Od dni paru bacznie obserwuję kobiety spotykane osobiście oraz te ukazujące się na różnych ekranach w poszukiwaniu ozdób dominujących w obecnych stylizacjach. I co widzę? Delikatne, ledwo widoczne łańcuszki z zawieszką albo zgoła nic. Wśród kobiet o statusie osoby publicznej, wyróżnia się posłanka Joanna Senyszyn prezentująca bogate zdobnictwo w formie wyrazistych korali i naszyjników. Na drugim miejscu w tej kategorii plasuję posłankę Katarzynę Lubnauer z jej bardziej delikatnymi, naszyjnikowymi akcentami zawsze idealnie pasującymi kolorem do bluzek czy garsonek. Nie sposób pominąć też towarzyszące politycznym ustawkom Panie z Kół Gospodyń Wiejskich wystrojonych w bogate korale na ludowo!
W młodszym, cywilnym politycznie pokoleniu, posucha… Sięgam więc do moich, przyznam, że trochę zakurzonych, kuferków z naszyjnikami. Były to moje ulubione dodatki do garderoby w czasie zawodowej aktywności. Miałam nawet nadzieję na stosowny do tego przydomek w rodzaju „koralowa”, „naszyjnikowa” czy jakoś tam. Nic takiego nie nastąpiło a koraliki pokrywają się teraz kurzem zapomnienia.
A kiedyś z zapałem poszukiwałam koralowych inspiracji nawet w naturze…
Nawlekanie owoców jarzębiny na nici było lubianym zajęciem dziewczynek, które chętnie stroiły się także w kolczyki z wiśni. Dziś nazwalibyśmy to „wychowaniem dla ekologii”J. W podobnym duchu uczono nas tworzenia naszyjników z przemyślnie zwijanych trójkącików kolorowego papieru lub kulek ugniecionego chleba albo ziarenek ryżu dmuchanego. A zbierane na plaży muszelki także świetnie nadawały się na fantazyjne ozdoby.
Naszyjnikowa moda ewaluowała wraz z rosnącą dostępnością potrzebnych do wyrobu materiałów. Z wakacyjnych podróży przywoziliśmy sznury prawdziwych bursztynów lub szlachetne kamyki nanizane na skórzane rzemyczki i przeplatane elementami metaloplastyki.
Ze szkatułki alElli |
Kolorowe lata siedemdziesiąte to obfitość długich do samego pasa naszyjników z dużych drewnianych lub plastikowych kulek, drobniutkich koraliczków czasem nawet fantazyjnie plecionych. Jakiś czas modne były łańcuchy ozdobione blaszkami w kształcie monet oraz wisiorki na różnych sznurach i rzemykach. Bardzo lansowano wtedy biżuterię z plastiku. Ach, kolczyki, koraliki, bransolety i wisiory – kolorowe sztuczne tworzywa w służbie modnych ozdobników. Niestety… Teraz te nasze plastikowe zbytki pływają jako mikrocząsteczki w oceanach i zjadają je biedne wieloryby. Ach, jak mi wstyd...
Piasek Pustyni… Tak nazwano kamień o połyskliwej strukturze złocistych ziarenek zatopionych w tajemniczej masie. Z pustynią niewiele miał wspólnego, narodził się w Wenecji, ale tak pięknie, romantycznie i egzotycznie go nazywano… Właścicielka miała prawo poczuć się jak perska księżniczka choć kamienie te pochodziły głównie z wakacyjnego handlu w kurortach Rumunii lub Bułgarii. Ach, ale dla stęsknionych wielkich podróży Piasek Pustyni był jak lek. Kamień ten dominował w pierścieniach ale i naszyjniki się zdarzały.
Nacieszywszy oczy i duszę wspomnieniami, pobieżnie przewietrzone korale i naszyjniki pakuję do kuferka. Aż tu nagle… Trach! Bang, Bang…Stuk, puk, stuk…. Turlii, turliii… Tu urwało się zapięcie, a inny, zbuntowany, sznur koralików na znak protestu pękł i rozrzucił swe paciorki. Teraz pełzam na czworakach zbierając kuleczki i myślę, że przedmioty martwe potrafią się upomnieć o należną im uwagę.
Ze szkatułki Bet |
Zatem, apeluję: zakładajmy korale i naszyjniki zanim złośliwie zagrzechocze ich swoisty „protest song” :)
A broszki?
OdpowiedzUsuńBroszki jakby się przeżyły.
Pozdrawiam
Broszki brylują teraz w Brukseli:))
UsuńW mojej pamięci całe sznury śliczności z prażonego na patelni makaronu! A całkiem niedawno odnalazłam cudeńka zrobione z klamerki( która była przy kozakach :) wysadzanej kamykami zbliżonymi do bursztynów i czarnego woskowanego sznurka.Grunt to odrobina fantazji:)
OdpowiedzUsuńOj tak, fantazja i dobre chęci do rękodzieła były podstawą stylizacji.
