Jakby nie patrzeć i zaklinać kalendarz – zbliża się czas przedświątecznych porządków domowych. Wiem, że to staromodne, niepopularne i może nawet dziwne, ale… Czym skorupka za młodu nasiąkła tym na późną młodość trąci! Ach, jak mi się udało zgrabnie zmodyfikować to powiedzonko:)
Skoro za oknem mglisto i szaro jest od rana, wczesny zmrok nie zachęca do wyjścia „na pole” – próbuję jakoś zorganizować domowe pielesze tak, aby uniknąć nudy i ożywić ten czas pożytecznym działaniem. I przywołać atmosferę radosnego oczekiwania na Święta, która jakoś uleciała, zużyła się, czy coś…
Trzeba by odsunąć zalegającą w rogu pokoju kanapę i zlikwidować kurz minionego lata. Jak dobrze, że wystarczy miękki mop myjący drewnopodobny panel! Jak dobrze, że nie trzeba szorować parkietu preparatem czyszczącym „Agata”, używać pasty do podłogi marki „Buwi” albo „Erdal” i froterki ręcznej lub mechanicznej? Ach, tylko tego zapachu pasty do podłogi brak… Jakież to było budujące świąteczny nastrój!
Dawna pielęgnacja podłóg wymagała sporo czasu i wysiłku więc starano się zachować efekt sprzątania jak najdłużej. Dlatego wymyślano przeróżne ochraniacze na obuwie odwiedzających (wtedy dość licznie) wypucowany dom gości. Hmmm… Można było akceptować panujący gdzie niegdzie obyczaj zdejmowania butów przed wkroczeniem na pokoje lub zgromadzić odpowiednia ilość „gościnnych” kapci. Można było przygotować też kawałki grubszej tkaniny, najlepiej z koca w kratkę, które podkładało się pod obuwie gościa, zmuszanego w ten sposób do poruszania się w sposób posuwisty… I nie był to krok zapraszający do Poloneza. Jak nazywano ten wynalazek? Łatki, łapcie, szmatki… A może jakoś jeszcze inaczej? W celu poprawy estetyki takich kawałków tkaniny o wielkości ludzkiej stopy często obrabiano brzegi szydełkiem lub obrębiano ściegiem ręcznym albo maszynowym, dbano o kolorystykę, choć najważniejszy był odpowiedni „poślizg” oraz grubość materiału. Uzdolnione manualnie Panie Domu wyrabiały szydełkiem bardzo estetyczne i praktyczne podkładki ochraniające parkiety wykorzystując resztki wełen lub zużyte pończochy. U nas, rodzinny żart zakładał wyuczenie domowego psa dostojnego poruszania się na owych „szmatkach”.
Hmmm… Obowiązek ślizgania się po wyglansowanym pracowicie parkiecie był uchylany w szczególnie uroczystych okolicznościach. Ważne przyjęcia towarzyskie dopuszczały wejście w kościółkowym obuwiu, w tym damskie szpilki! Cieniutkie obcasy eleganckich pantofelków bywały wyposażane w metalowe końcówki co odbijało się boleśnie i nieodwracalnie na parkietowych klepkach. Ale czegóż się zniesie dla gościnności…
Mopując współczesny kawałek panelowej podłogi pozdrawiam spoczywający podeń stareńki, peerelowski parkiet. Wspominam jego mozolne szorowanie, ale również przyjemne i swojskie skrzypienie, klekot rozeschniętych i odeszłych od podłoża klepek oraz pragmatyczną diagnozę podłogowego speca: „Pani! Cyklinowanie, ponowne ułożenie i lakierowanie klepek będzie dużo droższe niż położenie nowego parkietu. A już położenie paneli to w ogóle najlepsze!”
stare na nowym:) |
No i położyłam. A teraz mam co wspominać i stukać obcasami można u mnie do woli i bez szkody:)
Ach, w trakcie obiadu, o wspomnienie upomniała się ukryta pod płytkami z terakoty kuchenna podłoga z prostych desek! Deski szorowane ryżową szczotką i na czas wysychania zabezpieczone płatami gazety. Hop, hop z nogi na nogę aby z gazetki na gazetkę hycać. Takie to były ongiś domowe atrakcje.
nowe na starych deskach :) |
Inteligentny odkurzacz z funkcją mopowania. Phiii… też coś!
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa także przykryłam panelami parkiet. Piękny - dębowy i przedwojenny. Bardzo tego żałuję. To fakt, że pielęgnacja podłogi stała się lżejsza, ale co naturalne to naturalne. Od czasu zainstalowania nowoczesnych udogodnień, w tym plastikowych okien, jestem stale naelektryzowana tak, że aż się iskry sypią, a włosy dęba stają.
Pozdrawiam serdecznie.
alEllu, Twoje iskry i stojące włosy to objaw buzującego geniuszu - patrz na Einsteina:))
UsuńPrzedwojenna podłoga wymagałaby przedwojennej pokojówki lub co najmniej "dziewczyny do sprzątania" raz na jakiś czas zwłaszcza gdy powierzchnia do glansowania niemała.
Aaaa, to co innego. Wobec tego jestem zadowolona. :)))
UsuńDo przecież oczywista oczywistość!
UsuńMnie też co rusz stają dęba włosy na głowie i to nie tylko z powodu podłogi
UsuńWidocznie też cierpisz na nadmiar geniuszu:)) Bo na rzeczywistość nas otaczającą nawet włosy nie reagują tak jak powinny.
