niedziela, 8 września 2013

Gdzie niedziele z tamtych lat?



   Obudził mnie promień słońca. Budzik na komodzie milczał. Dlatego pierwsza po przebudzeniu myśl to: „jaki dziś mamy dzień? Który z tygodniowych scenariuszy obowiązuje? Spokojnie, to niedziela… Nie obowiązuje nic.”  Skrywam się przed natrętnymi promykami  w fałdy kołdry i już, już, mam odpłynąć w poranny sen gdy… Klop, klop, klop… klop, klop, klop! Głuchy odgłos zza ściany. To kotlety! A więc  niedziela prawdziwa. Ponadczasowy i ponad ustrojowy kulinarny  fenomen zwiastujący dzień świąteczny zwykłej niedzieli. Uśmiecham się i nawet nie złoszczę na hałas bo przecież każdy wie, że kotletów nie da się przyrządzić cicho.  Rozczulam się na wspomnienie spokojnych, rodzinnych niedziel minionego dzieciństwa. 

Prawie nikt nie pracował, za wyjątkiem zakładów w ruchu ciągłym, komunikacji itp służb jak to w każdym społeczeństwie zawsze jest. I to powodowało wyhamowanie tempa życia. Dłuższe wylegiwanie w łóżkach w wyglansowanych po sobotnim sprzątaniu mieszkaniach  jeszcze pachnących pastą do podłogi i domowym ciastem. Odświętnie ubrani, wyspani obywatele maszerowali do kościołów lub po prostu oczekiwali na niedzielny, rodzinny obiad. Z rosołem i kotletem w roli głównej. Rosół, jak rosół nie taka to znowu rewelacja. Nooo… chyba, że uświetniony makaronem domowej roboty. To podnosiło rangę tej zupy do miana świątecznej. Ale schab, to dopiero rarytas w pewnym okresie peerelowskiego niedostatku. Zresztą, chyba zawsze ten kawałek wieprzowiny był traktowany z szacunkiem i przeznaczany na odświętne okazje.  Tak było, tak jest i będzie, z tym, że  tradycyjny schabowy panierowany ustępuje tronu  swoim następcom w formie pieczeni z fantazyjnymi dodatkami. A nawet, jest zastępowany mięsem kurzym, gęsim i indyczym!  Podobno zdrowszym!

Wczesnym popołudniem na osiedlowych uliczkach zjawiali się odświętnie ubrani ludzie z kwiatami w dłoniach. Goździki, róże, gerbery zawinięte w papierowe tutki, rzadziej w przejrzysty celofan. Czasem niedzielny ekwipunek uzupełniały paczuszki pakowane w szary papier i przewiązane sznurkiem. Tak pakowano zakupione w cukierni ciastka. „Odświętni” z ciastkami i kwiatkami to przybywający w odwiedziny goście. Niedzielne, leniwe popołudnia wypełniały takie wizyty, na których konsumowano upieczone „na niedzielę” domowe ciasta. Imieniny, urodziny lub po prostu chęć spotkania, na które jechało się nawet na drugi koniec miasta, tramwajem. Nie trzeba się spieszyć, wszak jest niedziela, nie wypada robić nic, nawet w zaciszu domowym, a innych rozrywek niewiele. 

Coś przetrwało z atmosfery dawnych niedziel. Zwłaszcza popołudniowe godziny jakieś dłuższe, wolniejsze. Na osiedlowych uliczkach cisza i bezruch. Jest sennie i chwilami trochę nudno. Jesienne słońce daje z siebie wszystko, ale i tak daleko mu do letniej radosnej mocy. Jeszcze chwila i pojawią się tu nitki babiego lata, zapach dymu ognisk i pasemka wieczornej mgły… Ach, jak ta niedziela nostalgicznie nastraja. 

Ale wystarczy wejść do pobliskiego hipermarketu i niedziela znika. Ruch jak zawsze. Bieganina, pokrzykiwania, brzęk i szelest wrzucanych do koszy produktów. Jak co dzień: chleby, masła, mięsa na tackach ziemniaki i konserwy. Nie ma świątecznego menu, tylko proza życia. Pikanie elektronicznych kas i atakujące zewsząd reklamy spowite marketową muzyczką z głośników. Oblegane marketowe restauracje oferujące specjały Mc… coś tam. 

A gdzie sprzedają niedziele?






26 komentarzy:

  1. Tak, był taki etap mojego życia, który dokładnie pokrywał się z atmosferą Twojego opisu PRL-owskiej niedzieli. Ale to było wtedy, gdy jeszcze mieszkałem z rodzicami. W moim kawalerskim mieszkaniu "niedziela" zaczynała się już w sobotę po wyjściu z pracy. Przeważnie balangi i prywatki, z reguły kończące się u mnie na chacie.
    Niestety od stanu wojennego aż do dzisiaj pracuję w t.zw. ruchomym czasie (grafik, zlecenia, zmiany, całodobówka, praca w necie), gdzie niedziela wypada w różne dni tygodnia, albo po prostu jej nie ma.
    Też nie wiem, gdzie sprzedają niedziele ... chociaż nie bardzo wiem, co bym z nią robił, po "zakupie", bo przecież czasy się zmieniły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jeszcze wciąż mam swoje niedziele, zazwyczaj, bo zdarzają się odstępstwa od reguły. Nie lubię odwiedzać marketów w niedziele bo szkoda mi zgubić ten dzień.

