Pani Profesor nadano przezwisko „Koń”. To z powodu
charakterystycznej fizjonomii przypominającej wizerunek końskiej „twarzy”,
której nawet zawsze obecny na szyi sznur perełek nie łagodził. Wielu z nas,
uczniów LO, nie pamiętało prawdziwego nazwiska, a już na pewno imienia, Pani od
Przysposobienia Obronnego. Taki przedmiot prowadziła u nas Pani „Koń”.
Większość licealistów miała ambicje intelektualne i naukowe – Przysposobienie
Obronne traktowaliśmy z pobłażliwością, czasem nawet niecierpliwością
przypisywaną szkolnym „michałkom” takim jak podstawówkowy „Śpiew” czy
„Rysunki” albo "Wuef".
Byliśmy pokoleniem powojennym i od kołysek towarzyszyło nam hasło:”Nigdy więcej wojny”! To po co uczyć się pojęcia „teatrów wojennych”, walki taktycznej, trajektorii lotu pocisków czy rodzajów gazów bojowych? No… Ciekawostką i atrakcją były zajęcia praktyczne na strzelnicy i nauka posługiwania się karabinkiem „kabekaes”. Nieco gorzej wspominam ćwiczenia w zakładaniu maski p-gaz. Dusiłam się w niej! Chyba ktoś nie dopilnował sprawności lub otwarcia filtru powietrza. Jakoś jednak przeżyłam, a prawdziwe szkolenie, prawie wojskowe, odebrałam w szeregach ZHP.
O, tak. Tam nauczono nas podstaw musztry, wykonywania wojskowego salutowania oraz szacunku do symboli patriotycznych i wojskowych. Zwykłej dyscypliny także! Ćwiczono u nas odwagę organizując marsze i alarmy nocne. Trenowaliśmy biegi na orientację i posługiwanie się kompasem oraz sygnalizację chorągiewkami za pomocą alfabetu Morse’a. Harcerze starsi brali udział w wielogodzinnych manewrach taktyczno-obronnych z użyciem syren, zasłon dymnych i ćwiczeniem w czołganiu się. Poznawaliśmy zasady udzielania pierwszej pomocy rannym w polu walki, opatrywania ran i technik bandażowania. Nie bez powodu harcerstwo zaliczano czasem do młodzieżowych organizacji paramilitarnych.
Dalsza edukacja wojenno-obronna prowadzona była w ramach
Studium Wojskowego na wyższych uczelniach. Do tych zajęć podchodziliśmy z
jeszcze większą pobłażliwością i humorem niż do szkolnych lekcji PO. Studentów
bawiła specyficzna wojskowa terminologia i metody szkolenia. Prowadzący zajęcia
traktowali nas – młodych intelektualistów i naładowanych wiedzą różnoraką in
spe magistrów jak żołnierzy służby zasadniczej. Budziło to rozbawienie i czasem
wręcz opór. Tym bardziej, że kwitła pokojowa atmosfera i moda na młodzieżowe
bratanie się z całym światem. Wojny trwały na odległych kontynentach, a nasze w
nich zaangażowanie ograniczało się do nucenia protest songów i obnoszenia się z
„pacyfą” na koszulkach.
A ja byłem na studniówce w towarzystwie córki Pana od PO i miałem na świadectwie Bardzo dobry.
OdpowiedzUsuńWierzę, że "piątka" na świadectwie była za wiedzę, a nie za towarzystwo:)
UsuńMieliśmy szczęście, bo PO prowadził były major WP, który nie ukrywał tego, że wcześniej był oficerem w UB, a przed II WŚ także oficerem u Piłsudskiego. Jak sam mówił, kochał wojsko. Mógłby bez problemu zostać generałem (prowadził też WOŚ), ale wiadomo polityka, a ta go nie kochała ...
