Etykiety
- PRL (290)
- Rozmaitości (110)
- Podróże (66)
- Gawędy druha Mirka (16)
- Galeria ludzi zapamiętanych (15)
wtorek, 23 grudnia 2025
niedziela, 7 grudnia 2025
Prezenty po nowemu
Święty Mikołaj jest już „po robocie”. Przynajmniej według moich wierzeń, zgodnie z tradycją ma działać 6 grudnia. Zapewne inni, głównie reklamodawcy, będą go wzywać do pracy po godzinach aż do 24 grudnia. Cóż, takie czasy. Ale ja się martwię jak poczciwy Staruszek Mikołaj radzi sobie z dystrybucją prezentów w dobie zaniku obyczaju pisania listów. Jak współczesne, grzeczne, dzieci komunikują się z darczyńcą? Na Tik-Toku?
Teraz czas na rozgrzewkę dla Aniołków i Gwiazdorów czy tez Gwiazdek albo… O zgrozo, Dziadka Mroza! Ten ma jednak małe szanse na pracę z powodów politycznych oraz ocieplenia klimatu. U nas „Mroza niet” więc niech sobie zostanie na Syberii.
Aniołki i Gwiazdki u nas nie będą miały lekko gdyż sikorki za oknem plotkują o zmianach w branży prezentowej. Niektóre rodziny rezygnują z obdarowywania się „każdy z każdym” na rzecz familijnego losowania. Rach i ciach! Los decyduje czy Babcia dostanie upominek od Córeczki czy jej Męża? Wnuczek nie ma szans bo wylosuje Teściową swojej Mamy, która obdarować ma Bratanka itd., itd. Rodzinna loteria pod choinką.
Hmmm… Niby to bardzo praktyczne rozwiązanie. Ale czy akurat w Boże Narodzenie to się liczy najbardziej? Czy nie tracimy części radości jaką daje obdarowywanie najbardziej kochanych osób?
Może już tylko krok dzieli nas od ustawienia pod choinką bankowego terminala zamiast czule dobieranych do konkretnych osób prezencików?
Pewnie zrzędzę, ale coś mi tu zgrzyta i nie styka.
sobota, 8 listopada 2025
Szukam klejnotów
Tych skradzionych w Luwrze też, ale póki co znajduję korony drzew, perełki dzikich owocków, koronki złotych liści i drogocenne kapelusiki uroczych grzybków, akwamarynę w tafli wody, kryształki rosy i takie tam - cuda natury. Złośliwy człowiek powie: „Każdy ma takie klejnoty na jakie zasłużył”. Hi, hi, hi…
Poszukiwania tak mnie rozpaliły, że z rozpędu, do przeglądu zostały wezwane domowe szkatuły z biżuterią.
Znalazłam! Znalazłam zapomniany od wielu lat skromniutki, cieniutki jak niteczka łańcuszek z serduszkiem. Zawieszka z serduszkiem niczym logo nowej partii :) To ci dopiero skarb prawie narodowy!
Przyznam, że cel domowych poszukiwań był inny. Spodziewałam się zaprezentować kultowy w PRL kamień „piasek pustyni” i ogłosić go poszukiwanym skarbem. Pierścionek z tym kamieniem nie został odnaleziony, przepadł, zginął albo ktoś go sobie, kiedyś tam, wziął. Skoro nawet z Luwru klejnoty znikają…
Tak czy siak, warto przewietrzyć dawno nie odwiedzane szuflady bo skarby tam są!