      Usuń
    2. Wolny dzień w dniu powszednim też ma swoje plusy, można załatwić wiele spraw w urzędach, specjalistycznych sklepach, itp.

      Usuń
    3. Tak, ale nie chodzi o wolny dzień na załatwianie. Chodzi o niedzielę i czas dla siebie oraz rodziny.
      Zauważ, że dawniej było nasze życie bardziej uporządkowane: tydzień pracy i niedziela na odpoczynek. Tak jak Stwórca przykazał. Dziś, sam po sobie widzisz jak to działa.

      Usuń
    4. Nie zrozumieliśmy się. Grafik to po prostu taki układ czasu pracy, gdzie "niedziela" przypada w innym dniu roboczym.
      Co do uporządkowania to pełna zgoda, w PRL każdy wiedział, że dwa razy do roku należy mu się podwyżka. Trzeba było być wyjątkowym "podpadziochą", aby tej podwyżki nie dostać.

      Usuń
    5. Dobrze wiem co to grafik. Nadal jednak nie rozumiemy się bo wg mnie niedziela to jest to samo co "dzień wolny od pracy". Niedziela z całą swoja atmosferą i bliskimi osobami, które też mają niedzielę nie da się
      przenieść na inny dzień tygodnia. Jeśli masz "niedzielę" w tygodniu to wykorzystujesz ją na załatwianie spraw a twoja rodzina i przyjaciele pracują więc mowy nie ma o wspólnym spędzeniu czasu.

      Usuń
    6. No tak atmosfera, i klimat jest inny, ale to było kiedyś. Teraz zauważam, że, gdy zdarza nam się z żoną wspólnie zasiąść do obiadu np. w środę, to czujemy się jakby to właśnie była niedziela. I tu masz rację, ten porządek świąteczny już odszedł, nie ma świątecznych programów RTV, świątecznie ubranych ludzi na ulicach, wyraźnego zmniejszenia ruchu, i atmosfery ogólnego wypoczynku.

      Usuń
  2. No coz- czasy sie zmienily. Na Slasku dawniej byl rosol - jak najbardziej w niedziele z recznie robionym makaronem a jakze, byla rolada i kluski slaskie tudziez modro kapusta. To byl niedielny obiad a w tygodniu slazaczki tlukly kotlety - bo szybko i einfach a chlop musial zjesc bo ciezko pracowal na dole.. rolady i slaskie kluski byly nieco bardziej pracochlonne.:)) fakt - niedziele byly niegdys inne - nie dla wszystkich jak ci wiadomo .Dzisiaj rodzina idzie do supermarketu i tam spedza czas. Nie ma czasu juz zrobic pracochlonnego obiadu bo przeciez rano trzeba na msze a pozniej do sklepu - latwiej hod doga...Inne czasy ,inne priorytety - nie wiem czy lepsze czy gorsze.Dla mnie jest wszystko jedno czy rodzina spedza czas w sklepie czy przy domowym obiedzie - najwaznijsze ze jest razem pomimo tych innych sposobow spedzania niedzieli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, górnicy mieli schabu pod dostatkiem...hi,hi,hi... To była warstwa uprzywilejowana, inne zaopatrzenie i przydziały kartkowe.Hi,hi,hi... To, oczywiście jest kawałek prawdy o tamtych czasach.
      Ja jednak, Reno, nie pochwalam niedziel w marketach. Nawet rodzinne tam odwiedziny mnie nie zadowolą bo o czym w takim miejscu można mówić i myśleć? O zakupach, cenach, obniżkach, reklamach...Komercja w czystej postaci i dzieci chłoną to jak gąbki.
      Domowy rodzinny obiad nie jest tylko napełnieniem żołądka. Ma w sobie coś więcej.

      Usuń
  3. Miła, Bet, ta Wasza przekomarzanka z Anzai`em o ten grafik. Ważne, że doszliście do porozumienia.

