sobota, 22 września 2012

Wielkie pranie



Dziś robiłam pranie. Po latach fascynacji pościelą z nie wymagającej prasowania i krochmalenia kory, nastąpił u mnie renesans miłości do poczciwych, bawełnianych poszew i poszewek. Wydobyte z samego dna bieliźnianej szuflady dobrze pamiętają czasy swej peerelowskiej świetności. Z trudem zdobyta w czasach niedostatku część panieńskiej wyprawy jeszcze pamięta dawniejsza procedurę prania, krochmalenia, suszenia i naciągania na cztery ręce, aby na koniec poddać się prasowaniu żelazkiem parowym made in ZSRR. 

Dawny program prania rozpoczynało nocne moczenie bielizny w jakimś środku pralniczym. Rankiem, na powierzchni moczenia zbierał się lekki kożuszek czegoś… Brud to albo ów środek pralniczy? Taką „namaczaną” /mówiąc językiem współczesnych reklam/ bieliznę poddawano gotowaniu w wielkim garze mieszając drewnianą pałką. Drewniane mieszadło miało czasem postać szczypiec bardzo przydatnych do wyjmowania pojedynczych, gorących sztuk tkaniny. Po takim „praniu wstępnym” bieliznę przejmowała pralka Frania. Na temat tego, rewelacyjnego urządzenia napisano już tak wiele, że zamilczę tylko z szacunkiem. Zmiana wody – pranie. Zmiana wody- płukanie. Do wody dodać krochmal- usztywnianie. Funkcję wirowania zapewniało dodatkowe urządzenie pralko podobne czyli wirówka. Jak ona wirowała! Do sucha nieomal! Jakaż to była ulga dla umęczonych wykręcaniem prania rąk. Szczęśliwi posiadacze wirówek porzucali precz gumowe wyżymaczki. Wraz z nimi pozbywano się tego pięknego słowa: „wyżymać”, „wyżymaczka”, „wyżmij tę bieliznę”, „czy mam to już wyżąć”? Och, jak to brzmi…

Odwirowaną bieliznę wystarczyło już krótko suszyć uważając aby nie wyschła „na pieprz” bo prasowanie takiego „pieprzu” dawało marne rezultaty. W takim przypadku potrzebny był dodatkowy zabieg -  kropienie. Kropidłem, gałązką czegoś, palcami lub w ekstremalnych wypadkach bryzganiem z ust… brrr…

No i najgorsza według mnie, znienawidzona, operacja - wyciąganie brzegów bielizny tak, aby płachta tkaniny była równa i końcowe zabiegi dały dobry efekt. Pranie poddawano maglowaniu oraz prasowaniu. W odwiedziny do magla zaproszę w kolejnej notce bo temat to arcyciekawy pod wieloma względami. Dziś poprzestanę na prasowaniu. Mozolnym, nudnym i nielubianym zajęciu. Dlatego bardzo popularne były publiczne prasowalnie wykonujące tę pracę w ramach usług dla ludności.  Jak tam prasowano cudnie! Pościel gładziusieńka jak karta! Nigdy, przenigdy nie dawało takiego efektu domowe żelazko. Nawet to z ZSRR.

Prasowalnie z czasem zniknęły podobnie jak punkty repasacji pończoch ale wymyślono nową tkaninę: korę. I obrusy z czegoś sztucznego, plamoodpornego zamiast tych ciężkich i wymagających krochmalu, z Polskiego Lnu.

Ale cóż, każda moda mija. Minął zachwyt nad koszulami Non Iron, znów prasujemy te męskie bawełniane odzienia bez narzekania. Tak i powróciłam do prasowania poszew. Przy okazji, w pościelowym  archiwum znalazłam dwa stareńkie, tekstylne guziczki bieliźniane oraz peerelowskie spinki do poszew. Szmaciane guziki już nie pracują w mojej pościeli, są zabytkowe. Wykonane z bawełnianych nici ślicznie przeplatanych. Jak je robiono, ręcznie?
 

  Prasuję poszwy bez poczucia krzywdy dziękując jednak wynalazcy automatycznej pralki oszczędzającej tego wyżej opisanego pralniczego procesu. Teraz jest tak: bach do bębna, pstryk pokrętłem, klik guziczkiem i gotowe. Bez wyżymania! No, to chociaż wyprasuję i pozapinam plastikowymi spinkami. Ku pamięci.




poniedziałek, 10 września 2012

Wypracowania



Szukając czegoś w mało używanej szufladzie natknęłam się na tajemniczy pakiecik. Plik kartek oprawionych w ręcznie uszytą na lekcji  prac ręcznych saszetkę z szarego płótna. Z wyhaftowanym inicjałem. Otwieram i co widzę? Moje klasówki i wypracowania z liceum. Poprawiane przez nauczyciela i oceniane na czerwono!
Już dawno zamierzałam coś na ten temat napisać i ponarzekać, że teraz już nie pisze się wypracowań tylko jakieś eseje i rozprawki. Robi się prezentacje z udziałem multimediów. Tak chciałam pokpić z nieudolności graficznej i stylistycznej współczesnej młodzieży, której słowo pisane coraz bardziej jest obce. Tak chciałam pochwalić dawne wypracowania domowe na zadany temat.

