Warto czasem porzucić zakupy w nowoczesnym supermarkecie i odwiedzić mały osiedlowy sklepik. Można tam
niekiedy odnaleźć produkty przypominające dawne, peerelowskie smaki. Moim
najnowszym żywieniowym odkryciem jest tytułowa weka! Podłużna, sporych
rozmiarów pszenna bułka formą
przypominająca mały bochenek jasnego chleba.
Pieczywo to występowało w poszczególnych regionach kraju przybierając
regionalne nazwy. Weka bywała nazywaną bułką wrocławską, paryską lub wręcz
warszawską!
Mnogość świętowania na przełomie roku stawiała zaopatrzeniowe
wyzwania. Pieczywo! Szybka decyzja aby braki w tym asortymencie uzupełnić w
osiedlowym sklepiku. Idę więc, biegnę zdążyć przed zamknięciem lokalu. A tam, z
małej piekarniczej półki mruga do mnie zalotnie tytułowa weka! Nieomal
podskakuje i piszczy: Kup mnie, kup mnie! Ach! Gospodarczy zmysł podpowiada, że
to niezły pomysł bo z nadmiaru tego pieczywa można uczynić domową tartą bułkę
lub ziołowe grzaneczki, a może nawet nada się ten produkt do produkcji
mielonego kotleta vel /znowu regionalizm/ sznycla? Ha? Chodź pszenna panienko
do mego wiklinowego koszyka!
W ten oto sposób weka zagościła na moim
śniadaniowo - kolacyjnym stoliku. Układając ją do prezentowanego zdjęcia
przeczytałam etykietę. W składzie surowców nie wymieniono żadnego składnika na
E. Prawda to czy fałsz? Przekonał mnie pierwszy testowy kęs oraz próba ręcznego
ścisku kromki. Bułka smakuje bułką! Ciasto jest spójne i elastyczne. Po
rozkrojeniu nie czuje się charakterystycznego puff… Odgłosu wypuszczania
wpompowanego weń powietrza, jak to mają nieomal w zwyczaju obecne „dmuchane”
acz chrupiące bułeczki. Ach, te legendarne chrupiące pieczywka, za którymi tak
tęskniliśmy niegdyś i których obietnicami mamił nas swego czasu minister
Wilczek! Wówczas bułeczki nie nadeszły - teraz mamy ich obfitość. Zachodnią
modą nie zachwycają smakiem i zapachem, po zamoczeniu stają się gumiastą papką, ale „chrup” mają europejski!
Moja weka nie chrupie. Zachowuje jednak świeżość oraz smak
kilka dni. I wywołuje wspomnienia. Niegdyś nieodzowny produkt do sporządzania
zwyczajnych oraz eleganckich kanapek i obowiązkowy towarzysz półmisków z
rulonikami konserwowej szynki oraz sałatki jarzynowej. Klasyka peerelowskiego
wykwintnego menu polecanego na uroczystości i spotkania towarzyskie. Z racji
owych funkcji pieczywo dawniej ekskluzywne, nieomal luksusowe - dziś zepchnięte
na margines przez nowoczesne bagietki i bułeczki z głębokiego mrożenia.
Postanowiłam: Wekę kupować częściej dla jej
smaku oraz w ramach peerelowskiej solidarności i aby nie było jej tak smutno.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńEgzekutywa zatwierdziła do publikacji, a ja zatwierdzam do jedzenia.
W moich stronach taka bułka nazywała się wrocławska. Nie wiem, jak teraz się nazywa, bo jej nie spotykam.
Pozdrawiam serdecznie.
Poszukaj - może jeszcze ktoś wypieka takie pieczywo? Na prawdę moja smakuje jak za dawnych lat.
