Będąc młodą stażystką na rubieżach królewskiego miasta, w ramach tegoż stażu, zostałam czasowo oddelegowana na placówkę owianą złą sławą. Brrr… Punkt Skupu Skór Surowych – zabrzmiało dość mrocznie i stało bardzo daleko od młodzieńczej wizji kariery zawodowej wśród szumiących łanów zbóż… Delegacja była poprzedzona długą i srogą rozmową w gabinecie wysokiego Prezesa Spółdzielni bowiem towar będący przedmiotem handlu tamże uważany był za produkt nieomal strategiczny. Stąd rozmowa uświadamiająca, że oto wstępuję na grząski grunt gdzie grasują nieuczciwi ludzie posługujący się korupcją i nie tylko oraz że mam siebie uważać! Acha, ciekawe jak, skoro jedynym środkiem komunikacji ze światem był telefon na korbkę łączący rozmowy na hasło: „Miasto proszę”. Jedynie młodzieńcza naiwność i ufność dla świata pozwoliła mi ostrzeżenia zbagatelizować i śmiało ruszyć ku wyzwaniu!
Adres placówki był imponujący co zachęcało do podjęcia ryzyka zetknięcia się z mafią. Wtedy pokutowało jeszcze przeświadczenie o wyższości miasta nad wsią:) Skóry surowe czyli świeżo zdarte z ubitych zwierząt skupowano w samym centrum miasta, nieomal u stóp dumnego Wawelu oraz Kościoła Na Skałce. Atrakcyjność punktu kończyła się jednak na lokalizacji. Moje biuro to była niezwykle zapyziała klitka na poddaszu rozpadającego się budyneczku z maleńkim okienkiem zarośniętym pajęczynami. Widok z tego okienka bynajmniej nie obejmował Wawelu ale małe podwórko z centralnie położonym podestem do składowania przedmiotowych skór głównie bydlęcych i świńskich choć zdarzały się też króliki. Nie muszę chyba wspominać jaki to wydzielało aromat nieco tylko łagodzony poprzez obfite posypywanie solą.
Do towarzystwa i zapewne także ochrony przed mafią miałam dwóch pracowników odzianych w niezwykle brudne kombinezony, którzy sami siebie nazywali „kosmonautami”. Może ze względu na te kombinezony ale trochę też z powodu osamotnienia i bezbronności przed skórzaną mafią. Kosmonauci byli zestresowani wizją odpowiedzialności przed „prekuratorem” za ewentualne nadużycia w handlu.
Cała załoga podlegała swoistej „ochronie” zaprzyjaźnionego wozaka wyposażonego w konia z wozem. W razie czego miał gnać „co koń wyskoczy” po pomoc? Na co dzień wypijał z nami szklankę kawy parzonej i opowiadał prymitywne dowcipy. Swój chłop, a może tajna przykrywka mafiosa?
No cóż, byłam tam urzędniczką do wypisywania kwitów i podczas mojej kadencji żaden mafioso nie próbował mnie skorumpować ani zastraszyć. Przypadek czy reguła? Wizja mafii była rzeczywistą czy wyimaginowaną przez Prezesa, który podnosił swoją ważność tym mitem? Nie wiem i już się nie dowiem.
Natomiast w dniu Święta Kobiet, jak nakazywał obyczaj firmy, Prezes zaszczycił moje liche biuro i przybył służbową Nysą aby osobiście wręczyć mi świąteczny goździk i rajstopy. Urocze, prawda?
W miejscu opisanej akcji dziś pyszni się lśniący szkłem i światłem gmach Centrum Kongresowego ICE.
Od rzemyczka i koniczka do wielkiego świata artystów i biznesu!
Dla wszystkich Pań, w dniu ich Święta, zamieszczam futurystycznego goździka autorstwa alElli.
Urocze wspomnienie tego wspaniałego święta, któremu niektórzy jeszcze hołdują. Cieszę się, że zamieściłaś wpis, bo minionej nocy myślałam, że dawno nie pisałaś. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOdwiedzam Cię w nocy? Mam nadzieję, że nie w kategorii koszmaru:))
UsuńHołduję, hołduję i kupuję sobie kwiatki nawet!
Nie wiem, czy to było Święto Kobiet, czy dzień wolny od pracy? Pracowałem w dużym 6 piętrowym biurowcu i w tym dniu w drodze do sklepów mijaliśmy się w windzie i na korytarzach. Jedni kupowali kwiaty, inni dokupowali czekoladki, ale głównym towarem "obrotowym" był alkohol. To był dział zaopatrzenia budownictwa (pisałem o tym na blogu). To były fajne dni.
OdpowiedzUsuńBudowlańcy musieli być dobrze "zaopatrzeni":))
UsuńFajne dni były bez wątpienia. Cieszmy się wspomnieniami.
Ależ Ty umiesz ciekawie opisać banalne zjawisko świętowania z goździkiem i rajstopami w tle. Brawo!
OdpowiedzUsuńGoździk to jeden z najbardziej odpornych kwiatów, więc długo cieszył oko, a rajstopy jak najbardziej pożądane, gdyż oko leciało jedno za drugim, ponieważ towar ten nie był trwały wówczas, dlatego żałuję, że nie dostawałam. Dostawałam za to kawę, czekoladki, dobre herbaty Cejlon, Madras, gdy Ulung zbrzydła oraz nieśmiertelne goździki.
Buziaczki dla Ciebie z tej okazji
Ultro, dziękuję. Pamiętam paskudny smak herbaty Ulung. Podejrzewam, że do handlu dostawały się najgorsze frakcje tej herbaty bo gdzieś czytałam, że w prowincji Ulung uprawiano dość szlachetny gatunek herbat.
UsuńPaczuszki kawy też się nam trafiały, takie malutkie, po 100 gram:)) Czas rozpasania kawowego miał nadejść dopiero współcześnie.
Przytulam:)
Gratuluję udanych początków kariery. Mnie przydzielono ołówek, gumkę, temperówkę (ale żyletki do temperówki we własnym zakresie) oraz popielniczkę. Wszyscy palili, niepalący szefowie nie mieli odwagi protestować, więc wszystko było przesiąknięte aromatem Sportów i Giewontów. Nie robiło to wrażania, bo wszędzie było tak samo. Przyszyły czasy, że to ja z goździkami obkolendowywałem wszystkie panie (Mareczek)
OdpowiedzUsuńKariera w handlu produktami rolniczymi nie powiodła się:( I być może to jest jeden z powodów współczesnych protestów rolników. Zmarnowano talent:)))
UsuńKwestię palenia wszędzie i przez niemal wszystkich potwierdzam. Służbowej popielniczki nie dostałam nigdy :(