UsuńPamiętam ten zapach (gł. terpentyny) wypastowanych podłóg, zmieszany z zapachem świeżo ściętej choinki, ale utrzymywał się on tylko w okolicach Wigilli i ustępował gastronomicznym specyfikom. W naszych domach też trwała wojna "dobrego z lepszym" ... czy utrzymywać podłogi w idealnych stanie, czy dbać o dobre samopoczucie spotkania z gośćmi? Na szczęście zawsze zwyciężało to drugie. A, że rodzina była muzykalna i roztańczona, więc i z podłogi leciały drzazgi.
OdpowiedzUsuńZapach pasty do podłogi bardzo mnie zachwycał. Byłam wąchaczem tego specyfiku i czasem uchylałam metalowe wieczko pudełka aby sobie "niuchnąć":)
UsuńZapach pasty kojarzył się z czystością i odświętnością więc doznawana przyjemność miała podłoże psychologiczne chyba. A może to objaw inklinacji w kierunku "ćpania"?
Nie pozbywam się starego parkietu. W miejscach wydeptanych leżą chodniczki.
OdpowiedzUsuńWydeptane miejsca są urocze bo tworzą atmosferę zadomowienia, stałości i bezpieczeństwa. Czyż nie? Może lepiej ich nie zakrywać tylko się chlubić? Chodniczki bywają zdradliwe:)
UsuńOglądam w telewizji program "Ucieczka na wieś", w którym potencjalni nabywcy poszukują domów w Anglii. Stare podłogi drewniane i kamienne określane są jako piękne. W jednym z programów była w toalecie żeliwna spłuczka - z zachwytem nazwana wiktoriańskim zabytkiem. Zupełnie taka, jak ta, którą dawno, dawno temu oddałam na złom. Ach... jak wtedy chciało się mieć wygodnie i nowocześnie...
OdpowiedzUsuńNo wiesz, czasem jest tak, że za prymitywną techniką tęsknią ludzie znudzeni luksusem.
UsuńPrzypomina mi się bajka o księżniczce chorobliwie nieszczęśliwej, której humoru nie poprawiały podsuwane pod nos marcepany i bakalie a uzdrowił bochenek zwykłego chleba podarowany przez wiejskiego piekarczyka.
To prawda. Szukają prymitywnych (nazywają je z charakterem) domów za wsią pod lasem, ale luksusowe wille często pozostawiają na wszelki wypadek, gdyby znudziło się palenie w kominku i rąbanie drewna, albo śniegi i deszcze (błoto) odcięły od cywilizacji.
UsuńPrzypomniała mi się taka anegdota.
UsuńPodczas protestów ulicznych dworzanin przybiega do królowej z dramatyczną wieścią: "Wasza Wysokość, lud się buntuje, nie mają chleba!"
Na to królowa - "No to niech jedzą ciastka".
alElla - bo te prymitywne naprawdę mają charakter w przeciwieństwie do sieciówkowych nowoczesności.
UsuńDo rąbania drewna lepiej się nie przyzwyczajać bo palenie drewna w niektórych miejscach zakazane.
Andrzeju Rawiczu - chyba nawet obecnie stasuje się u nas dietę ciastkową... TYlko, że słodycze i konfitury rzucane są precyzyjnie punktowo.
UsuńNic łatwiejszego, by do konfitur mieć dostęp. Wykaż się inicjatywą! Pobucz na kogo trzeba, pokrzycz, nakłam, spal publicznie właściwą książkę, itd... itp... a znajdziesz się w tym punktowym punkcie rarytasów. ;) :)))
UsuńJa buczę każdego wieczora, ale chyba pod złym adresem:))
UsuńNiestety w mieszkaniach moich rodziców były wstrętne szare płytki PCV. Ja w swoim w 2004 położyłam panele, ale zalanie przez sąsiada sprawilo, że muszę wymienić. Najważniejsze jest to, że ma się ten własny kawałek podłogi. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOj tak, płytki PCV były w pewnym okresie popularnym elementem wykańczania mieszkań. Dobrze, że to już daleka przeszłość.
UsuńPanele nie znoszą zalania, to fakt.
Jesienny uśmiech posyłam.
Witaj Kocórko!Czytam Ciebie od wielu,wielu lat..Wnioski..Jesteś uroczą,małą kobietką..Kobietką typu zobqaczyć,zakochać się i umrzeć..No nie wiem..jak to przeczytasz to albo mnie znienawidzsz,albo choc trochę polubisz..Na dwoje babka itd,itp..
OdpowiedzUsuń„Pani! Cyklinowanie, ponowne ułożenie i lakierowanie klepek będzie dużo droższe niż położenie nowego parkietu. A już położenie paneli to w ogóle najlepsze!” Niestety pan fachowiec wiedział co mówi. W naszym miejskim mieszkaniu (awaryjnym) piękne dechy zakryte panelami, dechy oczywiście malowane na olejno, a że piękne wiem, bo sąsiadkę było stać. Na wsi, w garażu stoi piękny przedwojenny, dęty, wielki kredens/bufet, z komodą do kompletu. Na sam kredens musiałabym wydać kilka tys., a gdzie dechy i komoda. Może gdybym wygrała w totolotka ;), a tak, to wynosząc kolejny klamot do kredensu w garażu, patrzę i serce mi się ściska, ale póki żyję jest nadzieja.
OdpowiedzUsuńLutro, aż mi żal tego kredensu... A może nawet bez renowacji nadał by się aby wejść na salony? Daj mu szansę!
UsuńNiestety, bez renowacji ani rusz. Może w przyszłym roku uda się ruszyć z miejsca. Wrzucę kiedyś fotki u siebie.
OdpowiedzUsuńDaj fotki, daj koniecznie.
Usuń