Wypracowania – już sama nazwa wskazuje, że oprócz treści ważna tu była też technika pisania, ortografia, kaligrafia, interpunkcja i układ graficzny tekstu. Wszystko wypracowane co do kropeczki i przecineczka. Aby taki efekt osiągnąć praca zaczynała się od nakreślenia planu. Plan wypracowania zawierał w punktach główne myśli, które powinny znaleźć się we wstępie, rozwinięciu tematu oraz zakończeniu. Rozwinięcie poszczególnych punktów planu pisało się „na brudno”. Pełno tu skreśleń, poprawek, wstawiania zdań i uzupełnień. Po ostatecznej korekcie brudnopisu tekst przepisywano na czystą kartę. Jak najbardziej starannie, pilnując interpunkcji oraz zachowania akapitów. Tak powstawało wypracowanie idealne. Niestety, zawartość mojej zabytkowej saszetki tylko częściowo to potwierdza.
Patrząc na te pożółkłe już kartki dziwię się jakim cudem ukończyłam to liceum i zdałam maturę? Za takie pisanie ? Czwórka? Trója z plusem? Hi, hi, hi… a co tam, popatrzcie i pośmiejcie się ze mnie i ze mną.
Prawda, jaka nieporadna forma? Skreślenia i zamazywanie wyrazów tłumaczy jedynie fakt, że to była „praca klasowa”, czyli „klasówka”. Nie było czasu na pisanie „na brudno” i „na czysto”. Tu ważne było wyrażanie własnych myśli, umiejętność formułowania wniosków i układania tekstu w logiczną całość. To było oceniane. Pamiętam, że klasówki były bardzo stresujące. Bałam się ich jak ognia do momentu zadania tematów. Zazwyczaj były dwa lub trzy do wyboru. Tworzenie tekstu szło już spokojnie, aż do chwili gdy z katedry padały sakramentalne słowa: „proszę kończyć, za chwilę dzwonek na przerwę”. Uff… policzki czerwieniały, długopis skakał po papierze co raz szybciej i szybciej, aby zdążyć do ostatniej kropki. Już brakowało czasu na przeczytanie całości i dokonania poprawek. Trudno. Trzeba oddać pracę i czekać kilka dni na poprawę i ocenę.

Mniej stresujące były prace domowe. Tu wymagano jednak większej staranności w pisaniu. Już nie mogło być skreśleń i poprawek. Praca była oddawana „na czysto”.

Dawno, bardzo dawno już nie widziałam aby młodzież pisała wypracowania… To już niepotrzebna umiejętność skoro nie jest wymagana na maturze. Bo szkoła uczy teraz głównie zdawania egzaminów zamiast ogólnych umiejętności  intelektualnych. Sztuka wypowiadania się na określony temat zanika wraz ze popularności wzrostem sprawdzianów testowych. Tu wystarczy klik lub krzyżyk i pstryk, wyskakuje ocena. Pewnie dlatego redaktor TV zaprasza telewidzów do oglądania „Jakiej to melodii” zamiast do oglądania programu pod tytułem „Jaka to melodia”.



























int!


patrz pod notką!





int!

wiedza na zadany temat także !


ort!











styl!


Spr  4+


  


  






środa, 5 września 2012

Rok szkolny uważam za rozpoczęty



Zabrakło tych słów. Zabrakło uroczystego wprowadzenia sztandaru. W auli przygotowano zbyt mało miejsc. Właściwie to miejsca siedzące zajęli tylko nauczyciele. Odświętnie ubrani i zadowoleni z siebie. Młodzież tłoczyła się na korytarzu bez szans uczestnictwa w wydarzeniach wewnątrz auli. Cóż mieli robić, swobodnie rozmawiali o swoich, młodzieżowych sprawach, odświętnie i po szkolnemu ubrani. 

Przemowa Dyrektora, skierowana głównie do pierwszoklasistów, informacje organizacyjne i programowe Pani Dyrektor Pedagogicznej oraz… wystąpienie Księdza. Młody, energiczny i bardzo sympatyczny Ksiądz swobodnie, po młodzieżowemu zagadał do przyszłych podopiecznych. Tym krótkim promocyjnym show zapewnił sobie na wejściu / bo to nowy Katecheta w tej szkole/ spore grono sympatyków.

      Podobne promocyjne show ów Ksiądz urządził już wcześniej na sierpniowej Radzie pedagogicznej dla nauczycieli. 

Jest jeszcze kilku nowych nauczycieli różnych przedmiotów ale żaden z nich nie zaprezentował się na forum uroczystości. Każdy mógł poprosić o swoje kilka minut…

        Chyba szkoda…

Szkoda zmarnowania potencjału dobrej woli uczniów pozostawiając ich samych, w białych koszulach, na korytarzu.

Szkoda, że zapromowano tylko religię i katechetę w technikum, szkole z dużymi ambicjami intelektualnymi i kształcącej w atrakcyjnych zawodach.

Szkoda, że pominięto okazję wychowania patriotycznego rezygnując ze sztandaru oraz hymnu… bo poczet sztandarowy nie był przygotowany.

Jak pracowali nasi dawni nauczyciele u progu września? Jak to robili, że na Inauguracji zawsze były występy dzieci, wierszyki, piosenki, kwiaty i życzenia samych piątek. Zawsze był sztandar i hymn narodowy i biało czerwone dekoracje. Mecze piłkarskie zasługują na taką oprawę, a najważniejszy bój o młode pokolenia już nie?

Taką mamy Rzeczypospolitą jakie młodzieży wychowanie. Prawda stara jak świat. Ale kto na to zwraca dziś uwagę?

Acha, opisywana uroczystość rozpoczęcia roku trwała około 50 min, potem spotkanie  klasowe w salach lekcyjnych – całość zakończona ok. 10,30 dnia 3 września. Nauczycielski dzień pracy zakończony.


Ech...