poniedziałek, 29 grudnia 2014

Poświętowaliśmy



Były prezenty pod choinką? A kto je przyniósł?

Są na ten temat różne teorie. Dawno, dawno temu lansowano pogląd, że prezenty pod choinkę przynosi Aniołek lub ewentualnie Gwiazdka… Prezenty pod choinką były symboliczne, żeby nie rzec wręcz szczątkowe bowiem główny ciężar prezentowy spoczywał na barkach dźwigającego wielki wór z pakunkami świętego Mikołaja. Prezenty od tego uroczego brzuchatego staruszka znajdowaliśmy pod poduszkami tuż przed snem, w noc 6 grudnia. Mikołaj był aktywny tylko w tę jedną, jedyną noc. Potem rozpływał się w obłokach dziecięcej wyobraźni aż do następnego grudnia. Ten dawny Mikołaj był szczęściarzem, miał długi urlop… A my mieliśmy za kim tęsknić…

Współcześni Mikołajowie pracują na pełny etat od listopada aż do Sylwestra. Zdaje się, że wzorem śmiertelników wykorzystują nadgodziny lub poddają się wyzyskowi śmieciówek. Pewnie święte kredyty na odpoczynek im nie pozwalają. Dlatego pełno jest Mikołajów w centrach handlowych, telewizyjnych reklamach, na świątecznych kartkach, a nade wszystko w amerykańskich świątecznych filmach familijnych… To fałsz! W Boże Narodzenie prawdziwy Mikołaj już dawno śpi w swojej Laponii! Przywróćmy do życia nasze dawne Gwiazdki i Aniołki, Mikołajom pozwólmy odpocząć! 

Hola, hola! Rezygnując Mikołaja można wpaść w pułapkę. Pewne przedszkole naucza dzieci, że prezenty pod choinkę przynosi maleńki Jezusek. Jak to? Przecież dopiero narodzone niemowlę nie może rozdawać prezentów! Ale mniejsza o logikę. Gorzej gdy w dziecięcej główce pozostanie skojarzenie: Jezus równa się prezent…  Coś mi się zdaje, że efekt takich nauk można będzie zaobserwować w czas następujących w życiu dziecka religijnych uroczystości. Eeeee… Może nie będzie tak źle… 



       

niedziela, 21 grudnia 2014

Czekając na Święta



        Zajadam się kawiorem… Dużą łyżką z dużej miski nakładam na plastry cytryn. Czy powinnam potem poleżeć krzyżem w ramach pokuty za „nieumiarkowanie w jedzeniu” oraz pychę?  Ale przecież nie godzi się daru zmarnować, prawda?

        SPAniały karp, po cebulowej kąpieli leży w zamrażarce skuty lodem i nie ma pojęcia, że jego rybia, jesiotrowa, kuzynka oddała ikrę swą czyniąc zadość ludzkiej potrzebie luksusu. 

        Luksus? Na amerykańskich filmach, jak najbardziej. Pamiętacie wredną Aleksis, bohaterkę  serialu „Pogoda dla bogaczy”, która raczyła się kawiorem na śniadanie popijając go szampanem? Ach, kapiący z ekranu luksus zakodował się w skojarzenie z kawiorem i szampanem. A przecież, w zgrzebnych czasach PRL kawior zza wschodniej granicy przywożono w litrowych słojach po kompotach… Zapijano samogonem, ale cóż, wszak nie można mieć wszystkiego. Jaki kraj taki luksus. Hi, hi, hi… 

        Cóż, nie jadłam kawioru przemycanego Pociągiem Przyjaźni, mogę więc chyba raczyć się legalnym importem, darowanym z serca i wdzięczności? Takie nastały czasy, że ten dawny luksus wchodzi niemal samowolnie na nasz stół i… Sumienie gryzie. Jakże to tak kawior łykać gdy inni niedostatek cierpią? Czy wraz z kawiorem nie połknie się wredota serialowej Aleksis? Oj, oj! Idę jednak krzyżem poleżeć. Nie zaszkodzi. 

Nie wiem czy zdołam odpokutować kulinarne winy przed nadejściem Świąt więc już teraz życzę wszystkim Peerelowiczom i ich sympatykom bardzo luksusowych kulinarnie i duchowo Świąt oraz równie luksusowego wejścia w Nowy Rok. Tak!