    Pięknie opisałaś tamten czas niedzielny. Zarówno poranne zmagania z sobą (u mnie wołaniem mamy: chłopcy śniadanie na stole!). Jak i te późniejsze: obiad, a jakże z rosołem z warzywami z ogródka, z makaronem własnej roboty, ale bez schaboszczaka raczej z drobiem. Tak zapamiętałem. I podwieczorki w gronie rodzinnym (w kilku domkach w promieniu 200m mieszkały siostrzenice mamy) i znajomych.
    Obowiązkowo z wypiekami własnymi. Tak przynajmniej było u mnie w domu z rodzicami.
    Potem bywało już różnie.
    W moim dorosłym, życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Honiewicz, za miłe słowa. Podobno "kto się czubi ten się lubi..."- chyba tak z Anzai'em mamy:)))
      Widzisz, niedzielne menu zależy chyba od regionu lub tradycji rodzinnej. Moja rodzina nie miała żadnych tradycji w tym temacie, ale sąsiadki tłukły kotlety aż dudniło. Dlatego do dziś mi się kojarzy...
      Makaron do rosołu musiał być domowy bo ten sklepowy nie dość, że rzadko występował to smakował dość paskudnie.
      Pamietam za to slogan reklamowy: "oszczędzając pracę żony jedz gotowe makarony"! Reklama już wtedy istniała w PL!

      Usuń
  4. Oczywiście, że takich niedziel juz nie ma. Zawsze kojarzyć mi sie będzie z roladami, kluskami i modrą kapusta oraz z .......ciastkiem WZ w kawiarni Warszawska w Katowicach.
    W wieku już zaangażowanym tzn. od ok. 16 roku zycia razem z mamą odwiedzalismy w niedzielę ta kawiarnię zamiast być w pewnym przybytku na godz. 12.oo w której każdy porządny katolik w niedzielę być powinien. Na babcinych spytkach "co ksiądz mówił" zawsze stalismy za filarem lub daleko.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, śląska niedziela to rolada z kluskami i kapustą modrą vel czerwoną:))) i rosół z nudlami.
      Ale ciasto też musiało być! Tak przynajmniej opowiadała koleżanka zamieszkała na Śląsku. Gorolka, ale też rolady zwijała bardzo zgrabne.
      Ciastko z kawiarni to rodzaj profanacji chyba? :)))

      Usuń
  5. A do roboty w niedzielę nie łaska? Zwłaszcza, jak się w firmie coś porobiło...

    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łaska, łaska... nie raz i nie dwa, tak bywało.

      Usuń
  6. Nie mamy sami na ten temat nic godnego uwagi? Oddajmy głos innym...

    http://www.youtube.com/watch?v=JY20_fb4pFI
    http://www.youtube.com/watch?v=Fxkhe8GqYkc

    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam tą piosenkę...a może nawet... pieśń? Do pana Fogga jakoś nie pasuje słowo "piosenka, piosenkarz". Zbyt dostojny to artysta.
      Ale wiesz, ta melodia i piosenka zawsze kojarzy mi się z niedzielą 31 sierpnia 1939 r choć przecież nie o tę niedzielę w piosence chodzi.

      Usuń
  7. Na pewno nie o tę, według mojego kalendarza 31 sierpnia 1939 był czwartek...

    allensteiner

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, źle się wyraziłam. Chodziło mi o ostatnią niedzielę przed wybuchem wojny.

      Usuń
  8. Co właściwie ci przeszkadza aby twoja obecna niedziela była taka jak dawniej ?
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdo, mnie nic nie przeszkadza. Powiem więcej, moje niedziele są właśnie prawie takie jak dawniej. W tekście nie skarżę się na nic, po prostu zauważam różnice.
      Miłej niedzieli, Magdo!

      Usuń
    2. Nie idzie o przeszkody. Właścicielka tego interesu zmierza - moim zdaniem - do wychwycenia różnic między PRL-em a stanem obecnym, do wspomnienia, jak było dawniej. Tym razem wspominacze nie bardzo dopisali - widać niedziela nie zalicza się do dóbr wykazujących różnice godne odnotowania, a zwłaszcza uogólnienia.

      allensteiner

      Usuń
    3. Jakże pięknie podsumowałeś historię tej notki, allensteiner, dziękuję!

      Usuń
  9. Niedziele mego śląskiego dzieciństwa, Bet, to podobne klimaty. Tyle, że po rosolu (kurno - wołowy z domowym makaronem), obowiązkowe były kluski z tartych ziemniaków, rolada wołowa i czerwona kapusta, omaszczona boczkiem. A popołudniowe domowe ciasto (koniecznie z posypką) terż było obowiązkowe!
    ściskam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... menu różne ale jednak takie odświętne, inne niż w robocze dni. Podobnie z niedzielnym ciastem - nie koniecznie z posypką /kruszonką?/ ale musi być na niedzielę. To ogólnonarodowy obyczaj. Fajny.

      Usuń

Dla błądzących - pomoc przy komentowaniu:

Jeśli nie masz konta w Google wybierz opcję:

- Anonimowy, ale podpisz się pod treścią komentarza, proszę.

- Nazwa/adres URL w okienku Nazwa wpisz swój nick lub imię, a w okienku adres URL wkopiuj adres swojego bloga

Za wszystkie komentarze bardzo dziękuję.