niedziela, 12 września 2021

Wystawa dźwignią handlu.

         Współczesnym zakupowiczom zapewne trudno sobie wyobrazić świat bez ogromnych supermarketów lub markecików o wdzięcznych, zwierzęcych nazwach, wciśniętych w każdy możliwy kąt nowoczesnych osiedli i apartamentowców. Trudno sobie wyobrazić świat bez wszędobylskich reklam nawołujących: „Kup więcej, kup więcej…”

        Handel prywatny i uspołeczniony ubiegłego wieku w celu reklamy wykorzystywał okna lokali sklepowych eksponując tam swoje produkty w celu kuszenia klientów. Wystawy sklepowe zwane często witrynami, bardzo ubarwiały i urozmaicały krajobrazy miast, miasteczek oraz wsi. Ilości wystawianego „na pokuszenie” towaru były tak różnorodne i duże, że umożliwiały zakupy „na niby” czyli z angielska: „Windows shopping” stanowiąc swego rodzaju rozrywkę. Przyjemność z oglądania sklepowych wystaw była wielka bowiem niektóre z nich dostarczały wielu pozytywnych odczuć estetycznych. Zwoje wielobarwnych kuponów materiałów na tle snujących się woali wzorzystych firan, manekiny zdobne w fantazyjne kapelusze i piętrzące się na półeczkach obuwie w prywatnej pracowni… Półmiski i koszyczki prezentujące pieczywo codzienne i cukiernicze u piekarzy i cukierników, atrapy wędlin i mięs u masarzy, tykające zegarki u zegarmistrzów i parasole u parasolników.

        Przesadziłam? Ależ przecież skądś to pamiętam! Kupowałam sandałki z tych wystawowych półeczek, przeczesywałam oczami kolorowe guziki wystawione w pudełkach i rozwijałam zwoje koronek z wystawy w pasmanterii… Przeglądałam się w szybach witryn bo lustra o takich rozmiarach w domu było brak :)

        Było, było… Aż nadszedł czas gdy wystawy sklepowe bardzo zubożały i często ekspozycję wyczerpywały wyblakłe opakowania produktów sypkich na zakurzonym parapecie oraz puste, pokryte białymi kafelkami powierzchnie wiadomo jakich sklepów. Na pocieszenie zostawały witryny PEWEX-ów oraz bajecznie kolorowe produkty w oknach sklepowych Cepelii.

        W różnych ideologicznie istotnych momentach życia Polski Ludowej witryny sklepowe wykorzystywane były w celu propagandowym. Dla uświetnienia ważnych rocznic lub świąt państwowych wystawy sklepowe chętnie i chyba wręcz obowiązkowo, dekorowano stosownymi elementami. Były to portrety światłych Przywódców, hasła chwalące zdobycze socjalizmu i wzywające do pamięci o bojownikach „za wolność i demokrację” oraz symbole narodowe.

        W pamięci utkwił mi obraz wystawy sklepu jarzynowego. W witrynie ułożono imponujący wielkością stos główek kapusty, a pośród tych dorodnych warzyw umieszczono portrety ówczesnych tuzów partyjnych… Śmieszne? A niby jak personel sklepu warzywnego miał wykonać obowiązek ideologicznej dekoracji?

        Dla porządku dodam, że widziałam też ozdobione flagami państwowymi ciasteczka na wystawie cukierni w pewnym miasteczku szwajcarskim. Sklep obok oferował jajka w szwajcarskich barwach narodowych. I nie były to wielkanocne pisanki:)

        Odbijając się od wielkich, przejrzystych tafli supermarketowych okien gdzie nie trzeba nic eksponować bo i tak wiadomo, że mają wszystko, biegnę sprawdzić jak się mają współczesne wystawy w małych sklepach.

Są! Pokazują i reklamują. Ideologii tu (na razie) ani ciut, ciut! Trwają, pomimo bliskiego sąsiedztwa bezwystawowych gigantów uzbrojonych w ulotki reklamowe i promocje! 


        


22 komentarze:

  1. Tak było jak piszesz. Ale ja pamiętam jeszcze te najlepsze wystawy art. spożywczych na chłopskich furmankach. Tam można było wybrać sobie świeżutkie warzywa, nabiał, a nawet drób i inne mięso. No i niezapomniana baba z rąbanką zawiniętą w chustę, która "towar" dostarczała pod drzwi mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że wczoraj słyszałam na osiedlu nawoływania "chłopa ze wsi": Zieeeemniaaaaki!!!
      Jak za dawnych lat:))
      Chodzi taki pan rolnik i woła, że sprzedaje ziemniaki, które już nie na wozie drabiniastym, ale w samochodzie dostawczym ma.
      Furmankę z siwym koniem załadowaną warzywami pamiętam też:))

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Pamiętam wystawy, które opisujesz. Każdy spacer po mieście to było oglądanie wystaw. W domach handlowych zatrudniano specjalne grupy artystów odpowiedzialnych za witryny.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak! Duże domy handlowe stać było na artystów od wystaw. Drobni sklepikarze musieli radzić sobie sami i stąd Sekretarze Partyjni znajdowali się w kapuście:)

      Usuń
  3. Pamiętam i ja, bo czasami człowiek mógł tylko popatrzeć na niektóre rzeczy. Uwielbiałam przechadzać się wzdłuż wystaw domów towarowych "Wars" i "Sawa". Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak! Wars i Sawa to był niedościgniony wzór i chyba pierwowzór przyszłych supermarketów:) Obowiązkowy punkt do zaliczenia przy każdej okazjonalnej wizycie w Stolicy. Czuło się tam powiew nowoczesności i światowej mody za sprawą sklepu Barbary Hoff.