Niech się darzy i w oborze i w komorze!


sobota, 13 grudnia 2014

W pogoni za grudniem



Gdzie on tak pędzi, dokąd tak gna? Stuku… Puku… puk… Świst, gwizd! Albo raczej szuuuuu… Piiiii… Ciiiii… Jak nie przymierzając Pendolino jakieś. Nie ma, że tory za wąskie, że zwrotnice nie takie jak trzeba, a semafory zamarznięte. Taki mamy klimat, a on pędzi! I już trzecia adwentowa świeca do zapalenia gotowa. 

Pierwszy, drugi, trzeci dzień grudnia jeszcze biegnie zwykłym tempem. Ostry Mikołajowy zakręt za to dodaje pędu. To nic, że obszyte futrem czerwone czapki w dobie ocieplenia klimatu tracą sens, a czerwone nosy trzeba domalować farbą. Już nie ma zmiłuj. Padają kartki z kalendarza jak zapomniane dawno płatki grudniowego śniegu. 

W wannie przed sklepem świąteczne karpie pluskają wesoło w ciepłych promieniach słońca. Nikt ich dziś jeszcze nie kupuje. Samotnie mieszam w kadzi wielkim sitem ignorując zdziwione uśmiechy przechodniów. Że co? Za wcześnie czy za ciepło? Spokojnie, ten się śmieje kto w kolejkach tuż przed Wigilią nie stoi. Hi, hi, hi… Moje karpie już się pławią w cebulowym SPA na godzin kilka przed zamarznięciem w domowej lodówce. 

Bo ten, nowoczesny Grudzień pędzi! 

 Dokąd to, po co tak, za czym ten pęd? Spieszno zamknąć rok i dopisać nam do metryki? Nie można by tak bardziej dostojnie, z powagą i uwagą rozliczyć kalendarzowe obowiązki? Dać szansę radosnego oczekiwania, podarować czas na zadumę i nacieszyć się magią Świąt? 

A może tej magii już nie ma? Eeeee… Tam, niech no tylko zapachnie parzony mlekiem mak i zabulgoczą w garnuszku leśne grzybki. Niech rozbłysną na choinie lampki – Grudzień musi się zatrzymać!

 Prrrrrr… Stop! Na te trzy świąteczne dni. 




niedziela, 30 listopada 2014

Pan Bilet i jego Koleżanki, Kwitki



I ty byłeś milionerem

        Przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia czas zacząć. Pierwsza świeca adwentowa płonie… Mamy czas radosnego oczekiwania. Hmm… Współczesny świat nachalnie proponuje także czas radosnego kupowania. Więcej, więcej, więcej prezentów! Krzyczą reklamy. Ameryka szaleje na wyprzedażach skracając czas konsumowania dziękczynnego indyka. Co tam tradycja, co tam życzenia i rodzinne spotkania. Na zakupy, ludzie!

        Może to jest dobry moment na przypomnienie, że wszyscy byliśmy już kiedyś milionerami i nasze portfele pęczniały od gotówki. Pomińmy litościwie wartość tych milionów i nacieszmy się samym pojęciem „milioner”, a nawet nierzadko, „multimilioner”. Hi, hi, hi… 

        Przedstawiam, uratowany przed kotłowym ogniem, zasiedziały w piwnicznym pudle, zacny bilet komunikacji miejskiej.

 
        A teraz, do towarzystwa, podobnie uratowane z pożogi kwiteczki i dowody wpłat. Podziwiajmy ręczne pismo, staranność wypełnienia rubryk i bajeczne kwoty wpłat. Przecież uroda tych dokumentów równać się nie może z zimnym komputerowym wydrukiem. Prawda? 


       















             Ale cóż, nie sposób obrażać się na rzeczywistość. Bierzmy plastikowe karty w dłoń i ruszajmy na zakupy uczynić zadość tradycji obdarowywania oraz wspomóc gospodarkę. Niech się kręci karuzela świątecznej dobroci.

 Przy okazji polecam niebanalną, uroczą akcję „Jest robótka” 

Klik


        Radosnych zakupów!


niedziela, 23 listopada 2014

Nylony, ortaliony, nonajrony



Udręczone wiecznym praniem, krochmaleniem i prasowaniem, panie w maglu od dawna plotkowały, że na „ciuchach” można kupić koszule „nonajrony”. Takie co to wyprać, strzepnąć, powiesić i gotowe. Ach, jaka ulga! Prasowanie męskich koszul, twardych kołnierzyków i mankietów na gładziutko i bez fałdek to wyzwanie dla kochających żon i matek oraz umiejętność niezbędna dla panien na wydaniu. No bo jakże to? Kto opierze i oprasuje kochanego mężusia? Żonka! Żadne tam równouprawnienie nie było przewidziane. Skąd! Elektryfikacja kraju postępowała szybko i panie domowe miały już elektryczne żelazka. Wielkie, ciężkie i bez duszy… Za to z odłączanym kablem, który służył nieraz jako narzędzie przemocy domowej. A więc, precz z żelazkiem! Koszule non iron to jest to! Absolutny syntetyk, bez możliwości wentylacji, latem oblepiający spocone torsy oraz plecy. Biedni panowie, uwięzieni jak w konserwie. 