UsuńDrogie Panie ! Ale narobiłyście smaku - a ile wspomnień - o DOBRYM CHLEBIE. Tak...tak.... był kiedyś DOBRY chlebuś....a jaki chrupiący....a jaki pachnący CHLEBEM. A zwyczajne bułeczki....Boże..... jakie one były nadzwyczajne. I komu to psiakrew przeszkadzało !!! Potwierdzam - u mnie to też były "bułki paryskie", była także ich odmiana - leciutko posypana makiem. Po wojnie - mieszkałem w miasteczku na Ziemi Lubuskiej, gdzie wypiekano TEN CHLEB i TE BUŁECZKI. Płynie tam rzeczka - o dziwnej nazwie Postomia - ileż tam było pstrągów. Wędzony w domowej wędzarni pstrąg - albo pieczony na masełku....i chlebuś albo bułeczka. Tego smaku i aromatu nie zapomina się przez całe życie. A było to tak - Pan Świderski miał piekarnię - gdzie pachniał ten chlebuś i miał syna, z którym "chodziłem" do jednej klasy. Czasami Pan Świderski pozwalał nam wejść na zaplecze piekarni (przeważnie przed świętami) i pomagać w pieczeniu. Przeważnie "glazurowaliśmy" chleby i niektóre bułeczki. Owo glazurowanie polegało na "malowaniu chleba" płaskim pędzlem przy użyciu wywaru z kawy zbożowej lub ziółek o składzie znanym tylko MISTRZOWI. Pomalowane chleby po obeschnięciu wędrowały do pieca - wtedy skórka była błyszcząca. Jeżeli miała być bardziej "spękana" - nie należało podsuszać owej "glazury" - tylko ładować do pieca "na mokro". To pierwsza z tajemnic.... a druga ??? Piece piekarnicze opalane były przed wypiekiem metrowej długości szczapami drewna sosnowego oraz brzozowego lub bukowego. Czasami na spodzie bochenka trafiał się mały węgielek. Ja myślę, że to drewno dawało jakiś dodatkowy aromat ówczesnemu pieczywu. Dzisiaj się "pichci" pieczywo w piecach gazowych lub elektrycznych - to nie to. Podobnie jest z wędlinami i odpowiednim doborem drewna do wędzenia.Inaczej smakują szynki "dębowe", inaczej "olchowe" a jeszcze inaczej "bukowe". Czasami - jak domowników" najdzie chcica - robię takie szynki na działce - koniecznie w "zimnym dymie" (około 45-50 stopni) i przez 3-4 dni. I broń Boże używać do peklowania trucizny o nazwie azotyn sodu lub "soli do peklowania|". Tylko niejodowana sól i odrobina saletry potasowej.Przepraszam, ze sie tak wmieszałem do dyskusji - ale TEN CHLEBUŚ I te bułeczki !!!!
UsuńDobieranie!Dziękuję za ten smakowity i bardzo ciekawy komentarz. I za pochwałę Ziemi Lubuskiej, którą znam trochę i kocham jak Ojczyznę:-) Miło powspominać dawne smaki bo one już nie wrócą. Sięgam po współczesną bułę i wzdycham bo cóż innego zrobić mogę?
UsuńOczywiście miało być Sobiepanie! Tablet czasem mnie nie słucha. Przepraszam.
UsuńBet !!! Też jestem zauroczony Ziemią Lubuską Zna, tam niemal każdy zakątek, kade jezioro i wiele wspaniałych lasów z "taaaakimi grzybami". Historia też jest ciekawa.Może kiedyś coś tu skrobnę na te tematy, bo po wojnie była tam "istna wieża Babel" - osiedlali się ludzie z różnych stron Polski, co było nie raz powodem różnych zabawnych i mniej zabawnych zdarzeń. Ale w sumie - przynajmniej dla mnie - był to "Raj na Ziemi" i oaza spokoju.
UsuńNapisz, napisz koniecznie! Chętnie opublikuję tu Twoje wspomnienia jeśli pozwolisz i zechcesz. Bardzo zachęcam:)
UsuńU nas była to bułka paryska :), wrocławskie natomiast były takie maleńkie przesmaczne bułeczki, niby zwykłe ale wybornie smakowały, nie trzeba ich było nawet masłem smarować, wystarczyło mleko pite z "gwinta" szklanej butelki, pychota :)))
OdpowiedzUsuńCzyli mam rację, że to było dobre pieczywo. "Bułka paryska" bo przypominała odrobinę francuską bagietkę.
UsuńWrocławskich bułeczek nie znam.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKiedyś pieczywo czerstwiało, a teraz pleśnieje. Dlaczego?
OdpowiedzUsuńPleśnieją te świństwa, które dodają do pieczywa. Chyba...
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak babcia - nauczona wojną i okupacją - zbierała chleb na wypadek wojny. Suszone przylepki i skórki wisiały w workach na strychu.
UsuńA moja znajoma z resztek pieczywa robi ziołowe grzanki. Kroi pieczywo w kosteczkę, przysmaża na oleju posypując jakąś mieszanką ziołową. Bardzo to smaczne i chętnie podgryzane wprost z patelni:))
UsuńDwadzieścia lat temu ,jak zawitałam do Holandii niczego mi tak nie brakowało jak polskiego chleba. Za każdą wtedy wizytą w Polsce targałam ze sobą kaszę i chleb...Kasza wtedy była nie do zdobycia w Holandii a o chlebie ,a już o bułeczkach nie było mowy.