OdpowiedzUsuńWielu oficerów WP znajdowało zatrudnienie w szkołach - to bardzo dobrze, bo jednak wiedzieli o działaniach wojennych chyba więcej niż moja pani Koń. Ale i tak nie była zła, lubiła się uśmiechać:)
UsuńNo tak, koń by się uśmiał ... ;)
UsuńPrawda:)
UsuńWspomnienia potrzebują, jak zawsze, inspiracji. I na Pana od PO nadszedł stosowny czas. Trochę szkoda, że to wojna na wschodzie o tym Panu przypomniała.
OdpowiedzUsuńZgadza się, okoliczności wspomnień raczej ponure. Ale dla mnie inspiracja była Ustawa o Obronie Kraju, która ponoć zawiera temat odnowienia i wzmocnienia programu Edukacji Dla Bezpieczeństwa.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńZ lekcji PO najbardziej zapamiętałam bandażowanie w jodełkę. Nie przypominam sobie, dlaczego ta "jodełka" musiała być. Strzelanie z "kabekaesu" do tarczy szło nam bardzo źle, ale mieliśmy na to sposób, ponieważ nauczycielka sama nie podchodziła do tarcz, by sprawdzić dziurki. Kazała tarcze przynosić do siebie, a my po drodze odklejaliśmy - zaklejone wcześniej na ślinę (co także do nas należało) - dziurki. Potem znowu zaklejało się na ślinę, by kolejni strzelcy mieli możliwość papierki odkleić i tak wszyscy zaliczali strzelanie.
Pozdrawiam serdecznie.
Ot, "szutniki":))
UsuńMoje strzelanie szło dobrze, nawet w pewnym momencie zastanawiałam się czy aby nie tkwi we mnie talent strzelecki? A może to wpływ znaku zodiaku bom Strzelec z urodzenia:))
Jodełka miała umożliwiać zginanie kończyn i palców. Jodełkę zakładano na łokcie, kolana oraz nawet pojedyncze palce. Na głowie "Jodełka" powodowała krągły kształt opatrunku. Taki sposób obandażowania głowy nazywano "czepkiem Hipokratesa" - dość trudny w wykonaniu.
Obecnie takie "jodełkowanie" jest już chyba rzadko spotykane bo wymyślono opatrunki elastyczne, jakieś siatki i opaski itp.
Ta "jodełka" pozwalała opatrywać dłuższe rany ...
OdpowiedzUsuńJodełka się nie ześlizgiwała tak łatwo no i ładnie wyglądała:)
UsuńMyślę, że można by było prowadzić w szkołach kursy przetrwania, na których byłaby obowiązkowa obecność także kogoś dorosłego z rodziny dziecka.
OdpowiedzUsuńPomyślałam o tym, gdy pakowałam plecak, który nazwałam "ucieczkowo - ewakuacyjnym". Niby spakowałam, ale ciągle coś z niego wyjmuję i wkładam. To wielka sztuka zabrać na plecy mało, a wszystko, co trzeba. Tego nie nauczono mnie na PO.
Ja nawet nie pomyślałam o takich przygotowaniach. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nawet plecaka nie mam. Zresztą, jak ja ucieknę z wiekową mamą?
UsuńAle pomysł z zajęciami pt "organizacja ewakuacji z miejsca zamieszkania" jest dobry. Tym bardziej, że teraz ilość otaczających nas rzeczy jest ogromna i dokonanie rozsądnej segregacji nie jest łatwe. Kto dawniej myślał, że potrzebne będą podręczne ładowarki do telefonów?
To, jeśli ucieczka gdzieś dalej jest niemożliwa, warto skompletować chociaż zestaw do przetrwania w piwnicy. Także pomyśleć o prądzie i o tym, na czym położyć/posadzić w piwnicy mamę. Na pierwszym miejscu zapas leków przyjmowanych stale, szczególnie tych na receptę. Jeśli się zgłodnieje, albo zapomni telefonu czy ładowarki, to ludzie poratują, ale - jeśli chodzi o lekarstwa na receptę - to raczej nie. Polecam ważne rzeczy, jak np. telefon, ładowarka, papierowa lista adresów i nr telefonów zawsze trzymać w domu w jednym organizerze, a nie w szesnastu szufladach i na siedmiu półkach. W panice nie znajdzie się niczego, choćby nie wiem, jaki porządek w szafach był, o!
