sobota, 6 października 2012

Wspomnienie o panu M



        
     Pan M był listonoszem. Jego postać to stały element osiedlowego pejzażu. Niski, drobny, człowiek w zbyt obszernym pocztowym uniformie. Nie przydzielano chyba wtedy mundurów „na miarę” bo pan M wprost tonął w swoim ubraniu. Nawet mundurowa czapka z daszkiem opadała mu głęboko na oczy. Całości dopełniała ogromna i ciężka skórzana torba po brzegi wypełniona… całym naszym życiem.

        Z dawnej korespondencji można było wyczytać wszystko. Kolorowe koperty zdobne w kwiatki i serduszka to znak zakochania. Niewprawne dziecięce pismo to tęsknota i miłość wnucząt. Adres wystukany na maszynie – świadczy o sprawie urzędowej. Pieczątki na kopertach mówiły jasno kto stawia się w sądzie, kogo wzywa milicja, a kto napisał list do „Przyjaciółki”. Przekazy pocztowe informowały o zasobności lub jej braku, podobnie jak sumy wypłat rent i emerytur.

        Pan M posiadał o nas ogromną wiedzę. Chodząca, żywa baza danych osobowych bez możliwości ich przetwarzania. I choć nie chroniła nas wtedy żadna ustawa w tej sprawie, pan M instynktownie milczał. Nawet w trakcie popijania słodkiej herbaty ze szklanki, opowiadał raczej o sobie niż o pocztowych klientach. Osiedlowe, niewinne ploteczki, smakowanie domowego ciasta lub świeżo ugotowanej zupy. Zwykłe ludzkie odwiedziny i gadanie. Wszyscy mieli na to czas i ochotę.

        Pan M, podobnie jak wielu innych listonoszy był zawsze mile oczekiwany. Po wielu latach obsługi rewiru był jak przyjaciel dla wszystkich. Dzwonił do drzwi dwa razy i uprzejmie uchylał czapki przy powitaniu. Swój człowiek, znany, lubiany więc nawet złowrogie telegramy łatwiej było od niego przyjmować.

        Był w tym zawodzie jakiś czar, tajemnica… Moje dziecięce marzenie było właśnie takie: zostać listonoszem.

        Ludzie listów już nie piszą… Nasze skrzynki pocztowe pełne są ulotek reklamowych i kopert z rachunkami. Zawartość  torby listonosza dziś mówi nam kto ma kredyt w jakim banku, ale nie dowiemy się kto kocha i tęskni… Nawet kartki świąteczne mają fabrycznie wdrukowaną treść. Nie poznasz charakteru pisma, czasem nawet podpisu brak.

        Wymyślono euro skrzynki i listonosz stracił wyłączność na ich napełnianie. Odwiedza nielicznych „bankowo wykluczonych” emerytów kasując zwyczajowo odliczone końcówki kwot. Może jeszcze ktoś z nich poczęstuje herbatą? 

Panie M! Wędruj spokojnie po niebieskich ścieżkach miedzy obłoczkami.

Nie trzeba dokonywać wielkich rzeczy, aby być życzliwie pamiętanym. Wystarczy być z ludźmi i dla ludzi.




sobota, 29 września 2012

Jesienna kawa z refleksją



Pierwsze czerwienieje dzikie wino... oplata jeszcze zielone gałęzie podpierającego winorośl drzewa. Zieleń nie ma żadnych szans. To już koniec wegetacji. Gdy korona okazałego latem orzecha odsłania mi okna sąsiadów przyjmuję do wiadomości nadejście jesieni. Żółtawe liście tracą życiową energię, opadają! A my, ludzie, poddajemy się nastrojowi przemijania, też ucieka z nas wiosenno-letnie ożywienie. Zadbam o podniesienie nastroju oraz ciśnienia krwi zaproszeniem na wspomnieniową kawę.  
 
                W głębi kuchennej szafki czekała na taką okazję całkiem niedawno zakupiona kawa o wdzięcznej nazwie Wiener Kaffee. Pamiętacie to śliczne, złote opakowanie, obiekt pożądania w pewnym okresie peerelowskiego kawowego niedoboru? Kawa „winerka” dostępna na bazarach w ofercie sprzedaży „łóżkowej” /och… jak to teraz brzmi!/ to mniej lub bardziej legalny import z zasobnej Austrii. Ta marka kawy wciąż istnieje w handlu !

Aby było całkiem „retro” - do życia został obudzony z dziejowego snu, zabytkowy, peerelowski młynek do kawy. Z radością nowicjusza wykonał swoje zadanie i oto "Wspomnieniowa"  kawa już paruje w dzbanuszku. Hmmm… pachnie i smakuje jakoś inaczej... Szczerze mówiąc wręcz... paskudnie! 

Czy to wina postarzałych kubków smakowych??? A może atmosfera polityczna do niej nie pasuje? 

