Listopad był u mnie zawsze miesiącem mycia zalegających w szafkach oraz witrynkach meblościanek (sztuk 2!) zasobów porcelany oraz szkła stołowego. Ścierki kuchenne oraz „Ludwik” rządziły. Obyczaj ten miał luźny związek z okresem porządków świątecznych, ale jednak listopadowa aura zazwyczaj sprzyjała zajęciom domowym, a porcelanowo – szklany dobytek domagał się doprowadzenia do blasku raz do roku. Więc kiedy jak nie w listopadzie?
Hmm… Obecnie dopadły mnie dwojakie wątpliwości. Po pierwsze myjąc detergentami obciążam środowisko. Po drugie po co mi na obecnym etapie życia: 12 szt porcelitowych filiżanek, 6 szklanek z arcopalu z uszkami, 6 szklanek z arcopalu do zimnych napojów, kilka różnych wielkości dzbanków, komplet malutkich filiżanek do kawy oraz kilka dziesiątek różnych wielkości i kształtów kieliszków, salaterek, tac i podstawek, kompotierek, waz, porcelanowych figurek, cukierniczek itp…
Niegdyś z zachwytem obliczałam ile herbat mogę zaserwować gościom według zasobności szufladki z łyżeczkami otrzymanymi w prezentach ślubnych:)) Bo łyżeczki były niezbędne do szklanki z herbatą.
Nieliczni dziś goście wzbraniają się przed cukrem, cukiernice oraz łyżeczki czyniąc bezrobotnymi. Mała szansa aby jeszcze zdarzyło się szykować domowe przyjęcie z wykorzystaniem wielu sztuk stołowej zastawy. A ponieważ są nie używane więc nie ma naturalnych strat w drodze stłuczenia. Zastawy przybywało bo się dostawało w prezencie „na imieniny”, kupowało się bo modne akurat, bo ładne wyjątkowo itd. Dobytku przybywało w przeciwieństwie do metrażu mieszkania. Tak człowiek po latach staje się „zabyty” jak mawiali moi wiejscy współpracownicy. Umiłowałam to słówko i z lubością używam:)
A więc – myć, polerować i ustawiać aby ponownie się zakurzyły i zmatowiały ze zgryzoty? Podjęłam decyzję o radykalnej redukcji zasobów. Spokojnie, nie rozbijam młotkiem – rozdaję. Procedurę chowania zbędnych rzeczy w piwnicy porzucam jako półśrodek bo kiedyś trzeba także i piwnicę posprzątać. Tak więc, urządzam chwilową ekspozycję niechcianych przedmiotów w przedpokoju i kto przyjdzie może sobie zabrać co chce. Nawet Pani Listonoszka i Inkasent z gazowni:) Co zostanie porzucam (z bólem serca) w altanie śmietnikowej w nadziei, że ktoś z tego skorzysta. I tak mi się zamarzyło miejsce gdzie każdy może zdeponować zbędne rzeczy a potrzebujący je zabrać. Tak, wiem, takie miejsca istnieją na fejsebukach, ale co z takimi dziwakami jak ja co to mediów owych nie używają i są mało mobilni? Rzeczodzielnie by się zdały na osiedlu. Na wzór jadłodzielni już działających z powodzeniem.
Ideał do którego dążę to ekspozycja rodowej i szczególnie cennej z powodów sentymentalnych porcelany i ograniczenie pozostałych naczyń oraz szkła do niezbędnego minimum. Na razie idzie mi nieźle:) Mieszkanie się powiększa, zużycie Ludwika maleje, satysfakcja z dokonania porządków rośnie.
Tego nie oddam! |
Coraz mniej nam do życia potrzeba. To chyba stan normalny. Teraz możemy sobie spokojnie pozwolić aby być. Po prostu być. A cukiernicy nie oddawaj, ładna
OdpowiedzUsuńNo właśnie, też odkryłam, że czas pozbywać się zbędnego dobytku. Dorabianie się "od łyżki" mamy już za sobą więc te łyżki niech służą teraz komu innemu.
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa już pozbyłam się wszystkiego, czego nie używam. Opustoszały szafy i witryny tak, że wiele półek pozdejmowałam, żeby było mniej do sprzątania.
