Bo  w sobotę zawsze pracowało się krócej. Biura i urzędy zamykane wczesnym  popołudniem, dzieci w szkołach miały najmniej lekcji, sklepy zamykano w  południe. Gospodynie domowe dokładnie planowały niedzielne zakupy aby  rodzinie nie zabrakło chleba. Bo gdy zabrakło cukru albo soli zawsze  można pożyczyć od sąsiadki. 
        A po południu zaczynały się sobotnie rytuały. Generalne sprzątanie  aby było czysto na niedzielę. Ręczne  szorowanie  ryżową szczotką drewnianej podłogi w kuchni. Potem rozkładanie gazet  aby nie stąpać po mokrych deskach. Z gazet powstawał sobotni szlak  dojścia do strategicznych kuchennych miejsc. Deski schły długo.
        W pokojach  mozolne froterowanie  zapastowanych parkietów. Ręczną szczotką, na kolanach. Ufff… mieszkanie błyszczy i pachnie.     Młodzież  poleruje się na błysk już wczesnym wieczorem aby zdążyć na umówioną  randkę. Spotkanie o siedemnastej „pod zegarem” … lub wprost pod kinem.  Bardziej ambitni lub mniej zakochani wybierali dodatkowe lekcje zwane  korepetycjami, zajęcia w kołach zainteresowań, Domach Kultury.
        A  tymczasem w pachnącej czystością kuchni, na stolnicy wysycha pokrojony  drobniutko domowy makaron do niedzielnego rosołu. Pachnie świeżo  upieczone ciasto. Można odpocząć słuchając audycji radiowej „To był  tydzień” wg redaktora Rosołowskiego. Potem „Podwieczorek przy  mikrofonie” lub „Przy sobocie po robocie”. W łazience wanna napełnia się  gorącą wodą bo już czas na rodzinną kąpiel. Poczynając od najmłodszego  dziecka, aż po głowę rodziny. Oczekując na swoją kolej pucowanie  niedzielnych butów i prasowanie odświętnych sukienek.
        Pracowita  ta sobota, a jednak najmilszy dzień tygodnia. Każdy miał swoje  obowiązki i przyjemności tego dnia. Takie obrzędowe mycie i czyszczenie  dobytku jako podsumowanie tygodnia miało psychologiczny sens. Rodzinne,  sobotnie rytuały wyznaczały ład i porządkowały rytm życia. Dawały  poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Zgodnie z naturalnym odwiecznym  rytmem nakazem „z góry”: sześć dni pracy, siódmego dnia odpoczynek. Aż  przyszła transformacja i soboty stały się weekendem! Początkowo raz w  miesiącu, potem dwa razy… ale nie dla wszystkich. Panie sklepowe zajadle  walczyły o przywilej wolnej soboty. W soboty, a nawet niedziele  pracowali wszyscy „w ruchu ciągłym”.
 Długo  nie umieliśmy tych dni sensownie zagospodarować. Nie było środków ani  tradycji weekendowych dopóki nie nauczyliśmy grillowania i wyjeżdżania  na długie majówki. Dopóki nie otwarto wielkich supermarketów. Do dziś  nie potrafimy po polsku nazwać wolnej soboty i niedzieli. Przyszedł też  czas gdy w pogoni za zarobkiem wielu rezygnuje dobrowolnie  z sobotniego wypoczynku. Aby utrzymać pracę.
        Zanikają dawne sobotnie obrzędy - rodzą się nowe. Czy też porządkują nam życie, wprowadzają ład i poczucie stabilności?