Kawa się spospolitowała. Niegdyś symbol dobrobytu, napój z pogranicza ekskluzywnych, z pewnością wyżej w hierarchii od popularnej herbaty. Prawdziwa kawa była napojem dozwolonym od lat …przyjmijmy osiemnastu. Napój dla dorosłych. Wizyta w kawiarni i zamówienie „małej czarnej” to rodzaj inicjacji w dorosłość. Dziś automaty z kawą stoją na szkolnym korytarzu… Czy zostało jeszcze coś z kategorii „dozwolone od lat osiemnastu”?

Automaty serwują „zdegradowaną” kawę w papierowych kubkach. Zgroza! Ekskluzywna „peerelowska” wymagała prawdziwego szkła. Obywatele pijali kawę parzoną w szklankach. Zmielone w pył aromatyczne ziarna, zalane wrzątkiem tak, aby na powierzchni utworzył się gruby, pienisty kożuszek…

„Mam kilka szklanek z czasów PRL-u :) Pamiętasz jak były pakowane? 12 szklanek, ustawionych pomiędzy falistą płytką z tektury. Całość zapakowana w szary, pakowy papier. W czasach kryzysu kupiłam dwa takie zestawy na ulicy Szewskiej. Pamiętasz ten sklep? O matko kochana czego tam nie było. Garnuszki fajansowe też mam z tego sklepu. Szklanki z uszkami /żaroodporne/ wyciągam z czeluści na szczególne okazje :) Mam kilka serwisów porcelanowych, ale to nie jest to co SZKLANKA ;)”   Elżbietka53, 2009-10-15

Studenckie wojaże do bratnich, socjalistycznych Węgier zaowocowały pojawieniem się nowego urządzenia.

 Panie i Panowie oto emerytowany węgierski Ekspres Do Kawy. Ciśnieniowy. Obecnie pełni z powodzeniem funkcję reprezentacyjną na dekoracyjnej półeczce ramię w ramię /dziubek w dziubek/ ze swoim nieco starszym kolegą, dzbanko-termosem. Staruszek jest chyba nadal „na chodzie” co trudno jednak udowodnić z powodu zaginięcia kabla z płaską wtyczką…

Nie zaginął jednak stary, dobry przepis na ciasto do kawy:

Weź jajek tyle ile chcesz, najmniej cztery i zważ na kuchennej wadze. Ile zaważą jaja tyle trzeba dodać mąki, tyle cukru i tyle tłuszczu /margaryna/. Wszystko mikserem wyrobić na masę, dodać "na oko" proszek do pieczenia. Wyłożyć na blachę, a na wierzchu ułożyć śliwki węgierki. Dla efektu, po upieczeniu, posypać cukrem pudrem. Rośnie jak oszalałe i smakuje wybornie...Polecam !

To samo w wersji szklankowej wg Elżbietki53:

Cztery jajka ubić ze szklanką cukru oraz cukrem waniliowym, dodać dwie szklanki mąki, dwie łyżeczki proszku do pieczenia oraz kostkę stopionego masła. Dalej jak w przepisie  powyżej, aż do końcowego wykrzyknika.


 ps  
odnalazł się kabel z płaską wtyczką do ekspresu. Oto on!




wtorek, 25 września 2012

Jak to w maglu bywało



Kto żył w czasach PRL i wcześniej, ten wie! 

       Wikipedia podaje definicję:  "magiel albo maglownica - maszyna, służąca do maglowania, czyli prasowania przy użyciu systemu walców. Maglowaniu poddawane są po praniu na ogół większe sztuki bielizny - pościel, obrusy, ręczniki, zasłony, tzn. takie, których prasowanie żelazkiem byłoby uciążliwe i nieefektywne.
Powszechnie nazwą magiel określa się także nie tylko samą maszynę, ale również punkt usługowy - pomieszczenie, w którym magiel jest zainstalowany. Zgodnie z zasadami literackiego języka polskiego magiel ma rodzaj męski, a przypisywanie mu przez niektórych Polaków rodzaju żeńskiego traktowane jest jako regionalna poboczność".

       Taka właśnie poboczność występowała na moim osiedlu -  kobiety mówiły: - idę do magli , słyszałam w magli…

Aaaa… tak, bo w maglu /magli?/ zajmowano się nie tylko bielizną. Wraz z bielizną „maglowały” się tu okoliczne plotki, z których często wynikały kłótnie i sąsiedzkie obrażania. Taki „magiel” to miejsce tylko dla dorosłych i małe dziewczynki nie powinny tam przebywać - mówiła Mama. 

Magiel – osiedlowe centrum informacji i kształtowania opinii społecznej. To, co odbywa się dziś na łamach tabloidów i forach internetowych wcześniej odbywało się w  maglu! Ot co!