UsuńMoże przesadzam, ale przecież nie wiadomo, co terroryście jeszcze przyjdzie do zgniłej i zwichniętej głowy.
Zresztą zawsze trzeba być przygotowanym do ucieczki lub schowania się w piwnicy albo na strychu/dachu - w zależności od rodzaju żywiołu, który może nawiedzić.
A może ucieczka/ewakuacja z wiekową Mamą jest możliwa, tylko trzeba się wcześniej zorientować w możliwościach i zaklepać je/rozplanować.
A dlaczego pytasz, jak uciekać z wiekową Mamą? Przecież każdy to powinien wiedzieć. Nie wiemy, bo nikt o tym nie mówi i nas nie szkoli. Taką misję m.in. powinna spełniać telewizja państwowa. Szkolić nas, szkolić i jeszcze raz uświadamiać.
UsuńA może wiekowe Mamy są w systemie ratowniczym państwowym, tylko o tym nie wiemy? Niemożliwym bowiem jest, by w przypadku zagrożenia, kto nie może biegać, w niebezpiecznym miejscu był wraz z opiekunem pozostawiany na pastwę losu.
Bardzo racjonalne rady. Pewnie coś z nich zastosuję.
UsuńNa pewno trzeba uporządkować dokumenty i listy adresów.
Oj, obawiam się, że pastwa losu jest raczej pewna.
OdpowiedzUsuńDzięki za pozytywny "kop". Potrzebowałam kilku godzin aby kopnięcie dotarło tam gdzie trzeba czyli do głowy:) Mam już baniaczek z wodą i plan działania na najbliższe dni.
Czasem np. odkłada się na ostatnią chwilę wymianę lub wyrobienie jakiegoś dokumentu. Świadczą o tym obecne kolejki po paszporty, bo nie załatwi się paszportu na odległość. Łatwiej z kartą EKUZ (Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego), bo można załatwić ją przez Internet, ale też trzeba poczekać, aż poczta dostarczy. W przypadku konieczności nagłego wyjazdu - można nie zdążyć tego pozałatwiać.
UsuńInny przykład: koleżanka stale przyjmująca ważne dla jej życia lekarstwa nie załatwiła sobie zaświadczenia od lekarza, że te leki musi przyjmować. Miała kłopot na lotnisku.
Albo np. wyleczenie zęba, co odkładało się tygodniami.
Tak więc spakowanie się, to nie tylko włożenie do plecaka kilku fatałaszków i butelki wody, co zajmie dwie minuty.
To dłuższy proces wymagający planu działania. Dobrze więc, że ten plan zrobiłaś.
PS. Wymądrzam się, a sama nie mam ważnego paszportu, a przecież nie wszędzie dojedzie się na dowód osobisty.
Dopiero wczoraj zamówiłam 3 opakowania leku, który stale przyjmuję. Zwykle kupowałam po jednym opakowaniu.
I dlatego wszystkiego trzeba korzystać z "kopnięć" życzliwych blogerek:)) Paszport mam nowy ale karta EKUZ już nieważna od kilku lat.
OdpowiedzUsuńKolejny punkt do planu zajęć.
Działajmy zatem! Co uporządkowane i załatwione - nie zginie.
Coś dla śmiechu w sprawie szykowania się do ewentualnej ucieczki. Rozmawiam o tym z koleżanką i mówię jej, że muszę wyleczyć zęba, który zaniedbałam przez pandemię. Wprawdzie jeszcze nie boli, ale źle by było, gdyby rozbolał w momencie, gdy dentysta nie będzie dostępny.
OdpowiedzUsuń- Eee, to masz przechlapane. Ja muszę tylko naszykować pudełeczko na zęby. Oznajmia koleżanka.
Dobre:))
UsuńMarsz do dentysty!