OdpowiedzUsuńJestem i zawsze byłam "chlebojad". I cała szczęśliwa jestem, że teraz mam aż trzy sklepy polskie, gdzie mogę sobie kupić coś co czasem przypomina "ten smak"
U nas taka bułeczka nazywana była paryską( to znaczy w moim domu). ALbo zwyczajnie wekiem. Ech ,smakowe wspomnienia....
No to fajnie, że Holandia poszła "dobrą drogą" dopuszczając polskie chleby do sprzedaży:)) Jednak żeby nie wiem co - dawny smak pieczywa nie wróci. Chyba wszyscy czegoś dosypują...
UsuńCzytaj poniżej co A.Rawicz pisze na ten temat
Kilka lat temu "Galileo" pokazało jak Chińczycy produkują pieczywo dla dowolnego kraju na świecie. Pieczywo, które nie tylko jest nie odróżnienia od wyrobów regionalnych, ale smak jest poprawiony polepszaczami, a trwałość przedłużona. Pieczywo to wstępnie podpieczone ciasto, potem zamrożone, i tak przygotowane, aby w każdej chwili można było rozmrozić i dokończyć pieczenie na dowolny sposób.
OdpowiedzUsuńRewelacyjna jest jeszcze cena, u nas np. takie małe bielutkie bułeczki kosztują 20-60 gr., a Chińczycy sprzedają ich 1000 szt. (!) za taką sama cenę. W "Galileo" pokazano jednak ciąg produkcyjny i po udowodnieniu, że w celu zachowania świeżości dodaje się zmielone ludzkie włosy odechciało mi się wszystkiego. Od ponad 3 lat wypiekam wszystko w takim domowym kombajnie. I to dopiero jest super!
Lepiej chyba nie wiedzieć co zjadamy. Pamiętam swoje własne zgorszenie po obejrzeniu filmu Ameryka / był emitowany w TV jako narzędzie propagandowe obrzydzające "zgniliznę kapitalizmu"/ gdzie pokazano co zawierają i jak są produkowane amerykańskie parówki.
UsuńNo i co? Teraz sama zjadam nie lepsze produkty... Ech, racja - lepiej przejść na własny wypiek. Czasem to robię ale nie mam kombajnu:( Wyrabiam ciasto własnymi "ręcami".
Bismarck ponoć twierdził, że nie należy patrzeć jak sie robi politykę i kiełbasę. Jak kiełbasę jem, a jak ją robią - bardzo dawno nie widziałem.
Usuńallensteiner
Bardzo słuszne stwierdzenia:))
UsuńWeki to dla mnie zawsze były słoiki zamykane na gumkę i sprężynę. W drugiej kwestii - w Warszawie był w knajpach kotlet mielony, za to w Krakowie sznycel siekany, co na to samo wychodziło. Co zaś do pieczywa, to istotnie, w znanych mi krajach nie sposób znaleźć prawdziwy chleb, jeśli zaś znajdziemy podobny, to niepodobnie kosztuje.
OdpowiedzUsuńallensteiner
Tak, słoiki także tak się nazywały. W sprawie sznycla także pełna zgoda. Zawsze jem sznycle, nawet bez przymiotnika "siekane" bo każdy wie, że są zrobione z mięsa mielonego:))
UsuńSznycel to pozostałość z czasów zaboru austriackiego i modnego tam sznycla. Prawdziwy Wiedeński sznycel wprawdzie nie jest siekany ani mielony ale nazwa "sznycel" przylgnęła nawet do mielonego.
Podejrzewam, że nazwa "weka" dla pieczywa też ma podobne pochodzenie.
Nie znałam nazwy Weka, choć bułkę znam oczywiście. U nas nazywana była wrocławską. Teraz gdy podobną kupiłam była napompowana do granic możliwości i smakowała jak wata. Miałaś szczęście, że na prawdziwą trafiłaś. A zauważyłaś Bet, że kanapki wyszły z mody? A takie piękne "amerykanskie" się kiedyś robiło. Czego to na nich nie było.
OdpowiedzUsuńIwono, moja weka miała smak bo piekła ją firma niewielka, rodzinna - zdecydowanie nie był to "wypiek przemysłowy". Małe sklepiki zaopatrują się w takich małych firmach, które nie mają szans dostać się na półki supermarketów. Na szczęście jeszcze tak jest:))
UsuńO zapomnianych kanapkach pisałam już tu kanapka perełka jadłospisu
Tu Poznań, tu Poznań... :)
OdpowiedzUsuńU nas weka = kawiorek (kiedyś)/ kawiorka (obecnie)
W rodzinie używało się obu nazw (weka, kawiorek) zamiennie, a to dzięki "krakowskiemu odłamowi" familii. :)))
Pozdrawiam:)
Lilko, pan Krzysztof Daukszewicz /może też z Poznania?/ napisał ostatnio satyryczną piosenkę: "Chodzi Kurski po szpitalu, ma prezentów cały worek i do rezydentów mówi:"Zjedz kawiorek, zjedz kawiorek..." Może chodziło o kromeczkę mojej weki a nie ikrę ryby czyli prawdziwy kawior jak myślałam dotąd?
