojrzałości… Był?

Matura nobilitowała. Dawała autentyczne poczucie dojrzałości, zamknięcia pewnego etapu w życiu. Dawała legitymację do kręgu inteligencji. Była przepustką do dalszego kształcenia.

 


 

     ps.  Komentarze do tekstu "Punktualne kasztany"  publikowanego w 2011 roku można przeczytać tutaj 

Punktualne kasztany 2011  

        

         

 

 

sobota, 1 maja 2021

Słonecznie, majowo, sportowo - po prostu boiskowo!

        Zagadało do mnie, zachęciło, pustą bramką zaklekotało i na spotkanie zaprosiło, boisko z  bratniego bloga Posiaduszki u alElli

        Biegnąc na "moje" boisko, okoliczne drzewa i krzewy ustroiłam na biało, aby było ładnie.

Oto jestem już tuż, tuż. 

        A dalej to już trawa, drzewa, trawa, trawa… Równo, gładko, po piłkarsku w pasy wystrzyżona murawa.



         Ach, jak to czysto, równo, gładko i bez śladu kibolskiego wandalizmu. Nooo… Nie zawsze tak tu było.  Ale po kolei…

        Zaczęło się w latach dwudziestych ubiegłego wieku od zwykłego kopania piłki w wykonaniu mieszkających w okolicy mężczyzn, głównie robotników i młodzież. Tak się w tym kopaniu rozmiłowali, że wkrótce  Klub Sportowy założyli, który trwał i trwał przez długie lata, nawet w te wojenne. Bardzo pomagał patronat pobliskiej Fabryki Sody Solvay. Po wojnie, piłkarze i ich wierni kibice w ramach „czynów społecznych” zbudowali sobie prawdziwy Stadion co się zowie! Oczywiście w standardzie ówczesnych boisk czwarto, pięcio lub ileś tam ligowych. Takiego go pamiętam z dziecięcych lat: pośrodku zielony plac i bramki, trawiasto-betonowe amfiteatralnie sytuowane siedziska dla kibiców i drewniana buda ze schodkami (chyba dla sędziów?) a wokół boiska bieżnia wysypana żużlem. Bo zawody motorowe tu też bywały. Pamiętam do dziś zapach rozgrzanego żużlowego pyłu wydobywającego się spod kół stalowych rumaków. I ten ryk maszyn…

O, zachował się fragment betonowego schodka wyznaczającego trybunę dla kibiców:)

              

     Od zawsze miejsce to nazywano Stadionem. Żadne tam boisko. Nawet gdy już zlikwidowano zawody żużlowe, nawet w okresach finansowych i inwestycyjnych niedostatków. Bywało tu obskurnie i brudno, bywały tu zgrupowania amatorów picia piwa z flaszek. Oczywiście wieczorami, bo za dnia i letnią porą odbywały się tu lekcje Wychowania Fizycznego dla dzieci z pobliskiej Szkoły Podstawowej. Och, nie wspominam tego miło. Nie lubiłam biegania na bieżni, skoków w dal na boiskowej murawie oraz przebierania się w krótkie, granatowe szarawary z gumką. Brrr… Spodenki były uszyte i błyszczącej podszewki, a stój gimnastyczny uzupełniała biała koszulka i  tenisówki. Czasem, gdy „Pani od WF” miała dobry humor pozwalała na zabawę w Podchody zamiast lekkoatletycznych ćwiczeń. Takie chowanie się w okolicznych krzakach bardziej mi odpowiadało :) 





          Całkiem „na bogato”. Trzeba przyznać, że miasto dba i inwestuje w obiekty na tym stadionie. Jest to teren dostępny dla wszystkich do rekreacji i małego sportu. Tylko główna płyta boiska zamknięta, ale jest otwarty „na okrągło” kort tenisowy, boisko do siatkówki plażowej, małe boisko piłkarskie i zakątek z urządzeniami podobnymi do parku linowego. Kryta balonem hala do treningów zimowych. Działa nadal ten leciwy i zacny już Klub Sportowy, Szkółka Piłkarska dla dzieci i wiele jeszcze innych działalności. A czasem organizowane są okolicznościowe imprezki kulturalne dla mieszkańców w stylu rodzinnych pikników. No to ja też tam mogę trochę poużywać tej murawy i poskakać po zabytkowych oraz nowoczesnych trybunach dla kibica? Mogę nawet podglądać zajęcia młodocianych piłkarzy ( och, jak te dzieciaki po trawie brykają!) gdy już tu powrócą. I może powyginać się troszkę na uboczu? Nawet wypatrzyłam takie miejsce, na skraju zabytkowych trybun, w lekkim dołku w dodatku ozdobione kaczeńcami oraz stokrotkami. Dla mnie jak ulał! Nie jest nigdzie napisane, że wstęp tylko dla młodzieży!

Hej, hej blogowy, boiskowy przyjacielu! Macham z daleka i pytam czy też jest ci smutno z powodu braku piłkarskich kopów w piłkę na murawie? Czy też tęsknisz za gwarem dzieciaków z piłkarskiej szkółki? Czy chcesz usłyszeć donośny gwizdek sędziego i krzyczących na trybunach kibiców? Bo ja bardzo… Ta cisza aż mi w uszach dzwoni.