Dopisek dnia 11 listopada:
Dostałam prezent od Mareczka! O, takie brylanciki, które "kobiety kochają najbardziej":))
poniedziałek, 13 października 2025
"Dzień Nauczyciela serce rozwesela"
Taki slogan obowiązywał na etapie edukacji podstawowej. Wypisany dziecięcą ręką, kredą, na tablicy miał sprawić przyjemność Pani lub Panu wkraczającemu do klasy z dziennikiem lekcyjnym pod pachą. To był znak, że lekcja ma być lekka i przyjemna zwłaszcza, że na „katedrze” spoczywał bukiet kwiatów oraz bombonierka sponsorowana przez Komitet Rodzicielki lub zespół Trójki Klasowej. Zresztą część uczniów w klasie nieobecna gdyż przygotowuje uroczystą Akademię, na którą już wkrótce trzeba udać się parami pod wodzą Bohatera Dnia czyli Nauczyciela. Na Sali gimnastycznej wystrojona na galowo najzdolniejsza dziatwa z zapałem recytuje i chór szkolny wyśpiewuje peany ku czci swych edukatorów. Zachwycone swoimi pociechami Mamusie z Komitetu Rodzicielskiego jednocześnie doglądają szykowania stołów z poczęstunkiem dla Nauczycieli. Bo przecież wpływowy Tatuś „załatwił” konserwową szynkę, którą trzeba ułożyć w misternie zwijane ruloniki, trzeba pokroić blachy domowych ciast i przygotować szklanki na kawę. Królowa stołu – sałatka jarzynowa oczekuje na dopełnienie imprezowego menu. Będzie uczta i bratanie się Nauczycieli z Rodzicami. Dziatwa do domu!
Gdy zostałam Belfrem wkrótce okazało się, że Dzień Nauczyciela to jeden z najgorszych dni w roku szkolnym. Kwiatki, czekoladki (często ukradkiem wręcz kosztowne prezenty) i promienne uśmiechy otrzymywali hojnie Nauczyciele przedmiotów oraz Dyrekcja. Biesiady z sałatkami i ciastkami sponsorowane przez Fundusz Socjalny musieliśmy organizować sobie sami. Zadanie to wykonywali głównie pracownicy obsługi Internatu ze swym Kierownikiem (Nauczycielem) oraz Wychowawcami ( Nauczycielami). No, ale do stołu można usiąść „na zmianę” i tylko na chwileczkę bo „ktoś się musi zająć młodzieżą” hasającą (z powodu braku lekcji) w budynku.
Mało się o tym mówi, że w szkołach z internatem istniał nieformalny podział na dwie kategorie Nauczycieli. Pierwsza – bardzo szanowana i honorowana przez władze oświatowe, Dyrekcję oraz Rodziców to nauczyciele przedmiotów i wychowawcy klas. Kategoria druga – traktowana adekwatnie dla owego nieformalnego zaszeregowania to wychowawcy Internatu z ustawowo wyższym pensum oraz po południowo - nocnymi i weekendowymi godzinami pracy. Utarło się, że to drugi szereg pedagogiczny i bardzo trudno było wybić się na równość:) Walczyliśmy i przyznaję, że sytuacja poprawiała się z biegiem lat. Co nie zmienia faktu, że wciąż trzeba było przypominać, że to grupa Nauczycieli a nie personel. Wyróżnienia, nagrody i medale oczywiście były, ale zawsze w drugiej kolejności. Bywało, że Rodzice także wykazywali sporą obojętność no bo taki Wychowawca nie stawiał piątek i właściwie kariera uczniowska nie miała z nich żadnego zysku. No to po co kwiatki dawać?
Skoro o tym piszę to raczej oczywiste jest że trwałam w tym drugim szeregu nierzadko walcząc o równość i sprawiedliwe traktowanie i dlatego moje wspomnienia Dnia Nauczyciela takie słodko-gorzkie. Pomimo tego pracę w cieniu bardziej poważanych nauczycieli wspominam bardzo miło, a co fajnego i wesołego jako belfer przeżyłam to moje! Wszak nie dla kwiatków się pracuje. Ktoś te nastolatków pożary musiał gasić, euforie sukcesów współprzeżywać i rozpalać umiłowanie do porządku oraz kultury dnia codziennego.
W kategorii „drugiego sortu” czułam się nieźle i tak mi to już zostało, a nawet na dobre wyszło, bo gdy doszło do podzielenia społeczeństwa na dwa sorty nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia:)
A teraz, mam nadzieję na ujawnienie w komentarzach kto tu jeszcze Belfrem był lub nadal jest? Proszę się przyznać się do sukcesów i medali jako i ja to czynię. Bez obawy na konsekwencje :)
Wszystkich Nauczycieli przytulam do rozweselonego (zgodnie z hasłem w tytule) serca.
niedziela, 24 sierpnia 2025
Po wspomnienia do lasu!
