środa, 5 lutego 2025

O psie, który mieszkał w szafie

        To nie będzie bajka lecz prawdziwa opowieść o zwierzaku, który był członkiem rodziny w okresie mojego dzieciństwa i wczesnego dorastania. W Polsce Ludowej przy rodzinach żyły także zwierzęta domowe więc uznałam, że też im się należy miejsce na tym blogu:)

        Nie pamiętam swojego usilnego błagania w stylu: „Mamo, tato, chcę mieć psa, proszę, proszę, proszę…” ale gdy piesek pojawił się w domu to nazywało się, że jest dla mnie. Chyba Rodzice mnie „wrobili” przykrywając własne pragnienia:) I tak to się stało bo ktoś psiaka przyniósł, bo komuś obrodziły szczeniaki i trzeba było coś z nimi zrobić.

        Piesek nasz był rasy jak najbardziej i wielokrotnie zmieszanej, ale ładny i nieduży. Znak szczególny - nieprawidłowy zgryz, dolne zęby wystawały z mordki powodując efekt podobny do uśmiechu. W każdym razie my uznaliśmy, że pies się uśmiecha i już. Pomimo niewyszukanego pochodzenia i wrodzonego uroku zwierzak okazał się wymagający w obsłudze.

        Po pierwsze – nie lubił mleka. Jako małe szczenię mleko powinien pić jak każde ówczesne dziecko. Tak zawyrokowała moja Mama i zarządziła aplikowanie kaszy manny na mleku za pomocą łyżki, wprost do rozwieranego ręką pyszczka. Mleczne tortury! W ramach rekompensaty za dyskomfort śniadaniowy na obiad serwowano specjalnie dla niego gotowaną kaszę z masełkiem i jarzynkami. Bardzo smaczne danie, które zostało nazwane  „psią kaszką”. Pewna znajoma mawiała z zazdrością: „Chciałabym być u Was psem!”

        Na takim menu pies wyrósł z wieku szczenięcego i postanowił urządzić sobie legowisko według własnych upodobań. Ha, w tamtych czasach nie było specjalnych psich leżanek, kocyków i poduszeczek. Nasz pies, bez wątpienia mający w rodowodzie jakiegoś mieszkańca psiej budy, umościł się na najniższej półce szafy ubraniowej brutalnie wykopując ułożone tam moje ubranka. „Mój” pies zawłaszczył moją przestrzeń! Czyżby to był odwet za przymusową konsumpcję mleka?

Próby odzyskania utraconego w szafie miejsca kończyły się niepowodzeniem. Trudno – trzeba było zaakceptować.

        Pies jednak nie raczył zaakceptować spokojnego chodzenia „przy nodze”, nie wyznaczył żadnego z nas na „przywódcę stada” a zatem ignorował równo wszystkie i od wszystkich pochodzące komendy dyscyplinujące. Taki z niego psi demokrata i indywidualista był. Spacer z tym zwierzakiem oznaczał trucht za smyczą ciągniętą przez psa. Do wyprowadzania psa delegowano dzieci.

        Nasz pies bardzo całą rodzinę pokochał i nie znosił samotności w domu. Piszczał, szczekał i wył pod drzwiami gdy nikogo obok nie było. Wobec tego wszelkie rodzinne eskapady zaczynały się od pytania: ”Kto zostanie z psem?”. Na kogo wypadnie na tego bęc!

        Problem ten nie dotyczył wyjazdów wakacyjnych gdyż pies, jako pełnoprawny członek rodziny, uczestniczył w wypoczynku razem z nami. Zwykle wynajmowaliśmy pokój na wsi „u gospodarzy” i pies mógł też tam być. Pod warunkiem, że jakoś przeżyliśmy wspólną podróż. Zwierzak cierpiał na chorobę lokomocyjną lub miał transportową fobię. Płakał i piszczał pomimo uspokajających pieszczot i tabletek Aviomarinu. Lokomocyjna histeria pojawiała się zarówno w samochodzie jak i w tramwaju. Pociągu już nie odważyliśmy się próbować więc to był pies, który zdecydowanie nie jeździł koleją:)

        Na „wywczasach” za to był już szczęśliwy zwłaszcza z powodu możliwości kąpieli w rzece lub jeziorku. Chętnie pozował do zdjęć wyrastając wręcz na rodzinną foto gwiazdę. Przy posiłkach obowiązywała solidarna zasada: z każdego talerza część porcji ma być dla psa. Tak więc menu ludzkie i psie było identyczne. Kochaliśmy go wszyscy.

        Ach, jeszcze jedna osobliwość! Pilnowaliśmy psiej cnoty i biedaczek żył w celibacie. Nie wiem dlaczego dorośli tak zdecydowali. Żartowaliśmy, że z powodu obawy przed ewentualnymi pozwami o alimenty? Sterylizacja psów domowych nie była powszechnie stosowana. Zresztą wizyty u weterynarza dla psów nie wykazujących objawów chorobowych ograniczały się przeważnie do wykonania szczepień raz w roku.  Opłacaliśmy także podatek za posiadanie psa.

