Obudził mnie promień słońca. Budzik na komodzie milczał.
Dlatego pierwsza po przebudzeniu myśl to: „jaki dziś mamy dzień? Który z
tygodniowych scenariuszy obowiązuje? Spokojnie, to niedziela… Nie obowiązuje
nic.” Skrywam się przed natrętnymi
promykami w fałdy kołdry i już, już, mam
odpłynąć w poranny sen gdy… Klop, klop, klop… klop, klop, klop! Głuchy odgłos
zza ściany. To kotlety! A więc niedziela
prawdziwa. Ponadczasowy i ponad ustrojowy kulinarny fenomen zwiastujący dzień świąteczny zwykłej
niedzieli. Uśmiecham się i nawet nie złoszczę na hałas bo przecież każdy wie,
że kotletów nie da się przyrządzić cicho.
Rozczulam się na wspomnienie spokojnych, rodzinnych niedziel minionego
dzieciństwa.
Prawie
nikt nie pracował, za wyjątkiem zakładów w ruchu ciągłym, komunikacji itp służb
jak to w każdym społeczeństwie zawsze jest. I to powodowało wyhamowanie tempa
życia. Dłuższe wylegiwanie w łóżkach w wyglansowanych po sobotnim sprzątaniu
mieszkaniach jeszcze pachnących pastą do
podłogi i domowym ciastem. Odświętnie ubrani, wyspani obywatele maszerowali do
kościołów lub po prostu oczekiwali na niedzielny, rodzinny obiad. Z rosołem i
kotletem w roli głównej. Rosół, jak rosół nie taka to znowu rewelacja. Nooo…
chyba, że uświetniony makaronem domowej roboty. To podnosiło rangę tej zupy do
miana świątecznej. Ale schab, to dopiero rarytas w pewnym okresie
peerelowskiego niedostatku. Zresztą, chyba zawsze ten kawałek wieprzowiny był
traktowany z szacunkiem i przeznaczany na odświętne okazje. Tak było, tak jest i będzie, z tym, że tradycyjny schabowy panierowany ustępuje
tronu swoim następcom w formie pieczeni
z fantazyjnymi dodatkami. A nawet, jest zastępowany mięsem kurzym, gęsim i
indyczym! Podobno zdrowszym!
Wczesnym
popołudniem na osiedlowych uliczkach zjawiali się odświętnie ubrani ludzie z
kwiatami w dłoniach. Goździki, róże, gerbery zawinięte w papierowe tutki,
rzadziej w przejrzysty celofan. Czasem niedzielny ekwipunek uzupełniały
paczuszki pakowane w szary papier i przewiązane sznurkiem. Tak pakowano
zakupione w cukierni ciastka. „Odświętni” z ciastkami i kwiatkami to
przybywający w odwiedziny goście. Niedzielne, leniwe popołudnia wypełniały
takie wizyty, na których konsumowano upieczone „na niedzielę” domowe ciasta.
Imieniny, urodziny lub po prostu chęć spotkania, na które jechało się nawet na
drugi koniec miasta, tramwajem. Nie trzeba się spieszyć, wszak jest niedziela,
nie wypada robić nic, nawet w zaciszu domowym, a innych rozrywek niewiele.
Coś
przetrwało z atmosfery dawnych niedziel. Zwłaszcza popołudniowe godziny jakieś
dłuższe, wolniejsze. Na osiedlowych uliczkach cisza i bezruch. Jest sennie i
chwilami trochę nudno. Jesienne słońce daje z siebie wszystko, ale i tak daleko
mu do letniej radosnej mocy. Jeszcze chwila i pojawią się tu nitki babiego
lata, zapach dymu ognisk i pasemka wieczornej mgły… Ach, jak ta niedziela
nostalgicznie nastraja.
Ale
wystarczy wejść do pobliskiego hipermarketu i niedziela znika. Ruch jak zawsze.
Bieganina, pokrzykiwania, brzęk i szelest wrzucanych do koszy produktów. Jak co
dzień: chleby, masła, mięsa na tackach ziemniaki i konserwy. Nie ma
świątecznego menu, tylko proza życia. Pikanie elektronicznych kas i atakujące
zewsząd reklamy spowite marketową muzyczką z głośników. Oblegane marketowe restauracje
oferujące specjały Mc… coś tam.
A
gdzie sprzedają niedziele?
Tak, był taki etap mojego życia, który dokładnie pokrywał się z atmosferą Twojego opisu PRL-owskiej niedzieli. Ale to było wtedy, gdy jeszcze mieszkałem z rodzicami. W moim kawalerskim mieszkaniu "niedziela" zaczynała się już w sobotę po wyjściu z pracy. Przeważnie balangi i prywatki, z reguły kończące się u mnie na chacie.