Puk, puk, puk… Ktoś zastukał do mojego Kopca i dał kopa do wieczornych spacerków w okolicznym lesie. Taki spacer - miód dla duszy oraz ciała:) Dusza oczyszcza się z grzechu zaniechania wobec bujnych zasobów przyrody istniejących tuż za progiem. Ciało korzysta przy okazji bo jak wiadomo ruch to zdrowie i już.
Odwiedzam więc Mój Las. Prawo własności przyznałam sobie z racji zasiedzenia oraz faktu, że rósł on wraz ze mną od czasu gdy „dzieckiem w kolebce” nasiąkałam aromatem tutejszych sosen oraz brzóz i krzaków wszelakich.
Krzaki owe z biegiem lat wyrosły na okazałe drzewa, a młode sosenki, które z trudem zakrywały nasze dziecięce główki dziś stoją dostojne i niemal sędziwe… Ale jeszcze nieźle się trzymają i prezentują, zwłaszcza w korzystnym oświetleniu gasnącego dnia. Całkiem jak u kobiet w tak zwanym „pewnym wieku”:) Oświetlenie czyni cuda i działa lepiej niż kosmetyk.
Las ten dawniej, z racji swego młodego wieku, pieszczotliwie zwany laskiem obecnie w wieku swym dojrzałym jest umiarkowanie zadbany. Wydeptane przez osiedlowe dzieciaki ścieżki wyspano drobnym tłuczniem, a gdzie niegdzie ustawiono ławeczki bo te dawne dzieciaki też już lekko sędziwe się zrobiły i wymagają komfortu na spacerkach. W głębi lasu pełno powalonych naturalnie pni, butwiejących korzeni i pniaków – prawdziwy raj dla robaczków drewnojadków. Smacznego dla nich!
Skrajem lasu ciurka potoczek o wdzięcznej nazwie Rzewny. Niegdyś wartko pomykający wśród podmokłej łąki, bogatej w wodolubne rośliny dziś rzewnie wspomina czasy dawnej obfitości. Bo teraz wody w nim tyle co prawie nic… Podmokłość terenu starcza dla roślin, ale żaby cierpią. Utraciły swój dotychczasowy raj i choć mają tabliczki informujące o ich potrzebach to żabich osobników brak.
Napis na tabliczce: Uwaga, miejsce rozrodu płazów. Bardzo małe żaby na ścieżce.
Ach, a ten mały zasobnik wodny niegdyś był dla nas naturalnym lodowiskiem zimą oraz salą koncertową żabiego rechotu niosącego się aż do blokowych mieszkań umilając letnie wieczory.
Dla zachowania kronikarskiej rzetelności wspomnieć muszę, że ów, tak lirycznie nazwany i opisany potoczek Rzewny w dawnych czasach był cuchnącym ściekiem odpadów z okolicznych działalności rzemieślniczych. Nazywany powszechnie Śmierdziołką był objęty surowym zakazem zanurzania w nim choćby małego palca. Co dziwne płynące ścieki nie zniechęcały roślin ani drobnych żyjątek wodnych. Obficie kwitnące kaczeńce i niezapominajki, rozliczne owady i kijanki koegzystowały z chemią. Dzieci straszono, że „rączka ci odpadnie” po kontakcie z tą wodą. Strach było się bać:) Obecnie ścieków nie ma, ale i wody tyle co „kot napłakał” z powodu suszy hydrologicznej ogólnokrajowej.
Kto mieszka w Moim Lesie? Wiele gatunków ptaków, wiewiórki i lisy oraz dziki. Och, to prawdziwi władcy terenu bardzo śmiało odwiedzający ludzkie osiedle dewastując trawniki i pokwikując pod oknami. Wrr… To już nie jest tak romantyczne jak żabie koncerty.
Warto czasem wygramolić się z kopca.
niedziela, 20 lipca 2025
Pomidor dawniej i dziś
To z pozoru zwykłe warzywo może odnotować swoją drogę awansu.