        Fajny pies to był i do tego jedyny w moim życiu. Dlatego niech ma taką blogową laurkę:)


 

 




26 komentarzy:

  1. W czasach PRL nie spotykałem rodzin ze zwierzętami domowymi, wyjątkiem był mój kolega szkolny - w jego domu był kot.
    Ciekawa była konfiguracja jego rodziny - babcia, matka, ciocia i mój kolega - mieszkanie - kuchnia z łóżkiem babci i pokój a tam 3 łóżka - matka, ciocia, kolega. Plus kot.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to były bardzo częste konfiguracje mieszkaniowe. Zastanawiające, że dodatkowe łóżka w kuchni zajmowali przeważnie najstarsi seniorzy. Tak mi to niefajnie się kojarzy.

      Usuń
  2. wzruszająca, piękna opowieść. Nasz pierwszy pies zawitał do nas, na początku lat 70-tych. Wabił się Bej, był biało-rudym mieszańcem i zawarł ze mną znajomość, gryząc mnie w ścięgno Achillesa. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, Bej to prawie tak jak Bet:)) Jak widać nawet niefortunne spotkania mogą owocować miłością!
      Odpozdrawiam:)

      Usuń
  3. Aż naszło mnie na wspominanie pierwszego rodzinnego psa. Ileż to razy ona nam jak to mówią przeszedł przez rozum.

    OdpowiedzUsuń
  4. Każde zwierzę dokłada obowiązków, których nie da się odłożyć choćby na pojutrze. Macie za mało obowiązków? Zawsze się może coś przydarzyć! (Mareczek)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, ze zwierzętami często więcej obowiązków niż z dzieckiem:) I trudniej.

      Usuń
    2. Dlatego psa ani kota do rodziny nie wmeldowałem (Mareczek)

      Usuń
    3. Ale z drugiej strony, nie zaznałeś radości z merdającego na powitanie psiego ogonka:))

      Usuń
    4. Większa radość jak macha cudzy, bo obowiązki ma kto inny (Mareczek)

      Usuń
  5. Słodziak. Sprawdziłam zbliżenie - uśmiecha się na 100%!
    W mojej rodzinie były dwa pieski - hałaśliwy pinczer (broniący mojej niewinności, bo zwykle wpychał się między mnie i mojego absztyfikanta) oraz golden retriever, najcudowniejszy pies na świecie, na którego wspomnienie zawsze mam kluchę w gardle... Bella...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bella czyli piękna. Wierzę, że imię było adekwatne do psiej urody.
      Dziękuję za potwierdzenie uśmiechu:)) Może nasze pieski hasają wspólnie pomiędzy chmurkami w psim niebie i niech im będzie wesoło.

      Usuń
  6. Klik dobry:)
    Miejsce na takim blogu jak najbardziej pieskowi należy się.
    Ależ do kliczkowo - piórkowa opowieść.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, jak dawno nie słyszałam piórkowych ocen:))
      Fruwam z radości!

      Usuń
    2. Piórkowo piszesz o wszystkim, ale nie chcę nadużywać pochwały, bo jeszcze rozbisurmanisz się, o! ;) :)))

      Usuń
    3. No, i... Jeszcze odlecisz, skoro z radości fruwasz. :)))

      Usuń
    4. Rozbisurmanianie się jest fajne!

      Usuń
  7. Psy, podobnie jak ludzie mają swój charakter, inteligencję, upodobania i... humorki. Twój zasłużył na twórczy pomnik, a jakże. Mój jamnik - miniaturka rzucał się na każdego dużego psa, małe omijał lekceważąco, jakby mówił: z małym nie będę się szarpał.
    Zasyłam serdeczności i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tym zdjęciu nawet pozę ma pomnikową:)
      Macham, macham pozdrawiająco:))

      Usuń
  8. W dzieciństwie miałem (to znaczy moja rodzina, a więc i ja) trzy psy: Ledę, która polowała na szczury, jej syna Azora, a trochę później rasowego Puszka (rasy nie pomnę), który odprowadzał mnie do szkoły. Kotów już nie wspomnę - było ich sporo, a najbardziej zapamiętałem Burasa, który potrafił miesiąc "marcować" się i walczyć z innymi kotami i szczurami, aby w kwietniu przesypiać na kozetce uprzedni miesiąc. Jako osoba cokolwiek dorosła, po małżeństwie, mieliśmy owczarka podhalańskiego, potem kotkę, bardzo grzeczną i nie sprawiającą kłopotów zwaną Margolcią - odeszła będąc chora na raka, a do niedawna mieliśmy dwa yorki... niestety po ciężkiej chorobie przed miesiącem odeszła od nas ukochana Adelka (cały czas napływają do naszych oczu łzy) i pozostała nam Masza... oby nie spotkał jej los Adelki....

    OdpowiedzUsuń
  9. Aha.... rasa Puszka, którego zresztą otruto, to szpic

    OdpowiedzUsuń
  10. Nooo... Bogate w zwierzęta życie:) Masza będzie zdrowa bo jakaś sprawiedliwość musi być. To wspaniałe jak bardzo człowiek potrafi pokochać zwierzęta, a jednocześnie okropne, bo bardzo cierpimy po ich stracie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jakoś na początku epoki przemiany ustrojowej udaliśmy się na targ na którym sprzedawano różne zwierzęta. Przy wyjściu ktoś sprzedawał małe pieski. Jeden przypadł nam do gustu. Wracaliśmy z nim autobusem na peryferia. Radość była niesamowita. Ratlerek mieszkał z nami przez moją podstawówkę, ogólniaka, a nawet kilka pierwszych lat studiów. Dla mnie był niesamowitym przyjacielem.

    OdpowiedzUsuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.