Nie ma się co rozczulać, panie też nie miały lekko. Elegantki nosiły nylonowe pończochy. Cieniutkie jak obłoczek, sztywne i nieelastyczne jakimś cudem układały się do kształtu nóżki choć… Niekiedy zwijały się wokół kostek w cienkie ruloniki lub okręcały wokół nogi krzywiąc linię widocznego z tyłu szwu. Wrrr, brrr… Trudno było je ujarzmić, naciągnąć i naprężyć za pomocą pasów z zapinkami. Pasy zwane halterami /śląskie/ mniej lub bardziej zdobne w lamówki i koronki to niezbędny element damskiej bielizny w epoce przedrajstopowej. 

Rozwijająca się turystyka handlowa do bratnich krajów powodowała pojawianie się kolejnych syntetycznych, tekstylnych wynalazków. Na „ciuchach” królowały ortaliony! Cieniutkie płaszcze o charakterystycznym kroju. Z przodu klapy, tył pleców dwudzielny z „wywietrznikiem” i kontrafałdą u dołu, wiązanie paskiem w talii. Najbardziej poszukiwane były „oryginalne, włoskie”. Ortalionowy płaszczyk o kroju dziecięcym, bo z kapturkiem, miała moja najlepsza koleżanka. Płaszczyk był w kolorze odblaskowo seledynowym, rozkosznie szeleścił i był obiektem wielkiej zazdrości, łamał dziewczęce serduszka odziane w drelichowe kurtki donaszane po starszym bracie… Buuuu… 

Na szczęście krajowy przemysł chemiczny rozwijał się dynamicznie. Goniliśmy trendy odzieżowej mody i wkrótce w handlu detalicznym dostępne były kolejne plastikowe hity. Nastała moda na krempliny… Mięsisty materiał w wytłaczanym wzorem, często kwiatowym. Jakie to było wdzięczne u obróbce krawieckiej, praniu i nieprasowaniu! Przy wykrojach nie skręcał się, nie zwijał, łatwo poddawał się niewprawnym nawet krawieckim eksperymentom. Nie wymagał mozolnego wykończenia szwów! Wystarczyło kroić nożycami o ząbkowanych ostrzach co zapobiegało strzępieniu się brzegów. Sukienki, spódniczki, spadnie i spodniumy trzymały fason w każdych warunkach! Żadnego zamięcia, żadnej fałdki… No, nic, a nic! Gładkość i szyk jak spod żelazka! Dodając do tego spisu zalet odporność na rozdarcia, utratę koloru, mechacenie czyni z krempliny produkt doskonały!

Następcą krempliny był bistor. Bardziej szlachetna, gładka tkanina o różnych grubościach, splotach i deseniach. Na sukienki, spódnice i spodenki. Na obrusy i zasłony. Bistorowy, kolorowy świat. Wszystko było bistorowe prócz, na szczęście, pościeli. 

Mieliśmy więc niezniszczalną odzież syntetyczną, wygodną i prostą w użyciu, ale ktoś ogłosił powrót do natury i wylansował modę na polski len i importowana bawełnę. Tak nam już zostało. Produkujemy coraz lżejsze i lepsze technicznie żelazka. Karnie prasujemy bawełnianą odzież i bieliznę pościelową dla całej rodziny. Z syntetyków lubimy lub zaledwie tolerujemy nadal tylko damskie rajstopy.  

Dopisek popołudniowy:

Kolejny prezent od alElli z ekspozycją "oblepiającej" sukienki z bistoru oraz płaszczy i kurtek z ceraty przypominającej... No właśnie, co imitowała cerata w konfekcji? Oprócz ceraty stosowano też "skay", który to zastępował skórę. To dopiero był koszmar: Ciężki, gruby i kompletnie nie przepuszczający powietrza. Za to całkowicie wodoodporny!

prezent od alElli
 
ps
 "oblepiająca" sukienka z bistoru całkiem fajnie eksponowała figurę, prawda? Hi, hi, hi...