Po pierwsze, podlega podwójnej klasyfikacji gdyż botanicznie należy do owoców, a zwyczajowo i kulinarnie jest rozpoznawane jako warzywo. Jak zwał tak zwał, ale smaczne i zdrowe jest bez wątpienia.
Pomidor zapamiętany z dzieciństwa budził sympatię ze względu na atrakcyjny kształt oraz wesołą barwę. Nie mieliśmy zbyt wielu kolorowych gadżetów więc czerwony pomidor wyróżniał się urodą. Pomidor marki Pomidor (pozbawiony właściwej nazwy odmiany botanicznej podobnie jak Wino marki Wino) bez zagłębiania się w jego walory odżywcze był atrakcyjnym elementem uczniowskiego prowiantu wycieczkowego: Jajko na twardo, chleb z serem bo kiełbasa zieleniała zbyt szybko bez termicznych opakowań wówczas nieznanych, oraz pomidor w całości. Zjedzenie okrągłego i soczystego pomidora dostarczało dodatkowych atrakcji w postaci przypadkowego opryskiwania sokiem koleżanki lub kolegi. A jeśli dodatkowo, kolega nosił zasłużone przezwisko „Pomidor” – uciechy było co niemiara. W naszej klasie był taki chłopiec, pulchny i okrągły z postury oraz posiadacz wyjątkowo rumianej cery. Wszyscy, łącznie z dorosłymi, wiedzieli, że to Pomidor! Może według obecnych standardów wychowawczych brzmi to jak znęcanie się, ale w dawnych relacjach koleżeńskich nie było w tym podtekstu agresji czy wykluczenia. Chłopiec był wesoły, aktywny, lubiany i raczej sam z humorem akceptował swoją ksywkę.
Może dlatego, że pomidor zawsze kojarzył się pozytywnie i wesoło? Jedną ulubionych zabaw przy trzepaku była Gra w Pomidora. Dla młodszego pokolenia wyjaśnię, że w tej zabawie chodziło o zachowanie całkowitej powagi odpowiadając na każde zadane pytanie słowem Pomidor! Ta zabawa zawsze wywoływała gwałtowne salwy śmiechu i jednoczyła humorem wszystkie dzieciaki.
Jak pamiętam długo, długo pomidory występowały w handlu bez nazwy odmian i bez rozróżniania kształtów i smaków. Po prostu Pomidor i już. W czasach gdy powszechnie pojawiły się na rynku produkty żywnościowe z importu wiedziałam tylko, że należy omijać pomidory z Holandii jako bezsmakowe:) Problem doboru pomidorów nie dotyczył szczęśliwców posiadających Babcie z ogródkami na wsi lub użytkowników ogródków działkowych. Takie swojskie pomidorki smakowały wybornie zawsze. Dla mieszczuchów dobry czas pomidorowy jest obecnie! Oczywiście nie w supermarkecie, ale na warzywno owocowych bazarach. Jakaż panuje tu różnorodność odmian! Jakie barwy, kształty i smak! Ach i och po stokroć! Pomidorowy raj.
![]() |
Wszystko jednak przebija mój znajomy od lat Pan Pomidorowy sprzedający plony swojego ogródka. Pomidory pod nazwą Prawdziwa Malinówka, traktowane z należytą troską, eksponowane w drewnianych skrzyneczkach wyścielanych najlepszym gatunkiem sianka, zachwycają pod każdym względem i warte są swej dość wygórowanej ceny. Płacę bez zmrużenia oka i chwalę pod niebiosa bo to prawdziwe niebo w gębie!