Pozdrawiam serdecznie.
No to super, że nie jestem osamotniona w wyrzucaniu i pozbywaniu się:)
UsuńTak sobie pomyślałam, że wspólnoty mieszkaniowe same mogą organizować jakieś wyprzedaże garażowo - trawnikowe za symboliczną złotówkę. Uchwalić na zebraniu gdzie i kiedy. Na swoim terenie można.
UsuńNiezły pomysł.
UsuńZaproponuję to na najbliższym zebraniu.
UsuńJa też tak zrobię. Na moim osiedlu wciąż się nowi lokatorzy wynajmujący mieszkania, w tym, sporo Ukraińców. Może takim rodzinom potrzebne jest wyposażenie takie jak zastawa stołowa, obrusy, serwetki, itp. Mam całą szafkę ręczników - używam kilku na okrągło. Pawlacz zalegają koce, które nie mają żadnego zastosowania. Takich zbędności nagromadzonych przez dziesięciolecia jest dużo.
UsuńZa koce będą wdzięczne (przed zimą) schroniska dla zwierzaków. Oddałam swój nadmiar 😉. Kołder nie chcieli (trudniej utrzymać w czystości), ale koce owszem.
UsuńDziękuję za podpowiedź.
UsuńW ramach porządkowania zrobiłam nawet porządek na kominku. Tam jakieś bloki wsadzili i kilka widżetów - robionych ręcznie - nie działało, jak należy. Zgubił się np. goździk - pieczęć.
OdpowiedzUsuńWiele rzeczy nie działa tak jak dawniej. Albo my nie nadążamy za technologią?
UsuńW Warszawie jest sklep, do którego można oddawać niepotrzebne rzeczy, by inni mogli je kupić. Wyprzedaże garażowe są codziennością w Stanach, ale u nas chyba nadal popularniejsza jest sprzedaż na jarmarkach staroci. Poza odzieżą, nie ma wielu rzeczy, więc i kłopot z pozbywaniem się, mnie ominął. Bardzo podoba mi się pomysł obdarowywania tym, co zbędne. Uściski.
UsuńTeż mamy taki sklep, ale dość odległy. Mnie się marzy coś w pobliżu gdzie można dojść w minutkę bez planowania kilkugodzinnej wyprawy. Wyprzedaże garażowe to świetna forma wymiany lub sprzedaży. Może uda się nam to spopularyzować.
UsuńChyba więcej, niż filiżaneczki do miniaturowych kaw i podobny sprzęt zajmują książki i ciuchy, w które już nikt nie wlezie. Dowiedziałem się u antykwariusza, że 17-tomowa encyklopedia, 1,8 m na półce, 35 kg na wadze, z przed stu z hakiem lat, która jeszcze niedawno była ostatecznym źródłem wiedzy warta jest tyle, co kilka książeczek ze sklepów na B. a także na inne litery. To wszystko wymaga głosowania, które nic nie rozstrzyga, więc rzeczy leżą do następnego razu... (Mareczek)
OdpowiedzUsuńOdkładanie decyzji do następnego razu jest jakimś wyjściem. Do radykalnych kroków trzeba dojrzeć:)) Rozstanie się z książkami jest bolesne dla pokolenia wychowanego w kulcie książki. Mam z tym problem bo nie potrafię porzucać ich na śmietniku. Ostatnio podrzucam po kilka na półeczki "kącika czytelniczego" w galerii marketu. Bardziej wartościowe pod względem treści egzemplarze wciąż czekają na swój dalszy los. Następnym razem...
UsuńOd kilkudziesięciu lat już nie myjemy. Pamiątki rodzinne spakowaliśmy do pudeł, a zastawa jest za hermetycznie zamykaną szybą i już tam chyba zostanie. W latach 80-90. ub.w. dowiedziałem się, że moja pamiątkowa oryginalna "Księga Jazdy Polskiej" (moja miała jeszcze odręczne notatki Piłsudskiego) ma tylko dwie koleżanki na świecie, a jej wartość wyceniono na ca $ 20.000 Wtedy nie chciałem jej sprzedać. Ok. 2000 r. w antykwariacie oferowano już tylko ok. 10 tys. zł. Niestety po wejściu do UE dodrukowano nową partię i cena reprintu wyniosła 300 zł. Jak widać nie zawsze opłaca się trzymać pamiątki.
