poniedziałek, 10 lipca 2023

Z tęsknoty... Bułgaria.

         Czyżby to już ten czas, że tylko tęsknota została?  Ach, pudełko ze zdjęciami aż podskakuje na regale wołając: „Weź mnie, weź mnie!” No to wzięłam i … Padło na Bułgarię z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

        Co to była za podróż! Kilka dni w kolejce na dworcu po bilety zagraniczne. Nie było tak, że przychodzisz i kupujesz – swoje trzeba odstać, uzyskać i okazać  wkładkę paszportową, a potem to już z górki! Trzy dni koleją, z przesiadką w Budapeszcie gdzie trzeba odnaleźć  właściwy dworzec i załadować do pociągu na czas wakacyjny dobytek w postaci namiotów, towarów na handel wymienny (butle gazowe, zegarki Ruhla oraz dżinsy marki Odra) i zapasów żywności w konserwach turystycznych. Potem to już luzik! Miejsce leżące na korytarzu lub siedzące w toalecie. Szczęśliwcy łapali miejscówki leżące na półkach bagażowych w przedziale. A, co! Na dmuchanym materacu całkiem wygodnie.

        Po trzech dniach, brudni lecz szczęśliwi osiągamy cel podróży – jakiś camping w Sozopolu. Potrzeba higieny gna pod prysznice gdzie dokonujemy gruntownego szorowania jednocześnie piorąc odzież „na sobie” :) Po co się rozdrabniać w czynnościach skoro można mieć „dwa w jednym”?

        Wyczyszczeni z kolejowego kurzu wesoło raczymy się lokalnym winem, chyba nie najwyższego gatunku, ale dla nas smakuje jak ambrozja bo winna oferta w kraju właściwie nie istniała. Przynajmniej w zasięgu studenckiego budżetu.

         A kolejne dni to już tylko plaża, pierwsze w życiu odczucie palącego z gorąca piasku i opalanie młodych ciał ze wspomaganiem lokalnego oleju słonecznikowego. Zachwyt wzbudzał czerwony „szampan” chłodzony falami morza w piasku. Cóż za naiwność skoro temperatura wody w morzu czarnym była  wysoka, że ho, ho, ho! Ale chłodziliśmy dzielnie bo w końcu szampan na plaży w Bułgarii to prawdziwa egzotyka : )

        Było bosko! Jedyny mankament  to słona woda w kranie i pod prysznicem. I jak tu się napić zwyczajnej herbaty? To usprawiedliwiało nadmiarowe zużycie bułgarskiego wina. Coś trzeba było pić.

        Kolejne zdumienie wzbudziła obecna nieopodal plaża dla nudystów. Ach, zrazu z „pewną taką nieśmiałością”… Z zażenowaniem… Ale potem zwyciężyło młodzieńcze i buńczuczne: „Co, ja nie pójdę? Phi….” No i poszłam oraz się dostosowałam. To był ten „pierwszy raz” :)) No i obyło się bez oparzeń w miejscach do słońca nie nawykłych. A niektórzy z nas cierpieli na brak możliwości bezbolesnego siadania. Ot, brak umiaru zawsze szkodzi.

        Było wspaniale, aż pewnej tajemniczej nocy nadeszła czarnomorska burza z piorunami i ulewą jak diabli. Mój wiekowy namiocik pamiętający chyba czasy wojenne wtedy rozwalił się na pół. Trach… Szczytowe maszty padły jak zapałki każdy w swoja stronę, a zdumionym oczętom mieszkańców ukazało się bułgarskie niebo niezbyt przyjazne akurat w tej chwili. Jak wybrnęłam z namiotowej bezdomności już nie pamiętam. Pamiętam za to, że zapłaciłam urzędowa karę za brak wwozu zadeklarowanego przy wyjeździe  namiotu. Kara pod rygorem zakazu przekroczenia granicy więc ze strachu zapłaciłam ileś tam złotych. Kwoty nie pamiętam, ale na pewno przekraczała wartość rozpadniętego ze starości namiotu.

        Takie to były bułgarskie wakacje. Podróż wodolotem wynagrodziła wszelkie przykrości:) Na koniec, po wyczerpaniu wszelkich „dewizowych” zasobów, pozostało oszukiwanie złotówkami węgierskich automatów z napojami co czasem się udawało. Ale o tym sza… Ciii… A automaty wzbudzały wielkie emocje gdyż w PRL jeszcze ich nie znano więc wszystko co ciurkało do kubeczka smakowało wybornie. A zresztą, wszystko smakowało wyjątkowo bo zagranicznie:)