OdpowiedzUsuńNiestety od stanu wojennego aż do dzisiaj pracuję w t.zw. ruchomym czasie (grafik, zlecenia, zmiany, całodobówka, praca w necie), gdzie niedziela wypada w różne dni tygodnia, albo po prostu jej nie ma.
Też nie wiem, gdzie sprzedają niedziele ... chociaż nie bardzo wiem, co bym z nią robił, po "zakupie", bo przecież czasy się zmieniły.
A ja jeszcze wciąż mam swoje niedziele, zazwyczaj, bo zdarzają się odstępstwa od reguły. Nie lubię odwiedzać marketów w niedziele bo szkoda mi zgubić ten dzień.
UsuńWolny dzień w dniu powszednim też ma swoje plusy, można załatwić wiele spraw w urzędach, specjalistycznych sklepach, itp.
UsuńTak, ale nie chodzi o wolny dzień na załatwianie. Chodzi o niedzielę i czas dla siebie oraz rodziny.
UsuńZauważ, że dawniej było nasze życie bardziej uporządkowane: tydzień pracy i niedziela na odpoczynek. Tak jak Stwórca przykazał. Dziś, sam po sobie widzisz jak to działa.
Nie zrozumieliśmy się. Grafik to po prostu taki układ czasu pracy, gdzie "niedziela" przypada w innym dniu roboczym.
UsuńCo do uporządkowania to pełna zgoda, w PRL każdy wiedział, że dwa razy do roku należy mu się podwyżka. Trzeba było być wyjątkowym "podpadziochą", aby tej podwyżki nie dostać.
Dobrze wiem co to grafik. Nadal jednak nie rozumiemy się bo wg mnie niedziela to jest to samo co "dzień wolny od pracy". Niedziela z całą swoja atmosferą i bliskimi osobami, które też mają niedzielę nie da się
Usuńprzenieść na inny dzień tygodnia. Jeśli masz "niedzielę" w tygodniu to wykorzystujesz ją na załatwianie spraw a twoja rodzina i przyjaciele pracują więc mowy nie ma o wspólnym spędzeniu czasu.
No tak atmosfera, i klimat jest inny, ale to było kiedyś. Teraz zauważam, że, gdy zdarza nam się z żoną wspólnie zasiąść do obiadu np. w środę, to czujemy się jakby to właśnie była niedziela. I tu masz rację, ten porządek świąteczny już odszedł, nie ma świątecznych programów RTV, świątecznie ubranych ludzi na ulicach, wyraźnego zmniejszenia ruchu, i atmosfery ogólnego wypoczynku.
UsuńNo właśnie.
UsuńNo coz- czasy sie zmienily. Na Slasku dawniej byl rosol - jak najbardziej w niedziele z recznie robionym makaronem a jakze, byla rolada i kluski slaskie tudziez modro kapusta. To byl niedielny obiad a w tygodniu slazaczki tlukly kotlety - bo szybko i einfach a chlop musial zjesc bo ciezko pracowal na dole.. rolady i slaskie kluski byly nieco bardziej pracochlonne.:)) fakt - niedziele byly niegdys inne - nie dla wszystkich jak ci wiadomo .Dzisiaj rodzina idzie do supermarketu i tam spedza czas. Nie ma czasu juz zrobic pracochlonnego obiadu bo przeciez rano trzeba na msze a pozniej do sklepu - latwiej hod doga...Inne czasy ,inne priorytety - nie wiem czy lepsze czy gorsze.Dla mnie jest wszystko jedno czy rodzina spedza czas w sklepie czy przy domowym obiedzie - najwaznijsze ze jest razem pomimo tych innych sposobow spedzania niedzieli...
OdpowiedzUsuńNo tak, górnicy mieli schabu pod dostatkiem...hi,hi,hi... To była warstwa uprzywilejowana, inne zaopatrzenie i przydziały kartkowe.Hi,hi,hi... To, oczywiście jest kawałek prawdy o tamtych czasach.
UsuńJa jednak, Reno, nie pochwalam niedziel w marketach. Nawet rodzinne tam odwiedziny mnie nie zadowolą bo o czym w takim miejscu można mówić i myśleć? O zakupach, cenach, obniżkach, reklamach...Komercja w czystej postaci i dzieci chłoną to jak gąbki.
Domowy rodzinny obiad nie jest tylko napełnieniem żołądka. Ma w sobie coś więcej.
Miła, Bet, ta Wasza przekomarzanka z Anzai`em o ten grafik. Ważne, że doszliście do porozumienia.
OdpowiedzUsuńPięknie opisałaś tamten czas niedzielny. Zarówno poranne zmagania z sobą (u mnie wołaniem mamy: chłopcy śniadanie na stole!). Jak i te późniejsze: obiad, a jakże z rosołem z warzywami z ogródka, z makaronem własnej roboty, ale bez schaboszczaka raczej z drobiem. Tak zapamiętałem. I podwieczorki w gronie rodzinnym (w kilku domkach w promieniu 200m mieszkały siostrzenice mamy) i znajomych.