A na wsi, podobną rolę odgrywały zebrania przy okazji darcia pierza lub innych prac zbiorowych. Wydaje się to jednak wersją „light” w porównaniu z miejskim maglem. Wiejskie posiaduszki zdobione były śpiewaniem piosenek, żartami i tańcami… A maglu?  Nieznane są tradycyjne pieśni ludowe z magla. A może się mylę? 

Bawimy się w magiel? Usiądźmy na ławeczce i pogadajmy jak w maglu bywało. Już są trzy „Plotkary” ale miejsc wystarczy dla wszystkich koszykowych gości… posuniemy się na tej ławce.


alElla  - pamiętam z dzieciństwa, że w sąsiednim domu był magiel. Pójdę sprawdzić z aparatem, czy jeszcze jest. Bo pralnia to jest w każdej klatce schodowej, ale nie fotogeniczna. Teraz nikt w kotłach nie gotuje bielizny, więc zawalona jest rupieciami, przeważnie meblami i drewnem.
Mieliśmy wielki,  wiklinowy kosz na bieliznę. Do magla niosły go dwie osoby - taaaki był ciężki. Zazwyczaj tragarzami byli rodzice, a z czasem brat, gdy  tylko  dorósł do takiej funkcji. W maglu, mama nawijała bieliznę na wałki, jakoś tak, żeby jedno prześcieradło za drugie zachodziło, a mniejsze kawałki między prześcieradłami, by całość nie rozpadała się podczas maglowania. Nawijaną na wałki bieliznę pryskało się wodą nabieraną w usta. Nie wiem, dlaczego? Nie było wtedy spryskiwaczy?  Korbą kręcił tato, albo brat. Wszystkie kobitki z tej klatki, w której był magiel, jak tylko usłyszały odgłosy trybów z magla, zaraz schodziły do piwnic i siadały na takiej długiej ławie, czekały, aż skończy się maglowanie. O czym rozmawiały - nie wiem, bo dziewczynki małe w maglu nie siedziały...

Bet  -  a nie mówiłam??? 

Jagoda - jako mała dziewczynka często z mamą chodziłam do magla. Ale przygotowanie bielizny do maglowania też wymagało pewnej wprawy. Z uwagą się przyglądałam jak mama to robi. W końcu to cały ceremoniał był. Najpierw wysuszoną bieliznę trzeba było wyciągać żeby rogi np. poszwy czy prześcieradła się stykały. Potem mama składała wszystko i zawijała np. w duże prześcieradło i taki pakuneczek wędrował do magla niesiony głównie przez mamę. Całe szczęście, że miałyśmy niedaleko bo wcale lekki ten tobołek nie był...
A w maglu to dopiero była ceremonia. Na wąski walec drewniany nawijało się poszczególne rzeczy z prania, ale powierzchnia musiała być niemal płaska, potem wsuwało się ten walec w maszynę, która wyglądała jak narzędzie tortur. Wielgachna, z olbrzymim kołem do kręcenia, a na ten nawinięty walec z bielizną pod wpływem kręcenia kołem przesuwało się wielkie, ciężkie pudło. Trzeba było parę razy przekręcać w jedną i w drugą stronę aby maglowanie można było zakończyć. Za to po rozpakowaniu tego walca bielizna, głównie pościel ukrochmalona, także ścierki i ręczniki były jak listeczek. Potem niestety weszły w obieg magle elektryczne i to już nie był taki urok. W domu mama rzeczy małe np. ścierki czy ręczniki maglowała maglownicą ręczną, spadek po babci. Maglownica ma w tej chwili ok. 150 lat. 

alElla -  wiadomość z ostatniej chwili: magiel znowu funkcjonuje! Przywiodła tu ludzi bieda i oszczędzanie prądu. Zamiast prasować, maglują po prostu wszystko jak leci, także drobną bieliznę.

Bet pamiętam, że maszyna do maglowania bardzo hałasowała i rozmowy siłą rzeczy były bardzo głośne - więc wszyscy znali bieżący temat. W latach 70-tych pojawiły się magle elektryczne, a usługi nazwano „Prasowalnią". Prasowano bez obecności klienta, przychodziło się po odbiór już wyprasowanych na "blaszkę" rzeczy. Miejsce stało się anonimowe, straciło rangę Centrum Informacji i w ogóle... to już nie było to...

A tak na zakończenie: MAGIEL występuje:

1. W literaturze: "Prześcieradła, które wynoszą z magla, są jak puste ciała czarownic i heretyków". Autor: Zbigniew Herbert - ''Magiel''

2. W gastronomii:  w Krakowie istnieje knajpka urządzona w dawnym pomieszczeniu magla /prawdopodobnie/ - wskazuje na to wystrój wnętrza: piwniczne ściany i sklepienie, mechanizmy i akcesoria maglownicze, ale atmosfera ponoć wcale nie przypomina rozplotkowanego magla. To raczej "magiel intelektualno - artystyczny", jak to w Krakowie… hi, hi, hi...