      Usuń
  4. Żeby pooglądać wystawy sklepowe, nie musimy obecnie nawet iść na spacer. Mamy je w skrzynkach pocztowych w postaci gazetek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo przy każdym otwarciu poczty elektronicznej. Wszechobecny sojusz Poczt z Reklamą:)))

      Usuń
    2. U mnie ten "dopust Boży w skrzynkach pocztowych" zlikwidowano w prosty sposób ... obok tych metalowych skrzynek postawiono kosz na śmieci. Gdy jednak niektórzy ( jak ja) wywalali do śmieci wszystko bez przeglądania, okazało się, że niektóre ulotki należało przeczytać. Ale i na to znalazł się sposób, bo do skrzynek dopuszczano tylko uprawnionych roznosicieli.

      Usuń
    3. U nas jest koszyk na reklamy zamontowany przed bramą wejściową do budynku. Do skrzynek też wrzucają, ale już niewiele. Ulotki zawsze przeglądam bo czasem coś interesującego "wejdzie w oczy":))

      Usuń
  5. Witaj Bet :)
    Jak zwykle wdzięczny temat poruszasz :) Opiszę wystawę sklepu spożywczego na ulicy Rakowickiej. Była połowa lat 70. Codziennie przechodzilam obok tego sklepu. Pewnego dnia doznałam szoku. Na wystawie przeoięknie ustawione kolorowe opakowania herbat ULUNG, MADRAS, YUNAN. Wpadłam do sklepu z zamiarem dużych zakupów. Na zapas oczywiście :) Gruzińska herbata była zawsze, ale takie rarytasy jak wymieniłam... no szok po prostu. Moje zamiary ostudziła sprzedawczyni. Herbaty już nie ma, a te na wystawie będą tam stać około miesiąca... bo to jest DEKORACJA WYSTAWY. Na wszelki wypadek upewniłam się, czy to puste pudełka, czy z zawartością. Autentyczna herbata, ale muszę poczekać miesiąc na zmianę dekoracji. Nie spróboeałam smaku tej dekoracji :) Drugi sklep, lata te same. Delikatesy w Rynku Glównym. Często tam zaglądałam :) Pewnego razu weszłam do działu mięsnego. Ludzi nie ma, więc stoję sobie spokojnie i patrzę jak panie zapełniają witrynę kurczakami, mięso innych gatunków też wykładają, boczek równiutko leży :) Jak zakończono tę układankę poprosiłam o kurczaka. Oczywiście największego. Pani spojrzała na mnie z politowaniem. Przypomniano mi, że dzisiaj poniedziałek więc to DZIEŃ BEZMIĘSNY. Towar będzie sprzedawany od wtorku. Wyobrażasz sobie moją minę?
    Ja zapomniałam, że to poniedziałek. Kupiłam jakieś dwie konserwy z pasztetem i poszłam do domu .... bez kurczaka :) Kto dzisiaj pamięta, że istniał w naszym życiu DZIEŃ BEZMIĘSNY ?

    Elżbietka53

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto pamięta graniczną godzinę 13 przy pewnych zakupach?
      Czasami udawało się dostać coś "z wystawy" ale raczej dotyczyło to konfekcji lub innych artykułów przemysłowych. Ranga takich zakupów była o stopień niższa niż "spod lady", ale jednak radość:))
      Wystawy Delikatesów były bardzo atrakcyjne zwłaszcza w okresie przed Świętami bo wisiały tam tuszki zajęcze a nawet bażanty...

      Usuń
    2. W podobnych czasach spacerując po Moskwie zobaczyłem na wystawie rodzynki. Nabrałem apetytu, więc wszedłem do sklepu, stanąłem w kolejce i poprosiłem o ćwierć kilo. - Nie ma - powiedziała sprzedawczyni. - A na wystawie? - Na wystawie, to dla reklamy...

      Usuń
    3. A więc reklama zadziałała skoro pojawił się apetyt:))

      Usuń
  6. Ja tę graniczną godzinę 13 zapamiętam do końca życia. Był marzec 1981. Stanęłyśmy z koleżanką przed sklepem w Wiśle. Ten słoik z zakrętką twist widzę do dzisiaj. W środku gęsto ułożone wisienki zalane czerwonym płynem. Ile tam było procentów nie wiem. Zjadłyśmy po pół szklanki tych znakomitych wisienek. Na kolację nie poszłyśmy, bo do jadalni prowadziły kręte schody :)

    Elżbietka53

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny dowód na to, że łakomstwo nie popłaca:)) Ktoś mi opowiadał, że podobną przygodę przeżyły kury, które zjadły wyrzucone "na kompost" owoce pozostałe z wyrobu domowego wina.

      Usuń
    2. Takie wisienki powstają u mnie jako produkt uboczny przy okazji robienia wiśniówki.

      Usuń
    3. Ale chyba ich nie wyrzucasz?

      Usuń
  7. Ciekawe kto pamięta jeszcze takie wystawy sklepowe do których nie można było się dopchać, bo stali przed nimi ... kolejkowicze zapisani na liście obecności? 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam kolejkowiczów, ale nigdy wśród nich nie stałam. Jak mi się udawało tego uniknąć?

      Usuń
    2. To proste ... ja też nigdy nie stałem. W moim przypadku zadziałała mama z babcią i firma "Sąsiedzi".

      Usuń
    3. A ja się jakoś obywałam bez tych kolejkowych wielkogabarytowych dóbr no i trochę pomagała praca w firmie handlowo-usługowej.
      Była taka piosenka: "Szoruj babciu do kolejki..." W niektórych rodzinach Babcie brały na siebie ciężar zaopatrzenia ponad miarę.

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.