Jedzmy pomidory zanim przyjdzie czas aby wraz z Wiesławem Michnikowskim z bólem załkać „ Addio pomidory”!
sobota, 28 czerwca 2025
Wiedzą sąsiedzi jak kto siedzi
Oj wiedzą, wiedzą! Zwłaszcza tacy „zasiedziali” od dziesięcioleci:)
Oto moje wspomnienie z dzieciństwa czyli jak było bardzo, bardzo, dawno temu:
W bliskim sąsiedztwie, dosłownie „drzwi w drzwi”, mieszkała rodzina owiana złą sławą. Tym samym powstaje rysa na moich dotychczasowych wspomnieniach określających dzieciństwo jako radosne i szczęśliwe gdyż tuż za ścianą czaiła się kobieta „z piekła rodem” – delikatnie mówiąc prawdziwa zołza dla otoczenia oraz swojej rodziny także. Osiedlowe dzieciaki mówiły, że to wiedźma i lepiej uciekać w razie spotkania. Dorośli snuli hipotezy o mrocznej działalności tej kobiety rzekomo kolaborującej z Niemcami podczas okupacji, a nawet o rzekomym pełnieniu funkcji kapo w jakimś obozie jenieckim. Hmm… Może to wynik wojennych skojarzeń gdyż omawiana Zołza dysponowała pojazdem znanym z wyposażenia wojsk okupanta – motor z boczną przyczepką. Może więc to tylko mit, a może jednak nie.
Kobieta owa, zwyczajem wszystkich „zołz” miała zawsze zły humor. Nikt nie widział jej nigdy uśmiechniętej, była kłótliwa i czepiająca się wszystkiego oraz wszystkich dookoła. Jedną z jej ofiar był mój „mieszkający w szafie” pies wspominany w notce z dnia 5 lutego 2025. Pies mający w sobie geny stróża podwórzowego zwykł był szczekać na balkonie. Obrywał za to kamykami rzucanymi z sąsiedniego balkonu Zołzy, a do Rady Zakładowej w miejscu pracy mojego ojca wpłynął donos za zakłócanie spokoju. Taki donos w owych czasach to była prawdziwa nieprzyjemność więc pies został objęty ścisłym nadzorem domowym oraz uciszaniem po każdym pierwszym szczeku. I już nigdy nie zostawał sam w domu.
Zołzowatość dotykała męża tej kobiety, który czasem nie był wpuszczany do mieszkania. Jednego razu skorzystał z przejścia wąziutkim gzymsem, który łączył nasze balkony. Po jakimś czasie znikł z osiedlowego horyzontu zabierając z sobą syna i wtedy mieliśmy za ścianą już tylko matkę z córką. Niestety zołzowatość matki odbijała się na dziecięcych relacjach i żadna z osiedlowych dziecięcych grup nie przyjęła tych dzieciaków do swojego grona. Przeciwnie, „zołzowe” dzieci były obwiniane za wszelkie krzywdy. Do dziś pamiętam aferę, która wstrząsnęła blokową społecznością, w sprawie zaginionej lalki, rzekomo skradzionej przez zołzową córkę…
Wiele lat potem:
Zołza się zestarzała. Dorosła już córka poszła „na swoje”, urodziła swoje dzieci. Osamotniona matka nadal pielęgnowała izolację od otoczenia, a swoje złości wylewała poprzez głośne monologi kierowane w pustą przestrzeń klatki schodowej, do nikogo. Na balkonie należącym do wspólnej klatki schodowej suszyła na słońcu swoje długie, siwe włosy. Jedyną osobą, która ją odwiedzała był córki syn. Przychodził sam, bez matki, wykonywał drobne prace domowe dla babci, która odzywała się do niego całkiem „ludzkim głosem” a nawet pieszczotliwie. Złagodniała chyba.
Jeszcze kilka lat potem:
Opiekujący się babcią wnuk po jej śmierci odziedziczył mieszkanie i po gruntownym remoncie wprowadził się tam z nowo poślubioną żoną. Nie pamiętam już jak do tego doszło, ale zaprzyjaźniliśmy się! Wnuk Zołzy okazał się uroczym, młodym, mężczyzną, a jego żona jeszcze bardziej :) Już nie po gzymsie, ale normalnie przez drzwi odwiedzaliśmy się okazjonalnie, popijali kolorowe drinki w towarzystwie ich mamy ( tej posądzanej o kradzież lalki) oraz wymieniali sąsiedzkie uprzejmości. A to smaczne pomidorki dla młodej gospodyni, a to przejęcie opieki nad rybkami w akwarium gdy młodzi podróżowali itp. Było miło do czasu gdy powiększona o malutkiego dziedzica, młoda rodzina przeniosła się do większego lokum. Wtedy przez moment rozważałam powiększenie własnej przestrzeni mieszkaniowej o ten lokal. Niestety, zabrakło finansów i odwagi. Wrrr… do dziś żałuję. Zamiast transakcji handlowej było czułe pożegnanie i okazjonalne kontakty potem.