OdpowiedzUsuńA wartość sentymentalna się nie liczy?
UsuńPatrzę teraz na moją kolekcję słowników języków obcych. Największy i najstarsze są dwa grube tomy Słownika Polsko-Rosyjskiego i Rosyjsko-Polskiego ( wydanie 1950 r) Jest angielski, francuski, ukraiński, niemiecki oraz włoski. Włoski budzi największe zdziwienie gdyż tego języka u nas nikt nie używał ani żaden Włoch nie bywał. Są też rozmówki angielskie oraz rumuńskie:)
A czy masz może w pawlaczu swoją mrówkę? Chętnie odkupię lub wymienię na goździka. :) Mrówka potrzebna mi do widżetu na kominku?
OdpowiedzUsuńZapewne jest ukryta pod kocami:) O którą mrówkę pytasz, bo jest ich kilka.
UsuńRozmnożyła się pod kocami? Skąd kawalera wzięła. W kocach przeważnie żyją mole, a nie mrówki.
UsuńChodzi mi o logo mrówczych wędrówek. Zerknij - proszę - na widżety kominkowe, to zorientujesz się, o co mi chodzi. Sama zdecydujesz, która to ma być mrówka.
Już z pawlacza wylazła i poszła na kominek. Pięknie się prezentuje.
UsuńPod kocami bardzo dobrze się rozmnaża:)
UsuńBardzo ładnie kominkowi z mrówką:)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń🥰
OdpowiedzUsuńPopularny temat poruszylas.
OdpowiedzUsuńOdkurzac zastawione polki - tego nie robimy juz od lat. Pozbywac sie nieuzywanych rzeczy - trudna sprawa, nikt tego nie chce. Szczegolnie ksiazek.
To prawda, książek nikt już nie potrzebuje - zwłaszcza starych. Drobiazgów zdobiących także. Pozostaje śmietnik...
UsuńBardzo dużo książek chciałam oddać do biblioteki i zakładu karnego. Nikt nie chciał.
UsuńDlatego ja podrzucam na półkę w galerii handlowej. Podrzutki znikają więc ktoś na tym korzysta. Za każdą wizytą zakupową zostawiam po kilka egzemplarzy.
UsuńSzkoda, że u nas nie ma takich tradycji wyprzedaży garażowo-trawnikowych, nie ma zwyczaju i nie ma mody. Ja również wciskam znajomym książki lub szkło, lecz nie ma za wielu chętnych. Może biżuterię jeszcze by wzięli, ale tej akurat nie mam.
OdpowiedzUsuńZsayłam serdeczności
Ja spróbuję zaszczepić pomysł wyprzedaży ( oddam za darmo) trawnikowej mojej wspólnocie. Chociaż obawiam się, że ewentualna aprobata będzie okraszona pomysłem: "zorganizuj to". A taka akcja wymaga trochę zachodu i zaangażowania.
UsuńHm mam podobny problem. Mieszkam w mieszkaniu po rodzicach i zostawili mi sporo rzeczy. Świetna sprawa, wszystko się przydało, ale tak jak piszesz, przychodziły urodziny, święta różne okazje i po ślubie zwykle zaczęłam różne naczynka dostawać. Niektóre sobie tak teraz za tym szkłem stoją, nieużywane, serce boli wyrzucić, a czyścic też się nie chce :D. Rozdać to też jakiś pomysł, choć za mało osób do mnie przychodzi. Z oddawaniem za darmo przez internet już też mam złe doświadczenia. Ludzie są niemożliwi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Miło poznać nowego Gościa, cieszę się i zapraszam częściej:)
UsuńProblem z nadmierną zastawą to także syndrom nowych obyczajów. Uroczystości rodzinne i jubileuszowe co raz częściej urządza się w restauracjach, goszczenie się domowe jest już rzadkością więc kiedy te półmiski itp naczynka używać? Nie ustaję w rozdawaniu:))