niedziela, 23 czerwca 2019

Historia narodu w szalikach zaklęta


        Są takie chwile w życiu człowieka gdy… Trzeba posprzątać zapyziałe kąty w mieszkaniu i przy okazji dokonać inwentaryzacji oraz podsumowania stanu posiadania. Nie pomijając przy tym stosownych refleksji. 

        Wyrzuciłam starą szafkę z wnęki przedpokojowej, wstawiłam tam zgrabny regalik na buty. Z wyrzuconej szafki wydobyłam... Hmmmm... Tak „na oko”, jakieś 70 - 80 apaszek i szaliczków. Na drugim etapie inwentaryzowania padło na stojak z parasolami. Policzyłam, że zawiera on dwanaście sztuk parasoli różnych rozmiarów i kolorów, w tym najwięcej  jest tęczowych:))))  Będę wyklęta za to? Przysięgam, że pochodzą one z okresu gdy były wolne od ideologicznych podtekstów i uważane za bardzo efektowne.

  
        Póki co, tekstylna hurtownia wesoło wiruje w pralce. Mniej wesoło robi się po wydobyciu szmatek z bębna. Ooooo! Tyle tego! Podczas prasowania pod wpływem odżywających wspomnień następuje spontaniczna segregacja z podziałem na ważne okresy z najnowszej historii Polski. Ha, aż tak poważnie!

        Grupa pierwsza – tekstylne ozdoby z okresu PRL-u przypominające beztroski czas młodości mej czyli  lata 60, 70 i początek 80 ubiegłego wieku. Słowem – szmaciane zabytki! Co nie znaczy, że byle jakie. Są tu apaszki z prawdziwego jedwabiu kupione okazyjnie w sklepie Moda Polska oraz szale samodzielnie zszywane z resztek materiałów na domowej maszynie napędzanej korbką. Schludnie wyprasowane, wygłaskane podczas składania w równą kostkę niech spoczywają ku chwale pomysłowego upiększania peerelowskiej konfekcji dostępnej w handlu uspołecznionym.


        Grupa druga – kolorowe ożywienie okresu transformacji, rozkwit handlu bazarowego często reprezentowanego przez sąsiadów zza Buga. Dynamiczne lata 1989 – do około 2004 reprezentują szerokie szale, duże  chusty z połyskliwej materii i mniejsze apaszki. Kolekcja godna często wizytujących pobliski bazar elegantek. Do sweterka, bluzeczki sukienki lub żakietu stosowna chusteczka, zwiewny szaliczek – kolorowo, obficie i tanio. Któż by się oparł pokusie? Ja, nie. No i mam tego efekt w wypełnionej po brzegi szufladzie:))
      


Grupa trzecia – współczesna era supermarketowa, butikowe wyprzedaże, gratisy oraz bazarowe okazje „wszystko po 5 złotych”. A do tego z zagranicznych wojaży /bo już można i wolno!/ zakupy i prezenty „na pamiątkę”. Ach, tyle okazji, tyle potrzeb bo tu wyjazd, tam szkolenie i konferencja, studniówkowy bal i służbowy Sylwester. Chusty, szale  a nawet plażowe zawoje – wszystko potrzebne!   


No i się uzbierało 78 sztuk z trzech epok. 

A parasolki tęczowe? Też należą do historii narodu? Kiedyś były uważane za ładne i poprawne, a teraz gdzie ja z takim parasolem wyjdę?





 

tu też szaliki

środa, 5 czerwca 2019

Cukrowy detoks


        Tak, tak! Nie ma żartów. Cukier uzależnia jak każda, ogólnie potępiana używka. Najnowsze trendy żywieniowo-zdrowotne zalecają dietę „absolutne zero cukru”. Ani łyżeczki do herbaty, ani szczypty w roli przyprawy finezyjnie poprawiającej smak potrawy. Cukier został produktem wyklętym. Cukrowy detoks podobno działa cuda i odnawia człowieka jak nic innego.

       
foto Bet
Zapłakała zabytkowa cukiernica: „ Ach, po cóż ja taka piękna, błyszcząca i zdobna w ornamenty, po cóż mi kunsztowne szczypce do cukrowych kostek i okrągła łyżeczka czerpiąca słodkie kryształy jako niezbędni towarzysze stołowej zastawy? Mam już zawsze stać bezużyteczna i czekać corocznego polerowania na pocieszenie? Ach…”