Dobra passa na fajnych sąsiadów jednak trwała nadal. Po krótkim okresie sympatycznych lokatorów krótkoterminowo wynajmujących doszło do radykalnej zmiany właściciela. Też wyszło na dobre! Pan Nowy Sąsiad oprócz wysokiej kultury osobistej wniósł do życia Wspólnoty dbałość o przestrzeń zieloną pod naszymi balkonami. Ba, założył i pielęgnował prawdziwy ogród krzewowo - kwiatowy. Aż miło popatrzeć na okazałe hortensje, które „odziedziczyłam” po jego wyprowadzce.
No, a co teraz? Mam kolejnego, super sąsiada! Kwiatków wprawdzie nie hoduje, ale roztacza ożywczą, uroczo młodzieńczą aurę! Taki co to pomoże i zagada i dobrą książkę do czytania podrzuci oraz nie narzeka (przynajmniej głośno nie narzeka) na podstarzałe sąsiedztwo wokół:)
Morał z tej opowieści jest taki: Zołzowatość nie jest dziedziczna i nie wnika w ściany jak grzyb jakiś :) Dobrych Sąsiadów cenić trzeba jak rodzinę.
piątek, 6 czerwca 2025
Jest mi smutno
Nawet bardzo smutno z powodu, że butny krzyk, mało wyszukane
maniery, mroczna przeszłość oraz wyraźnie zarysowane, pod garniturem, muskuły
zwyciężyły nad rzeczową elokwencją, kulturą i politycznym doświadczeniem.
Jest mi smutno bo zaginął entuzjazm z 2023. Marsz Miliona Serc rozproszył się w kilku kierunkach podobnie jak kolejkowicze z Jagodna i wielu podobnych miejsc pamiętnego października. Rozeszli się rozdyskutowani na Kampusach Przyszłości młodzi ludzie. Wiadomo jakie ścieżki teraz wybrali i to mnie smuci. Tego wspomnianego entuzjazmu nawet kiepska kampania i rozczarowanie działaniem rządu nie powinna była zepsuć.
Próbuję wykrzesać z siebie szacunek do woli Narodu, ale doprawdy, ciężko mi to idzie.
Marzenie o radosnym dniu zmiany w Pałacu Prezydenckim zamieniły się w wizję koszmaru.
Och...
środa, 7 maja 2025
Na majowe chłody i dla Zimnej Zośki
Coś zimnego oczywiście!
Staram się żyć w zgodzie z naturą i stąd uważna dziś wizytacja ulubionej alejki handlowej. Owa ulubiona to dział mrożonek z regałami pełnymi kolorowych pudełek z lodami! Tu odżywa we mnie natura dziecka więc staram się nie przyciskać nosa do zimnych witryn i trzymać ręce w kieszeniach ale oczom nie zabraniam delektować się lodowym asortymentem. I co widzę?
Na najniższej półce, tej pogardzanej przez marketowy system sprzedaży, otulone w lichy woskowany papier leżą cichutko kule lodów Cassate! Cóż za spotkanie po wielu latach tego zapomnianego przez producentów dawnego hitu lodowych deserów.
Moje wspomnienia łakomczucha plasują lody Cassate o półkę wyżej od kultowego w czasach PRL Kremu Sułtańskiego. Lody Cassate były deserem wykwintnym, dostępnym w koktajlbarach i kawiarniach. Krem Sułtański zdobił witrynki barów, restauracji i klubokawiarni:)
Tym większa moja radość z nabycia Cassate. I choć jakość tego współczesnego produktu pozostaje daleko w tyle za tym ze wspomnień to i tak mam frajdę.
Teraz czekam na wznowienie produkcji i sprzedaży lodów Bambino na patyku!



