UsuńU mnie, klipsy do uszu zdobiły także wyjściowe pantofelki:))
Makarony w służbie koralowej pojawiły się wraz z rozwojem przemysłu makaronowego. Wcześniej gotowe makarony o fantazyjnych kształtach były rzadkości więc ugniataliśmy kulki z chleba, które można było malować na dowolny kolor i dla błysku pokrywać lakierem bezbarwnym lub takim do paznokci.
Moja mama miała kiedyś naszyjnik z pereł, który podobno nie przynosi szczęścia. I coś w tym chyba było bo po wymianie na naszyjnik z bursztynów mamie nieco odmienił się los na lepsze ... Twój naszyjnik bursztynowy jest piękny.
OdpowiedzUsuńA sztuczne perły też pechowe? Oj,a ja cała w perłach na zdjęciu profilowym wordpressowym:(
UsuńBursztyny na zdjęciu są ze szkatułki alElli - moje nie "wyszły" z koszyczka aby nie robić konkurencji.
A swoja drogą, prawdziwe perły mają taką złą sławę bo ponoć przypominają łzy.
A moje bursztyny właśnie założyłam. Skoro Anzai twierdzi, że naszyjnik jest piękny... Może ja wyładnieję w takiej oprawie?
UsuńTo raczej naszyjnik wyładnieje w twojej oprawie!
UsuńO! Dziękuję pięknie, dyg, dyg...
UsuńTo jeszcze kolczyki założę. Niech także wyładnieją, o! :)))
Oczywiście, że kolczyki trzeba założyć bo będzie im przykro bez wyładnienia:)
UsuńPrzez kolczyki o mało ucha nie oderwałam, gdy zdejmowałam maseczkę. Chowam je więc na kolejne 40 lat. Musi im wystarczyć tego wyładnienia.
UsuńOj, to prawda, że kolczyki nie są kompatybilne z maseczką.
UsuńWażne, że się przewietrzyły:))
@alElla
UsuńPiękny, piękny ... Wiem co piszę. Mam bursztyn kupiony na Gdańskim targu (oficjalnie podaję, że go znalazłem ;) ) wielkości połowy szklanki, ale on "świeci" tylko w kolorze biało żółtym, nie tak jak Twój - na czerwono.
Moja mama miała perły i prawdziwe i sztuczne, ale żadne szczęścia nie przyniosły. Mamie zazdrościlam pereł, a siostrze pierścionka z "piaskiem pustyni". Z racji na nierówny chód, rzadko zakładałam korale czy bransolety. Jedynie pierścionki i kolczyki mogły mnie zdobić, bo nie zmieniały miejsca. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńA widzisz, bransolety! Był czas gdy modne były proste, luźne koła zakładane na nadgarstki. Szyk polegał na ich brzęczeniu przy wykonywanych ruchach:)) Szczególnie dźwięcznie brzmiał zbiór kilku srebrnych obręczy na ręku. Były też egzemplarze plastikowe, kolorowe które dość ładnie klekotały.
UsuńMacham ręką z bransoletką:))
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńNajpiękniejsze korale, jakie miałam, były czerwone i do samego pasa. A jakie ciężkie były...
Bursztyny podobno leczyły tarczycę. Trzeba było je tylko od czasu do czasu zakopać w ziemi, żeby nabrały leczniczej mocy.
Pozdrawiam serdecznie.
Oj, korale potrafią obciążyć kręgi szyjne:)) Też uważam, że korale powinny być czerwone! Dlatego szukałam ich w jarzębinie:))
UsuńBursztyny mają właściwości pro zdrowotne, tak się mówi od dawna. O zakopywaniu nie słyszałam, ale skoro tak trzeba to może lepiej chować je w piasku na plaży?
Pamiętam, jak pani sąsiadka zakopała bursztyny w piwnicy. Sądziła, że będą tam bezpieczniejsze, niż w ogródku, w którym jakaś pani kretowa mogła je sobie zabrać. Piwniczny pomysł nie był jednak dobry. Szczury naszyjnik poprzegryzały i pojedyncze bursztynki poroznosiły po piwnicach sąsiadów. Pomimo uczciwości sąsiadów, nie dało się jednak skompletować całego naszyjnika.
UsuńCzyli mój pomysł z plażą jest lepszy! Oby tylko z dala od przekopu Mierzei bo tam jakaś kopara może naszyjnik wykopać.
UsuńA ten przekop jeszcze kopie się? Ucichło o tym w mediach, podobnie, jak z lotniskiem - tym zmniejszającym dystans do krajów południowych, żeby warszawiacy mieli bliżej na rajskie plaże.
UsuńNiestety kopie się:(( Chętnie bym komuś osobiście dokopała za ten przekop.
UsuńNa zdjęciu Jarzębinki pisze "szukam korali". A ja idę dzisiaj szukać liści na herbaciane różyczki. Jak myślisz, czy do parku pasuje założyć piaski pustyni?
OdpowiedzUsuńPustynia w lesie? Dlaczego nie:)))) Będzie niesamowicie!
Usuń