        Smutek bije od mniej zacnych cukierniczkowych koleżanek – tych z fajansu, z porcelany… Łka najmłodsza Duralexowa i ta szklana przywieziona na pamiątkę z wakacji w Zjednoczonym Królestwie czyli prawie od Królowej Elżbiety. Wszystkie bezrobotne… Ech…

        A było tak pięknie. Cukiernica zajmowała poczesne miejsce na stole. Była tak niezbędna, że stała na posterunku nawet w porach między posiłkami. Zawsze przecież ktoś robił sobie herbatę, czasem kawę, dzieci kręciły kogel-mogel lub łasuchowały posypując cukrem kromki chleba z masłem. Znajoma nastolatka chętnie aplikowała sobie łyżeczkę cukru po każdej przyswojonej porcji wiedzy. Tak więc cukiernica stała obok jej podręczników i szkolnych zeszytów. Cukrowe odżywianie mózgu stosowała i nie miała nadwagi a i teraz na cukrzycę nie choruje. O!

        Dawniej cukier był wyznacznikiem dobrobytu.  Przed wojną, na kresach wschodnich panował zwyczaj, że niemowlęta witano w rodzinie darując w prezencie torbę cukru. Miało to zapewnić dziecku słodkie i dostatnie życie.

        Cukier był produktem gromadzonym w chwilach paniki „będzie wojna – czas szykować zapasy”. Cukier i mąka to podstawa. Jaka w tym logika skoro z tych produktów trudno sporządzić pożywną strawę? No cóż, z niektórymi faktami trudno dyskutować. Tak było i już.

        W upadającej gospodarce socjalistycznej cukier był pierwszym produktem objętym reglamentacją chociaż  cukrownie polskie pracowały pełną parą i były dumą przemysłu przetwórczego. Relacje z kampanii cukrowniczych ukazywały się na pierwszych stronach gazet oraz  czołówkach wiadomości TV. Byliśmy na bieżąco szczegółowo informowani o wydajności buraka z hektara oraz wielkości zapasów cukrowego produktu. Wytwarzano wtedy kilka rodzajów cukru: 

- zwykły drobny kryształ do codziennego użytku w tym głównie słodzenia herbat i mlecznych grysików dla dzieci.

- cukier rafinowany w postaci grubych płatków-kryształków, ozdobny, znakomity do pięknych cukiernic, z których dziecięce paluszki chętnie wyskubywały co większe kryształki do chrupania i ssania…

- cukier puder zwany czasem „cukier-mączką” w postaci słodkiego pyłu stosowany do posypywania domowych wypieków i deserów oraz dań. Ach, prawdziwa zgroza dla obecnych propagatorów cukrowego detoksu! Naleśniki, racuchy, makarony, a czasem nawet placki ziemniaczane obowiązkowo posypane białym pudrem.

        Używając cukru należało „umić się zachować”. Zasady dobrego wychowania przy stole nakazywały:

- używać specjalnej łyżeczki do czerpania cukru z cukiernicy i bacznie zważać aby nie zanurzyła się w słodzonym napoju nawet odrobinkę. Zamoczonej przypadkiem łyżeczki nie wkładać do cukiernicy aby nie uległa oblepieniu:)

- cukier w kostkach nabierać szczypczykami, ewentualnie łyżeczką lecz nigdy paluchami! Fe!

- słodzony napój mieszać indywidualną łyżeczką, bezgłośnie i spokojnie, na zakończenie czynności nie oblizywać jej i nie strząsać resztek stukając w brzeg szklanki! Mokrą łyżeczkę odłożyć na spodeczek. Trudno, kilka kropel słodyczy idzie na zmarnowanie.

- wyjąć łyżeczkę ze szklanki podczas picia! Nie wystarczy przytrzymywanie sterczącego trzonka wskazującym palcem bo i tak grozi on okaleczeniem oka no i jest okropnie nieeleganckie… Fuj!

Kartkowy oraz zakupiony „na lewo” cukier  gromadzono w spiżarniach, komórkach i miejskich tapczanach. Na zapas, dla poczucia zaopatrzeniowego bezpieczeństwa. To wtedy, w udręczonym niedostatkiem społeczeństwie, krążył żart „ gość w dom – cukier do szafy”. Tak ważny był to dla narodu produkt. Prawie wszyscy byliśmy uzależnieni, mamy więc grzeszki nałogu na sumieniu.

        Czy można się dziwić rozpaczy cukierniczek? Utrata takiej pozycji to dramat! A dla nas niebagatelne pytanie: No to jak z tym cukrem, jeść czy nie jeść? 

https://pogadajmyopeerelu2.wordpress.com/2019/06/05/cukrowy-detoks/