UsuńW każdym razie: Niech żyje sojusz krakowsko-poznański:))
Ja też chcę być w SOJUSZU, o! Lubię kawiorek.
UsuńAle jaki kawiorek lubisz? Rybi czy mączny? Do sojuszu i tak i siak Cię przyjmujemy. O!
UsuńKawiorek mączny z masłem maślanym i kawiorkiem rybim.
UsuńAle trafiłaś! Mam to wszystko!
UsuńJakim cudem poplątała się ikra wytwornych ryb z pieczywem? Dowiedziałem się, że istnieje też forma żeńska - kawiorka. A ponieważ Poznaniakom "a" ucieka w "o" - zapewne idzie o kawiarkę, czyli bułkę do kawy...
Usuńallensteiner
No to teraz dopiero zamieszkałeś, allensteiner:-)
UsuńA gdzież ja znowu zamieszkałem?
UsuńHi,hi,hi... Zamieszałeś:)))) Jak piszę z tableta to takie błędy wychodzą. Ale zawsze miło Cię spotkać.
UsuńTeraz już zrozumiałam o co chodzi z kawiarką=kawiorką. Na pewno masz rację. A Panu Daukszewiczowi na pewno chodziło w piosence o zdrobniałą formę "kawioru" rybnego bowiem cały jego tekst jest wyraźnie ironiczny. Głodującym rezydentom proponuje "kawiorek" jako posiłek.
Na moim chorzowskim blokowisku, Bet, uruchomiono dwa sklepy, gdzie oferują "chleb na zakwasie". Niby to oczywiste, ale po drugiej stronie jezdni kusi konkretny "gmach" "Biedronki".
OdpowiedzUsuńDo sklepików niezmiennie ustawiają się kolejki.
buźki
Znaczy, że ludzie zachowali rozsądek:))
UsuńDlatego wolę sama upiec sobie chleb niż jeść te nadmuchane :)
OdpowiedzUsuńWiem, Jago, że Twój chleb jest pyszny. Mnie się tak nie udaje ale tłumaczę sobie, że nie można umieć wszystkiego.Prawda? Hi,hi,hi...
UsuńSłusznie, nie można być jednocześnie mądrym ładnym i jeszcze umieć piec chleby :) hi hi hi
UsuńA Tobie się to udaje!
UsuńWitajcie cudowne kobietki! A specjalnie dla Jagi zaproszenie na Jej cuuudowny blog hi hi!
OdpowiedzUsuńPamiętam tę bułkę ze swojej młodości(mówiliśmy we Wrocławiu na nią "bułka paryska"). Nie mam szczęścia do pieczywa, które dostarcza mi mój syn, bi albo gliniaste, które zapycha albo dmuchane, którym się człowiek nie najada. A taka weka wyborowa, to smaczna była pod każdą postacią. Smacznego jedzenia i miłego weekendu.
OdpowiedzUsuńNaprawdę trudno jest trafić na dobre pieczywo teraz. Nie zawsze zresztą jest czas na to aby porządnie poszukać. W moim Carrefour pewna piekarnia rodzinna z wielkimi tradycjami ma swoje stoisko - często tam kupuję. Wypieki tej firmy znam od dzieciństwa i jakkolwiek obecne ich chleby są poprawne w smaku to daleko im do tych dawnych, sprzedawanych w malutkim sklepiku obok piekarni. Do tego sklepiku jeździliśmy specjalnie, tramwajem aby dogodzić smakom. Nie ma już śladu tamtej piekarni i sklepiku - firma istnieje i nadal wypieka ale raczej nowoczesnymi przemysłowymi metodami. Więc to już nie jest to...
Usuńjaga
OdpowiedzUsuńSumma summarum:
OdpowiedzUsuńWeka = bułka paryska = bułka francuska = bułka kielecka = bina = kawiarka = bułka wrocławska = kawiorek = kawiorka = kawiarka.
Coś pominęłam? :)))))
Chyba jest komplet! Smacznego:))
UsuńDziękuję za podpowiedź, od dawna nie mogłam znaleźć w Krk smacznego pieczywa
OdpowiedzUsuńA zatem - smacznego:))
Usuń