Obowiązkowo z wypiekami własnymi. Tak przynajmniej było u mnie w domu z rodzicami.
Potem bywało już różnie.
W moim dorosłym, życiu.
Dzięki, Honiewicz, za miłe słowa. Podobno "kto się czubi ten się lubi..."- chyba tak z Anzai'em mamy:)))
UsuńWidzisz, niedzielne menu zależy chyba od regionu lub tradycji rodzinnej. Moja rodzina nie miała żadnych tradycji w tym temacie, ale sąsiadki tłukły kotlety aż dudniło. Dlatego do dziś mi się kojarzy...
Makaron do rosołu musiał być domowy bo ten sklepowy nie dość, że rzadko występował to smakował dość paskudnie.
Pamietam za to slogan reklamowy: "oszczędzając pracę żony jedz gotowe makarony"! Reklama już wtedy istniała w PL!
Oczywiście, że takich niedziel juz nie ma. Zawsze kojarzyć mi sie będzie z roladami, kluskami i modrą kapusta oraz z .......ciastkiem WZ w kawiarni Warszawska w Katowicach.
OdpowiedzUsuńW wieku już zaangażowanym tzn. od ok. 16 roku zycia razem z mamą odwiedzalismy w niedzielę ta kawiarnię zamiast być w pewnym przybytku na godz. 12.oo w której każdy porządny katolik w niedzielę być powinien. Na babcinych spytkach "co ksiądz mówił" zawsze stalismy za filarem lub daleko.
Pozdrawiam
No tak, śląska niedziela to rolada z kluskami i kapustą modrą vel czerwoną:))) i rosół z nudlami.
UsuńAle ciasto też musiało być! Tak przynajmniej opowiadała koleżanka zamieszkała na Śląsku. Gorolka, ale też rolady zwijała bardzo zgrabne.
Ciastko z kawiarni to rodzaj profanacji chyba? :)))
A do roboty w niedzielę nie łaska? Zwłaszcza, jak się w firmie coś porobiło...
OdpowiedzUsuńallensteiner
Łaska, łaska... nie raz i nie dwa, tak bywało.
UsuńNie mamy sami na ten temat nic godnego uwagi? Oddajmy głos innym...
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=JY20_fb4pFI
http://www.youtube.com/watch?v=Fxkhe8GqYkc
allensteiner
Uwielbiam tą piosenkę...a może nawet... pieśń? Do pana Fogga jakoś nie pasuje słowo "piosenka, piosenkarz". Zbyt dostojny to artysta.
UsuńAle wiesz, ta melodia i piosenka zawsze kojarzy mi się z niedzielą 31 sierpnia 1939 r choć przecież nie o tę niedzielę w piosence chodzi.
Na pewno nie o tę, według mojego kalendarza 31 sierpnia 1939 był czwartek...
OdpowiedzUsuńallensteiner
No tak, źle się wyraziłam. Chodziło mi o ostatnią niedzielę przed wybuchem wojny.
UsuńCo właściwie ci przeszkadza aby twoja obecna niedziela była taka jak dawniej ?
OdpowiedzUsuńMagda
Magdo, mnie nic nie przeszkadza. Powiem więcej, moje niedziele są właśnie prawie takie jak dawniej. W tekście nie skarżę się na nic, po prostu zauważam różnice.
UsuńMiłej niedzieli, Magdo!
Nie idzie o przeszkody. Właścicielka tego interesu zmierza - moim zdaniem - do wychwycenia różnic między PRL-em a stanem obecnym, do wspomnienia, jak było dawniej. Tym razem wspominacze nie bardzo dopisali - widać niedziela nie zalicza się do dóbr wykazujących różnice godne odnotowania, a zwłaszcza uogólnienia.
Usuńallensteiner
Jakże pięknie podsumowałeś historię tej notki, allensteiner, dziękuję!
UsuńNiedziele mego śląskiego dzieciństwa, Bet, to podobne klimaty. Tyle, że po rosolu (kurno - wołowy z domowym makaronem), obowiązkowe były kluski z tartych ziemniaków, rolada wołowa i czerwona kapusta, omaszczona boczkiem. A popołudniowe domowe ciasto (koniecznie z posypką) terż było obowiązkowe!
OdpowiedzUsuńściskam
Hmmm... menu różne ale jednak takie odświętne, inne niż w robocze dni. Podobnie z niedzielnym ciastem - nie koniecznie z posypką /kruszonką?/ ale musi być na niedzielę. To ogólnonarodowy obyczaj. Fajny.
Usuń